About: dbkwik:resource/QB8s1swUN8f3zbrpsBHjxA==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Straszny wynalazca/14
rdfs:comment
  • Wraz ze świtem dążę do jeziorka. Patrzę… na gładkiej powierzchni wód nie dostrzegam żadnego przedmiotu. Dni następne upływają na pracy około przebicia korytarza. 23 września o czwartej po południu inżynier Serkö wysadza w powietrze ostatni odłam skały. Wyłom zrobiony – wąskie przejście – ale to wystarcza. Nazewnątrz otwór gubi się w zwaliskach wybrzeża; łatwo go zamknąć w razie potrzeby. Nie ulega wątpliwości, że korytarz będzie pilnie strzeżony. Nikt, bez upoważnienia, nie będzie mógł go przekroczyć… Nie mógłbym przeto uciec tą drogą… – Czy jej nieobecność przeciągnie się? Oto, co zaszło: – Mogę.
dcterms:subject
Tytuł
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • Rozdział XIV
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
adnotacje
  • Dawny|1922 r
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Juliusz Verne
abstract
  • Wraz ze świtem dążę do jeziorka. Patrzę… na gładkiej powierzchni wód nie dostrzegam żadnego przedmiotu. Dni następne upływają na pracy około przebicia korytarza. 23 września o czwartej po południu inżynier Serkö wysadza w powietrze ostatni odłam skały. Wyłom zrobiony – wąskie przejście – ale to wystarcza. Nazewnątrz otwór gubi się w zwaliskach wybrzeża; łatwo go zamknąć w razie potrzeby. Nie ulega wątpliwości, że korytarz będzie pilnie strzeżony. Nikt, bez upoważnienia, nie będzie mógł go przekroczyć… Nie mógłbym przeto uciec tą drogą… 25 września. – Dziś, w rannych godzinach łódź wynurzyła się z głębin jeziorka na powierzchnię. Hrabia d’Artigas, kapitan Spade, cała załoga statku wchodzi na tamę. Następuje wyładowanie towarów przywiezionych jachtem. Dostrzegam paki z żywnością, mięsem, konserwami, beczki z winem i wódką – a oprócz tego pakunki dla Tomasza Roch. Równocześnie marynarze przynoszą przyrządy różnego rodzaju. Tomasz Roch jest obecny przy tem zajęciu. Oczy błyszczą mu niezwykle. Sięgnąwszy po jedną sztukę, ogląda ją uważnie, poczem kiwa głową z zadowoleniem. Patrzę na niego i podziwiam przemianę, jaka w nim nastąpiła. Radość jego jest całkiem naturalna. Pytam się nawet, czy ten częściowy obłęd, którym był dotknięty, nie znikł na zawsze… Wreszcie Tomasz Roch wsiada do łódki wraz z inżynierem Serkö i dąży do swej pracowni. W przeciąg godziny przewieziono cały ładunek łodzi podwodnej na przeciwległy brzeg. Ker Karraje zamienił tylko kilka słów z inżynierem Serkö. Dopiero po południu spotkali się w Bee-Hive i przechadzając się, prowadzili długą rozmowę, po której udali się do korytarza w towarzystwie kapitana Spade. Czemuż nie mogę wejść wraz z nimi! Czemu nie mogę odetchnąć, bodaj na chwilę, ożywczem powietrzem Atlantyku, którego jak gdyby ostatnie tchnienie otrzymuje Back-Cup. Od 26 września do 10 października. – Dwa tygodnie minęły. Pracowano najpierw pod kierownictwem Tomasza Roch i inżyniera. Serkö nad zmontowaniem przyrządów, następnie nad ustawieniem podstaw, potrzebnych do wyrzucania pocisków. Są to zwyczajne kozły, zaopatrzone w korytka ruchome o zmiennem nachyleniu, które będzie można ustawić, czy to na pokładzie Ebby, czy nawet na platformie łodzi podwodnej, stojącej na powierzchni wód. Tak więc Ker Karraje stanie się władcą mórz tylko dzięki swemu jachtowi! Żaden okręt nie będzie mógł bezkarnie przekroczyć niebezpiecznej strefy, a Ebby nie dosięgną żadne pociski!… Gdybyż przynajmniej doniesienie moje wpadło w szczęśliwe ręce… gdyby wiedziano o tej jaskini w Back-Cup!… Jeżeli nie zdołanoby jej zniszczyć, przerwanoby przynajmniej przywóz żywności!… 20 października. – Ku wielkiemu swemu zdziwieniu nie spostrzegłem łodzi na zwykłem miejscu. Przypominam sobie, że wczoraj odnowiono jej ogniwa, sądziłem wszakże, że ma to na celu jedynie utrzymanie łodzi w pogotowiu. Jeżeli zaś pojechała teraz, kiedy korytarz jest gotowy do użytku, znaczy, że wyruszyła na jakąś wyprawę. Nie brak już bowiem Tomaszowi Roch żadnego z materjałów, potrzebnych do wyrobu pocisków. Wszelako pora roku jest nieodpowiednia. Morze Bermudzkie nawiedzają częste burze. Prądy powietrzne działają z niezwykłą siłą. Dale się to odczuć w kraterze Back-Cup, gdzie fale powietrzne gwałtownie napływają, wytwarzając opary pomieszane z deszczem, zalewającym jezioro i jego brzegi. Niewiadomo jednak czy jacht opuścił przystań Back-Cup?… Czyż budowa jego nie jest za słaba, ażeby wytrzymać tak burzliwe morze nawet z pomocą łodzi podwodnej? Skądinąd, jakże przypuszczać, że łódź podwodna, jakkolwiek zabezpieczona od nawałnicy na kilka metrów pod wodą, wyruszyła w podróż bez jachtu? Nie wiem zgoła, czemu mam przypisać ten niespodziewany wyjazd, obliczony widać na dłuższą metę, skoro łódź nie wróciła dnia tego. Tym razem inżynier Serkö został w Back-Cup. Tylko Ker Karraje, kapitan Spade i załoga łodzi podwodnej i Ebby opuścili wysepkę. Życie w Back-Cup upływa nadal w swej zwykłej nużącej monotonji. Przepędzam godziny całe w mojej celi, rozmyślając, pocieszając się nadzieją, rozpaczając, zwracając myśl swoją ku tej baryłce, jako ostatniej możliwości ratunku… rzuconej na los tych fal tak niepewnych i tak zdradliwych… Tomasz Roch zajęty jest w pracowni wyrobem swego zapalnika, tak sądzę przynajmniej. Jestem prawie pewny, że nie zechce go sprzedać Ker Karrajowi, ale nie wątpię, że zechce go użyć na usługi tego korsarza. Spotykam często inżyniera Serkö podczas przechadzek po Bee-Hive. Objawia on zawsze gotowość rozmowy ze mną, ale nie pozbywa się swego ironicznego tonu nigdy. Rozmawiamy o tem i o owem – rzadko o mnie, bo i nacóżby się to zdało. 22 października. – Dziś spytałem inżyniera Serkö, czy Ebba wyruszyła wraz z łodzią podwodną? – Tak, panie Hart – odpowiedział – kochana nasza Ebba nie obawia się wcale nawałnicy, szalejącej na morzu. – Czy jej nieobecność przeciągnie się? – Oczekujemy jej za czterdzieści ośm godzin… Jest to ostatnia podróż hrabiego d’Artigas w tym czasie burzliwym; wkrótce morze stanie się niedostępne. – Podróż dla przyjemności… czy dla interesu? – spytałem. Inżynier Serkö odpowiada z uśmiechem: – Podróż dla interesu, panie Hart, podróż dla interesu! Pociski nasze już są gotowe, przeto skoro nastanie pogoda, zaczniemy ofensywę… – Przeciwko biednym okrętom… – O tyle biednym… o ile bogatym w ładunek! – Są to czyny korsarskie, które, sądzę, niezawsze ujdą wam bezkarnie! – zawołałem. – Uspokój się, kochany kolego, uspokój się! Wiesz pan zresztą, że nikt nie odkryje naszego schronienia w Back-Cup, że nikt nie jest w stanie donieść o niem!… Zresztą, z temi pociskami, tak łatwemi do użycia i o tak niezwykłej sile, zburzymy łatwo każdy okręt, któryby się chciał zbliżyć do wysepki. – Pod warunkiem, że Tomasz Roch sprzeda wam tajemnicę swego zapalnika… – Jest to już spełnione, panie Hart, mogę pana zupełnie uspokoić w tym względzie. Z tej kategorycznej odpowiedzi mógłbym był wnosić, że nieszczęście jest rzeczą nieuniknioną, gdyby lekkie wahanie w głosie inżyniera Serkö nie podało w wątpliwość pewności słów jego. 25 października. – Przeszedłem straszne chwile i dziwię się, że jestem jeszcze przy życiu!… Uważam to za cud, że mogę w tej chwili pisać te słowa po przerwie dwudniowej… Gdyby mi los więcej sprzyjał, mógłbym być obecnie wolny… Znajdowałbym się teraz w jednym z portów Bermudów, Georges czy Hamilton… Tajemnica Back-Cup byłaby odkryta… Powiadomionoby wszystkie państwa o pochodzeniu jachtu… nie mógłby się pokazać w żadnym porcie… Zaopatrzenie Back-Cup stałoby się niepodobieństwem… Bandyci z Ker Karrajem na czele byliby skazani na śmierć… Oto, co zaszło: 23 października, około ósmej wieczorem opuściłem swoją celę w stanie niebywałego podniecenia nerwowego, jak gdybym przeczuwał, że coś ważnego, a niespodziewanego ma mnie spotkać. Napróżno starałem się opanować, Nie mogąc znaleźć spokoju, wyszedłem. Na pełnem morzu musiała szaleć burza. Wiatr dostawał się do krateru i mącił powierzchnię jeziorka. Udałem się w stronę wybrzeża Bee-Hive. Nie spotkałem nikogo. Powietrze było dość chłodne i wilgotne. Wszystkie szerszenie ula skryły się w swoich komórkach. Na straży stał tylko jeden człowiek przy wejściu do korytarza pomimo że korytarz był zamknięty od strony zewnętrznej. Nie mógł on wszakże dojrzeć brzegów ze swego posterunku. Zresztą, zobaczyłem tylko dwie lampy elektryczne po dwu stronach jeziorka, tak że zupełny mrok panował pod lasem słupów. Szedłem tak w ciemności, gdy ktoś przeszedł mimo. Poznałem Tomasza Roch. Kroczył wolno, zagłębiony w swych myślach, nie zwracając na nic uwagi. Nadarzała się doskonała sposobność porozmawiania z nim, wytłumaczenia mu tego, czego nie wiedział… Nie może bowiem wiedzieć, w jakich rękach znajduje się… Nie domyśla się nawet, że hrabia d’Artigas jest korsarzem Ker Karrajem, któremu powierzył część swej tajemnicy… Muszę mu powiedzieć, że z otrzymanych miljonów korzystać nigdy nie będzie, że nie odzyska nigdy wolności tak samo, jak ja… Odwołam się do jego uczuć ludzkich, do nieszczęść, za które będzie odpowiedzialny, jeżeli nie zachowa reszty swej tajemnicy przy sobie. Byłem pogrążony w swych rozmyślaniach, gdy nagle uczułem, że ktoś mnie chwyta ztyłu. Dwu ludzi trzymało mnie za ramiona, trzeci stanął przede mną. Chciałem zawołać. – Ani słowa! – przemówił po angielsku. – Czy pan jesteś Simonem Hart?… – Skąd pan wie o tem? – Widziałem, jak pan wychodził ze swej celi… – Kimże pan jest? – Davon, porucznik marynarki angielskiej, oficer z okrętu Standard w postoju na Bermudach. Głos mi zamarł ze wzruszenia. – Przychodzimy oswobodzić pana z rąk Ker Karraja i porwać zarazem wynalazcę francuskiego Tomasza Roch – dodał porucznik Davon. – Tomasza Roch? – szepnąłem. – Tak… Dokument, podpisany pańskiem nazwiskiem, znaleziony został na wybrzeżu St. Georges… – W baryłce, poruczniku Davon… baryłce, którą wrzuciłem w wody tego jeziora. – I która zawierała – dodał oficer – zawiadomienie o schronieniu Ker Karraja na tej wysepce… Ker Karraje więc jest sprawcą tego podwójnego porwania z Healthful-House… – Tak, poruczniku Davon… – Niema chwili do stracenia… trzeba korzystać z ciemności… – Słówko tylko, poruczniku… Jakim sposobem dostał się pan do wnętrza Back-Cup?… – Przy pomocy łodzi podwodnej Sword, odbywającej od sześciu miesięcy próby w porcie St. Georges. – Statek podwodny? – Tak… oczekuje na nas pod temi skałami. – Tam… tam… – powtarzałem. – Panie Hart, gdzie jest łódź Ker Karraja? – Niema go od trzech tygodni… – Jakto? Ker Karraja niema w Back-Cup? – Niema… ale czekamy go z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinę. – Mniejsza o to – odpowiada porucznik Davon. – Nie o Ker Karraja tu chodzi, ale o Tomasza Roch… którego polecono mi zabrać wraz z panem, panie Hart… Sword nie opuści bez was jeziorka… Jeżeli się nie zjawi w St. Georges, znaczy, że nie powiodła mi się wyprawa… i wyślą drugą… – A gdzież jest Sword? – Z tej strony… w cieniu wybrzeża, gdzie nie można go spostrzec. Dzięki pańskim objaśnieniom, odszukaliśmy wejście do tunelu… Sword przepłynął go szczęśliwie… Dziesięć minut temu wypłynął na powierzchnię jeziorka…. Dwu marynarzy towarzyszy mi… Widziałem, gdy pan wychodził z celi… Czy pan wie, gdzie jest w tej chwili Tomasz Roch? – O kilka stąd kroków… Dopiero co szedł tędy do swej pracowni… – Bogu dzięki, panie Hart… – Niech będą Bogu dzięki, poruczniku Davon! Porucznik, dwaj marynarze i ja okrążyliśmy jeziorko. Niebawem spotkaliśmy na drodze Tomasza Roch. Po chwili był już związany, skrępowany i odniesiony na statek Sword. Sword była to łódź podwodna o pojemności dwunastu tonn zaledwie, a zatem o sile i objętości daleko mniejszej od łodzi Ker Karraja. Dwa motory poruszane prądem akumulatorów, naładowanych dwanaście godzin temu w porcie St. Georges, poruszały śrubą statku. Bądź co bądź, ten Sword ma być naszym wybawicielem, ma nas wydostać z tego więzienia. – Nareszcie Tomasz Roch wydostanie się z rąk Ker Karraja i inżyniera Serkö. Ci łotrzy nie będą mogli zużytkować jego wynalazku… I nic nie przeszkodzi okrętom zbliżyć się do wysepki, wylądować, odwalić korytarz i zawładnąć korsarzami… Nie spotkaliśmy nikogo w powrotnej drodze. Zeszliśmy spokojnie do wnętrza Swordu… wieko wejścia zamknęło się za nami… pomieszczenie dla wody napełnione… Sword się zanurzył… Jesteśmy uratowani… Sword, podzielony na trzy przedziały szczelnemi ścianami, zbudowany był w ten sposób, że pierwszy przedział, zawierający akumulatory i całą maszynerję, znajdował się w tyle statku. Drugi, stanowiący pomieszczenie dla sternika, zajmował środkową część statku. Wreszcie trzeci, na przodzie, był przeznaczony dla Tomasza Roch i dla mnie. Towarzysz mój, oswobodzony z duszącego go knebla, pozostał skrępowany i był jakby nieprzytomny… Spieszno nam było wracać w nadziej, że jeszcze tej nocy zawitamy do St. Georges, o ile coś nieprzewidzianego nie stanie na przeszkodzie… Zamknąwszy drzwi, udałem się do porucznika Davon, który był w drugim oddziale, przy sterniku. W tyle statku trzej marynarze wraz z mechanikiem czekali odpowiedniego rozkazu, ażeby puścić w ruch akumulatory. – Poruczniku, sądzę, że mogę zostawić Tomasza Roch samego – i pomóc panu w czemkolwiek przy wejściu do tunelu. File:'Facing the Flag' by Léon Benett 33.jpg – Tak… panie Hart… zostań pan przy mnie. Było równo trzydzieści siedm minut po ósmej. Światło elektryczne, rzucone z łodzi, oświetlało niewyraźnie warstwę wody, w której się znajdował Sword. Należało przepłynąć całą długość jeziorka, ażeby dostać się do wejścia tunelu. Było to rzeczą trudną, lecz do pokonania. Niebezpieczeństwo jednak było wielkie. Nawet gdybyśmy się trzymali brzegów jeziorka i płynęli bardzo szybko, mogliśmy być dostrzeżeni. Następnie trzeba przepływać tunel wolno, aby ominąć zetknięcie ze ścianami… dopiero wypłynąwszy na pełne morze, mogliśmy być pewni naszej drogi do St. Georges. – Na jakiej głębokości znajdujemy się? spytałem porucznika. – Na cztery i pół metra.. – Nie potrzeba zanurzać się bardziej odpowiedziałem. – Według moich spostrzeżeń znajdujemy się na głębokości osi tunelu… – All right! – odpowiedział porucznik. Tak. All right… zdawało mi się, że Opatrzność przemawia przez usta tego oficera… I doprawdy, nie mogła wybrać lepszego wykonawcy swej woli!… Spojrzałem na porucznika, stojącego w blasku latarni. Był to człowiek trzydziestoletni, flegmatyczny, o wyrazie twarzy stanowczym, działający z zimną krwią, powiem nawet automatycznie, jak gdyby znajdował się na pokładzie Standardu. – Przepływając tunel, zdawało mi się, że jest długości czterdziestu metrów. – Tak… od jednego końca do drugiego, poruczniku. Davon, około czterdziestu metrów. I rzeczywiście, cyfra ta musiała być dokładna, ponieważ przebity korytarz na poziomie wybrzeża posiadał trzydzieści metrów długości. Wydano rozkaz puszczenia w ruch śruby. Sword posuwał się niezmiernie wolno, obawiając się zetknięcia z wybrzeżem. Niekiedy jednak zbliżał się doń na tyle, że w świetle jego latarni zarysowywała się czarniawa masa brzegu. Jedno pchnięcie steru prostowało kierunek. Ale droga była ciężka, bo jeżeli trudno kierować statkiem podwodnym na pełnem morzu, to o ileż trudniej dać sobie z nim radę w wodach tego jeziorka! Pięć minut upłynęło, a Swordnie dosięgnął jeszcze wejścia tunelu. W tej chwili rzekłem: – Poruczniku Davon, może roztropniej będzie powrócić na powierzchnię, ażeby przekonać się dokładnie, w której ścianie znajduje się wejście do tunelu?… – Jestem tego samego zdania, panie Hart, o ile możesz pan go wskazać dokładnie. – Mogę. – Dobrze. Dla ostrożności zgaszono latarnię, mrok więc był zupełny. Na rozkaz dany, pompy zaczęły działać i Sword, pozbawiony ciężaru, powoli wypłynął na powierzchnię jeziorka. Pozostałem na miejscu, chcąc rozejrzeć się w naszem położeniu poprzez okienko łodzi. Wreszcie Sword zatrzymał się, wynurzywszy się najwyżej na stopę. Poznałem ścianę Bee-Hive oświetloną lampą wybrzeża. – Co pan myśli… – pyta porucznik Davon. – Posunęliśmy się za bardzo na północ… Wejście do tunelu jest w zachodniej części pieczary. – Niema nikogo na wybrzeżu? – Nikogo. – Tem lepiej, panie Hart. Pozostaniemy na powierzchni. Poczem, gdy pan nam wskaże wejście, statek się zanurzy… Niczego innego przedsięwziąć nie było można, to też sternik ustawił łódź w kierunku osi tunelu, i Sword posunął się naprzód. O jakie dziesięć metrów od tunelu kazałem się zatrzymać. Prąd elektryczny przerwano, Sword zatrzymał się, zaczerpnął potrzebną ilość wody i wolno począł się zanurzać. Wtedy latarnię zapalono, a w ścianie ukazał się krąg czarny, w którym nie odbijało się jej światło. – Tunel… tunel!… – zawołałem. Czyż nie był on wyjściem z mego więzienia?… Czyż nie o wolność moją chodziło? Sword powoli dążył ku otworowi. Ach!… co za straszny los! Dziw, że mi serce nie pękło na ten widok… File:'Facing the Flag' by Léon Benett 34.jpg Niewyraźne światło ukazało się o jakie dwadzieścia metrów w głębi tunelu. Światło to nie mogło być czem innem, jak światłem wychodzącem z łodzi Ker Karraja. – Łódź wraca! – zawołałem. – Poruczniku… łódź Ker Karraja. – Cofnąć się! – rozkazał porucznik. I Sword cofnął się w chwili, gdy miał wchodzić do tunelu. Może uda się nam ominąć łódź, bo porucznik szybkim ruchem zagasił latarnię. Może zdołamy cofnąć się, i łódź przepłynie, nie domyślając się naszej obecności… Może ciemna masa statku zniknie w mroku jeziorka?… Może łódź go nie dostrzeże, a gdy dosięgnie swej ostoi, Sword zawróci ku otworowi… Skierowaliśmy się ku południowemu wybrzeżu. Jeszcze kilka chwil, a Sword zatrzyma się… Nie!… kapitan Spade zauważył obecność łodzi, wchodzącej do tunelu, i dąży za nią pod wodami jeziorka… Jakże się oprze ten słaby statek sile łodzi Ker Karraja?… – Niech pan wraca do swego przedziału, panie Hart – rzekł porucznik. – Niech pan zamknie drzwi, ja zaś zamknę drzwi do tylnego przedziału… Jeżeli na nas uderzą, być może utrzymamy się dzięki, tym ścianom poprzecznym… Uścisnąwszy dłoń porucznika, który nie stracił zimnej krwi wobec grożącego niebezpieczeństwa, wróciłem do Tomasza Roch… Zamknąwszy drzwi, czekałem w ciemności. Odczuwałem, a raczej miałem wrażenie, że Sword broni się zajadle. To ucieka, aby ominąć uderzenia, to wznosi się, to dosięga głębin jeziorka. Czy można wyobrazić sobie, jaką musiała być walka tych dwu łodzi w nurtach skłębionych wód, walka dwu potworów morskich nierównej siły? Kilka minut upłynęło… Zdawało mi się, że walka skończona, że Sword zdoła dosięgnąć otworu… File:'Facing the Flag' by Léon Benett 35.jpg Nagle uczułem zderzenie… niezbyt silne wprawdzie… Łudzić się jednak nie mogłem… Sword był ugodzony w prawy burt… Może kadłub żelazny zdoła się oprzeć… A nawet, w razie przeciwnym może woda dosięgnie tylko jeden przedział… Prawie równocześnie nastąpiło drugie zderzenie, tym razem silniejsze. Sword był jak gdyby podniesiony ostrogą łodzi, od której się wtył odrzucił. Następnie czułem, że powstaje przodem do góry i spada prostopadle zalany wodą od tylnej części. Nagle, nie mogąc utrzymać równowagi, Tomasz Roch i ja przewróciliśmy się jeden na drugiego… Wreszcie ostatnie zderzenie, po którem nastąpił odgłos rozdzierających się blach, poczem Swordz pękniętem dnem zatrzymał się nieruchomy… Co się dalej stało, nie wiem, straciłem bowiem przytomność. Od tej chwili, jak się dowiaduję, upłynęły długie, niezmiernie długie godziny. Przypominam sobie tylko, że w ostatniej chwili pomyślałem: „Jeżeli umrę, przynajmniej ze mną umrze również Tomasz Roch i jego wynalazek… a korsarzy i Back-Cup nie ominie kara za ich zbrodnie!…”
is dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg== of
is dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA== of
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software