About: dbkwik:resource/9upzxHwPtHna-w89H8xX3w==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • W krainie białych niedźwiedzi/II/11
rdfs:comment
  • Przedsięwzięcie to było czemś niesłychanem, a jednak wyboru nie było. Zima, którą wzywał tak usilnie Jasper Hobson, zima ta nadeszła wreszcie, spełniła jego życzenia, rzuciła poprzez przestworza oceanu most, łączący wyspę z lądem stałym! Należało więc korzystać z jej łaskawości i przeprawić się jak można najprędzej. – Nie ulega wątpliwości, – dodał Jasper Hobson, zwracając się do obecnych Mrs. Pauliny Barnett i sierżanta Long – że w razie gdyby obydwie drogi okazały się zarówno podatne, wybralibyśmy tę, która prowadzi ku Nowej Georgji. File:'The Fur Country' by Férat and Beaurepaire 079.jpg
Tytuł
  • |1
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
  • [[
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • Rozdział
  • Część II
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
  • [[
adnotacje
  • Dawny|1925 r
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Juliusz Verne
abstract
  • Przedsięwzięcie to było czemś niesłychanem, a jednak wyboru nie było. Zima, którą wzywał tak usilnie Jasper Hobson, zima ta nadeszła wreszcie, spełniła jego życzenia, rzuciła poprzez przestworza oceanu most, łączący wyspę z lądem stałym! Należało więc korzystać z jej łaskawości i przeprawić się jak można najprędzej. O tem, ażeby oczekiwać wiosny, a z nią pękania lodów, mowy być nie mogło, gdyż znaczyłoby to to samo, co oddać się odnowa na łaskę i niełaskę prądu Berynga. Pozostawało więc jedno, jak mówił Jasper Hobson do swych przyjaciół, to jest czekać na zupełne zamarznięcie morza, co mogło nastąpić za trzy lub cztery tygodnie. W ciągu tego czasu porucznik miał zamiar urządzać częste wycieczki na pole lodowe, otaczające wyspę, ażeby się przekonać o grubości powłoki lodowej, o możności przejechania sankami wśród gór lodowych, i którą drogą najdogodniej będzie uskutecznić wyprawę, czy w kierunku lądu Azji, czy też Ameryki? – Nie ulega wątpliwości, – dodał Jasper Hobson, zwracając się do obecnych Mrs. Pauliny Barnett i sierżanta Long – że w razie gdyby obydwie drogi okazały się zarówno podatne, wybralibyśmy tę, która prowadzi ku Nowej Georgji. – Wtedy Kalumah oddałaby nam niejedną przysługę, – odezwała się Mrs. Paulina Barnett, – gdyż, jako że pochodzi z tamtych stron, zna doskonale miejscowe warunki. – Bez wątpienia, – rzekł porucznik Hobson, – i doprawdy przybycie jej do nas można uważać za zrządzenie Opatrzności. Dzięki jej będziemy mogli dostać się do fortu Michel nad zatoką Norton, a nawet bardziej na południe do Nowo-Archangelska, gdzie spędzilibyśmy resztę zimy. – Biedny fort Nadziei! – rzekła Mrs. Paulina Barnett. – Zbudowany kosztem tylu trudów i zabiegów i takiej ofiarności jak pańska, panie Hobson! Serce mi się kraje na myśl, że będę musiała zostawić go, wśród tych pól lodowych, może nawet za nieprzepartą barjerą zwałów lodowych. Tak, serce moje płakać będzie, gdy pożegnam go po raz ostatni! – Nie będę cierpiał mniej od pani, – odezwał się porucznik Hobson, – a kto wie, czy nie bardziej! Było to najpoważniejsze dzieło mojego życia! Włożyłem w nie całą myśl moją, całą energję i nie zapomnę nigdy tego fortu, tak nieszczęśliwie nazwanego Nadzieją! A następnie, co powie Towarzystwo, które mi zaufało i którego jestem tylko przedstawicielem! – Powie, – zawołała Mrs. Paulina Barnett ze szlachetnem przejęciem, – że spełnił pan swój obowiązek, że pan nie odpowiada za niespodzianki przyrody, potężniejszej zawsze i wszędzie, niż ręka i umysł ludzki! Zrozumie, że pan nie mógł przewidzieć tego, co się stało, gdyż to było ponad możność ludzką! Stwierdzi wreszcie, że dzięki pańskiemu rozumowi i energji ducha, nie straciła ani jednego z żołnierzy, których powierzyła panu! – Dziękuję pani, – rzekł Jasper Hobson, ściskając rękę podróżniczki, – dziękuję pani za te słowa płynące z jej zacnego serca, znam jednak ludzi, i niech mi pani wierzy, lepiej wygrać, niż przegrać. Zresztą, niech niebo rozstrzyga! Sierżant Long, chcąc przerwać smutny nastrój swego dowódcy, zaczął mówić o przygotowaniach do przyszłej podróży i wreszcie spytał, czy nie zamierza wyjawić tajemnicy swym towarzyszom. – Poczekajmy jeszcze, – odpowiedział Jasper Hobson, – oszczędziliśmy naszem milczeniem niejednego niepokoju tym dzielnym ludziom, poczekajmy więc do chwili, gdy wyjazd nasz będzie rzeczą pewną, wtedy wyznamy im całą prawdę! Tak więc mieszkańcy fortu, nieświadomi swego istotnego położenia, pracowali nadal z równą gorliwością jak w roku zeszłym o tej porze. Rok temu warunki atmosferyczne były podobne do obecnych. Mróz ścinał stopniowo wodę wybrzeża. Jeziorko, jako spokojniejsze, uległo mu najpierw. Temperatura dzienna trzymała się powyżej zera na jeden lub dwa stopnie, w nocy zaś spadała do trzech lub czterech stopni poniżej zera. Przywdziewano zimowe ubrania. Zakładano kondensatory w domu. Oczyszczono rezerwoar i pompy powietrzne. Ustawiano łapki w pobliżu zagrody i Sabine jak również Marbre radowali się obfitością swej zdobyczy. Wreszcie zajmowano się wewnętrznem urządzeniem głównego domu. W tym roku uczyniono podobne przygotowania. Pomimo, że fort Nadziei obecnie znajdował się o dwa stopnie powyżej szerokości geograficznej, pod którą był położony w roku zeszłym, temperatura nie różniła się wcale od przeszłorocznej, albowiem między siedemdziesiątym, a siedemdziesiątym drugim równoleżnikiem odchylenie termometru jest nieznaczne. Zdawało się nawet, że zima jest łagodniejsza w tym roku, ale prawdopodobnie dlatego, że mieszkańcy fortu oswoili się już z ostrością północnego klimatu. W każdym razie nadchodząca zima ostrą nie była. Powietrze było wilgotne, przesiąknięte oparami, które zmieniały się to w deszcz, to w śnieg. Słowem nie było dość zimno dla Jasper Hobson’a. Go zaś do morza, to zamarzało ono, lecz tylko dorywczo. Szerokie czarniawe plamy świadczyły o niedostatecznem połączeniu kry, która z hałasem pękała, gdy pod wpływem deszczu topniały niedość ściśle zwarte jej cząstki. Nie odczuwało się ciśnienia, jakie ma zwykle miejsce, gdy kawałki pod naciskiem ostrego mrozu gromadzą się jedne na drugich. Gór lodowych nie widać było prawie ani też zwału lodowego na horyzoncie. – Zima tego rodzaju – powtarzał często sierżant Long – podobałaby się wielce podróżnikom zdążającym ku biegunowi Północnemu, nie sprzyja ona jednak naszym zamiarom bynajmniej! Miesiąc październik nie przyniósł żadnej zmiany w stanie atmosferycznym. Termometr utrzymywał się średnio przy trzydziestu dwu stopniach. Fahrenheita (zero Cels.). Tymczasem morze zamarza dopiero przy siedmiu lub ośmiu stopniach stałego mrozu. File:'The Fur Country' by Férat and Beaurepaire 079.jpg Zresztą, okolicznością świadczącą o niepewnym stanie pola lodowego było to, że zwierzęta nie opuszczały wyspy. Wilki nawet zbliżały się do zagrody, polując na zające polarne i kuny. Zgłodniałe renifery błądziły stadami w okolicach przylądka Bathurst. Jeden niedźwiedź – prawdopodobnie ten sam, względem którego Mrs. Paulina Barnett i Kalumah zaciągnęły dług wdzięczności – ukazywał się często na wybrzeżu jeziorka. Otóż jeżeli zwierzęta te, przeważnie zaś przeżuwające, nie opuściły dotąd wyspy, znaczyło to, że droga przed niemi była zamknięta. Jasper Hobson, porównywając temperaturę obecną z przeszłoroczną, stwierdził, że o tej samej porze termometr wskazywał w zeszłym roku dwadzieścia stopni Fahrenheita poniżej zera (–10° Cels.). Porucznik i sierżant Long wychodzili często badać stan pola lodowego, czy do przylądka Michel, czy też do dawnej zatoki Morsów, chcąc się dowiedzieć, czy nie będą mogli wyruszyć w upragnioną drogę do jednego z lądów, Ameryki lub Azji. Ale pole lodowe pokryte było kałużami wody, gdzie niegdzie zaś widniały na niem szczeliny, które uniemożliwiłyby jazdę sankami. Nawet przeprawa piesza byłaby trudna na tej przestrzeni napoły płynnej, napoły zlodowaciałej. Przytem pole lodowe pokryte było wielką ilością kryształków różnych kształtów układających się w grupy stalaktytowe. Wobec tego przeprawa, nawet gdyby była możliwa, byłaby niezmiernie uciążliwa. Porucznik i sierżant, pomimo tych trudności przebyli pole lodowe na przestrzeni jednej lub dwu mi w kierunku południowym, zabrało im to jednak niemało czasu. Powrócili więc z przeświadczeniem, że należało czekać na pomyślniejsze okoliczności. Nadszedł listopad. Temperatura spadła zaledwie na kilka stopni. Gęsta mgła zasłaniała całą wyspę. Lampy paliły się ustawicznie w pokojach, co groziło wyczerpaniem zapasu oleju i tak niezbyt wielkiego, gdyż morsy nie przypływały do ruchomej wyspy. O ileby stan atmosferyczny się nie zmienił, mieszkańcy byliby wkrótce zmuszeni posługiwać się dla oświetlania mieszkania tłuszczem zwierząt lub nawet żywicą z jodeł. Przytem tarcza słoneczna bladła coraz bardziej, dni stawały się coraz krótsze. Tak! była to zima ze swą mgłą, deszczem, śniegiem, tylko zima bez mrozu! 11 listopada w forcie Nadziei obchodzono uroczyście rocznicę urodzin małego Michałka Mac Nap. Mrs. Joliffe wystąpiła ze świątecznym obiadem. Dziecko chowało się dobrze. Oczy miało błękitne, włosy jasne, kręcone. Podobne było do ojca, mistrza cieśli, który był z tego niezmiernie dumny. Po deserze położono je na wadze. Pomimo jego miotania się i płaczu, zdołano dowiedzieć się, że ważyło trzydzieści cztery funty! Winszowano rodzicom wagi dziecka tak wspaniałej i wzniesiono okrzyki na cześć Mrs. Mac Nap, jako karmicielki i matki! Niewiadomo dlaczego, kapral Joliffe uważał, że i jemu należała się część powinszowań! Zacny kapral usypiał dziecko tak często, uspakajał i nosił tak gorliwie, że zdawało mu się zapewne, iż i on przyczynił się do powiększenia ciężaru gatunkowego dziecięcia. Nazajutrz, 12 listopada, słońce nie ukazało się na horyzoncie. Długa noc polarna wchodziła w swoje prawa, zjawiając się na dziewięć dni wcześniej, niż wzeszłym roku na lądzie amerykańskim. Brak słońca wszakże nie wpłynął na stan atmosferyczny. Termometr to spadał, to podnosił się. Wiatr zmieniał ustawicznie kierunek. Panująca w powietrzu wilgoć groziła mieszkańcom fortu chorobą skorbutu. Na szczęście, oprócz szczupłego zapasu cytryny i „lime-juice”, było poddostatkiem szczawiu i łyżczycy, które też z polecenia porucznika spożywano codziennie. Wszelako należało myśleć poważnie o wyprawie na ląd stały, gdyż dostać się doń było można zaledwie za trzy miesiące. Otóż wyruszając późno, wyprawa mogła narazić się na to, że będzie zaskoczona ruszeniem kry. Dlatego było konieczną rzeczą wyruszyć w ostatnich dniach listopada – jeżeli wogóle wyruszyć miano. O zamiarze wyjazdu nikt wątpić nie mógł. Ale, jeżeli wyprawa taka przy najpomyślniejszych okolicznościach była ciężką, cóż mówić o niej wobec chwiejnego stanu pogody? 13 listopada Jasper Hobson, Mrs. Paulina Barnett i sierżant Long naradzali się nad ustaleniem terminu wyjazdu. Sierżant nalegał, aby opuścić wyspę jak najprędzej. – Musimy bowiem – mówił on – wziąć pod uwagę wszelkie opóźnienie, jakie zdarzyć się może na przestrzeni sześćsetmilowej. Powinniśmy zaś przed marcem dotrzeć do lądu, gdyż inaczej, możemy się znaleźć w gorszem jeszcze położeniu, niż na naszej wyspie. – Ale czyż morze pokrywa dość jednostajna powłoka lodowa, abyśmy mogli się przeprawić? – spytała Mrs. Paulina Barnett. – Tak, – odparł sierżant Long – i powłoka ta staje się codziennie grubsza. Barometr zaczyna się podnosić. Jest to oznaka spadku temperatury. Otóż zdaje mi się iż, zanim przygotowania nasze ukończone zostaną – co zajmie nie mniej niż tydzień czasu – mróz ustali się na dobre. – Być może! – rzekł porucznik, – tymczasem jednak zima zapowiada się źle i doprawdy wszystko zdaje się być przeciwko nam. Na tych morzach północnych dzieją się rzeczy osobliwe. Nieraz poławiacze wielorybów żeglowali na tych morzach zimą w tych samych miejscach, gdzie wśród lata nieraz uwięzieni byli w okowach lodowych. Bądź co bądź, przyznaję, że nie mamy czasu do stracenia. Żałuję tylko, że i my natrafiliśmy na jedną z tych niespodzianek. – Doczekamy się jeszcze mrozu, – rzekła Mrs Paulina Barnett. – Tymczasem musimy się przygotować, aby skorzystać z pomyślnych okoliczności. Na kiedy mógłby pan naznaczyć ostatni termin wyjazdu, panie Jasper? – Na koniec listopada, jako termin ostateczny, – rzekł porucznik, – gdyby jednak około 20 tego miesiąca przygotowania do podróży były ukończone i przejście przez pole lodowe było dostępne, uważałbym to za okoliczność bardzo szczęśliwą, i wyruszylibyśmy natychmiast. – Dobrze, – odezwał się sierżant. – Nie będziemy więc tracili ani minuty czasu. – A więc pan wyjawi, panie Hobson, swym towarzyszom ukrywaną przed nimi tajemnicę? – Tak, pani. Wyznać im muszę całą prawdę, skoro przyszedł czas działania. – I kiedy to nastąpi? – W tej chwili. Sierżancie, – dodał porucznik, zwracając się do podoficera, który przybrał natychmiast postawę wojskową, – zwołaj wszystkich do wielkiej sali. File:'The Fur Country' by Férat and Beaurepaire 080.jpg Sierżant Long, uczyniwszy ruch wojskowy, oddalił się równym krokiem. Mrs. Paulina Barnett i porucznik Hobson stali w milczeniu minut kilka. Sierżant powrócił niebawem z doniesieniem, że jego rozkaz został spełniony. Jasper Hobson i podróżniczka weszli do sali. Mężczyźni i kobiety, słowem wszyscy mieszkańcy faktorji, byli w niej obecni. Lampa oświetlała ich słabem swem światłem. Jasper Hobson zbliżył się do nich i głosem poważnym przemówił: – Przyjaciele moi, chcąc wam oszczędzić niepotrzebnego niepokoju, ukrywałem przed wami nieszczęście, jakie nas spotkało… Trzęsienie ziemi wywołało oderwanie się półwyspu Victoria od lądu, a wraz z nim i przylądka Bathurst. Fort Nadziei znajduje się obecnie na wyspie i to wyspie o podstawie lodowej, wyspie ruchomej… W tej chwili Marbre, wysunąwszy się na czoło swych towarzyszy, rzekł głosem pewnym: – Wiedzieliśmy o tem, panie poruczniku.
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software