About: dbkwik:resource/XxVNoD9cUdJUUZrsLQDjJw==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Gehenna czyli dzieje nieszczęśliwej miłości/I/28
rdfs:comment
  • XXVIII Mroki nocne Wąską dróżką wśród boru, stąpała cicho, ale krokiem ciężkim wysoka ludzka postać. Ręce wyciągnięte przed siebie, rozsuwały gałęzie jodeł i sosen, mokre od śniegu, który walił ogromnymi płatami. Postać ludzka szła czającym się krokiem, ktoś się skradał jak kot, tak, że szmer tych ostrożnych stąpań nie był głośniejszy od padającego śniegu. Może to schadzka upiorów leśnych?... Chłapanie śniegu, monotonne, trwało bez przerwy, czasem wiatr górny, lekki niby tchnienie, zaszemrał w koronach drzewnych i znowu cisza. Śnieg pada i pada... Drugi upiór na schadzkę... czy zwierz? - To ty?
Tytuł
  • |1
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • Część pierwsza
  • XXVIII
  • Mroki nocne
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Helena Mniszkówna
abstract
  • XXVIII Mroki nocne Wąską dróżką wśród boru, stąpała cicho, ale krokiem ciężkim wysoka ludzka postać. Ręce wyciągnięte przed siebie, rozsuwały gałęzie jodeł i sosen, mokre od śniegu, który walił ogromnymi płatami. Noc omotała las płachtą swą czarną, nieprzeniknioną. Zaledwie szarym odblaskiem mętniała leśna drożyna. Idący osobnik wahał się, niepewny, czy dobrze idzie. Brnął powoli, pochylony naprzód, kroki stawiał olbrzymie i głowę wtulał w kołnierz nastawiony, bo śnieg mokry kłapciami spadał mu na czapkę. Bór spał, tylko śnieg szeleścił po igłach sosen i słał się na ziemi miękkim puchem. W kniei milczenie, nie poruszał się zwierz, nie załopotał ptak skrzydłami. Martwota zupełna, głusza. Postać ludzka szła czającym się krokiem, ktoś się skradał jak kot, tak, że szmer tych ostrożnych stąpań nie był głośniejszy od padającego śniegu. Długo szedł człowiek, czy tylko duch jego, wreszcie stanął. Oparł się o pień jodły rozłożystej i schowany za obwisłymi gałązkami, które śnieg na biało oblepiał, znieruchomiał zupełnie. Można by myśleć, że cień ludzki wsiąkł w jodłę, tak stał się niewidoczny. Czy na kogoś czeka?... Może to schadzka upiorów leśnych?... Chłapanie śniegu, monotonne, trwało bez przerwy, czasem wiatr górny, lekki niby tchnienie, zaszemrał w koronach drzewnych i znowu cisza. Śnieg pada i pada... Wtem nowy szelest... to nie śnieg i nie oddech leśny... Znowu ktoś idzie... Drugi upiór na schadzkę... czy zwierz? Postać pod jodłą poruszyła się, coś jakby sapanie prędkie, nerwowe... Szelest z boru zbliżał się, podsuwał wyraźnie. Szedł nie czworonóg, więc znowu człowiek? Drugie indywiduum... Już blisko, nie odchyla gałęzi, przełazi pod nimi pełznącym ruchem gada. Już jest tuż... tuż... Stąpań nie słychać, tylko słaby chrzęst rozsuwanego śniegu. Tak wędrują płazy... Wyłonił się z gęstwy ośnieżonej nikły cień, zamajaczył na szarzyźnie dróżki i... stanął. Człowiek, czy upiór? Mały, drobny, zgarbiony, i... jakby zgniły. Tak wyglądał. Usłyszał sapanie pod jodłą, mruknął coś gardłowo i dał nura pod gałęzie zwisające, brzemienne śniegiem. Zaszeptały słowa stłumione. - To ty? - Ja... Chwila ciszy - i znowu szept głośniejszy, chropawy. - A szczo... wse harno zrobył? Teper hroszy... Bohaćko, dawaj hroszy... - Ot tobi... zapłata!... Zdyszany, świszczący szept człowieka spod jodły zmieszał się z krótkim, chrapliwym rykiem przybysza upiora. Wielka postać ludzka chwyciła go za gardło gwałtownie, zdusiła za szyję jak węża w dłoniach potężnych. Palce mordercy wżarły się zewnętrznie w krtań ofiary i dławiły. Świst wydobył się z nozdrzy duszonego, charkot i bulgotanie przerażające z gardła. Ręce drobnej, zgniłej poczwary trzepotały w powietrzu bezradnie, chciały sięgnąć do szyi dusiciela, lecz było za wysoko. Szpony zakrzywione palców, targanych konwulsją, darły ubranie swego kata. Ale wnet opadły bezwładnie. Głowa złamała się w osadzie, ciałem rzucały przedśmiertelne drgawki, nogi obute w łapcie uderzyły w śnieg parokrotnie jak w konwulsjach wijące się żmije. Nędzna figurka przybysza-upiora padła ciężko na ziemię, martwa. Wysoki człowiek wyprostował się jakby z uczuciem ulgi, potem raptownie przykucnął przy zamordowanym i słuchał pilnie. Cisza, tylko śnieg na gałęziach poruszany ruchami gorączkowymi spadał obficie z większym szelestem. Człowiek... czy wampir nadsłuchiwał długo. Dłoń zbolałą od trudu przyłożył do serca poczwary. Nie biło... położył na ustach. Nie oddychały. Szary, zgniły płaz ludzki leżał bez życia u jego nóg. Wówczas morderca jął szukać czegoś, po omacku, przy zamordowanym znalazł strzelbę i podniósł ją prędko z ziemi. Wtedy już gnany strachem panicznym, wypadł spod osłony gałęzi, osypały go kaskadą białą, uderzyły go w twarz kłującymi igłami i wiechciami śniegu. Wyrwał się na dróżkę szarzejącą mętnie, poszedł śpiesznie w stronę, skąd przyszedł. Za plecami czuł lodowate tchnienie śmierci. Gdy już odszedł daleko, stanął, obejrzał się... A może jeszcze nie? Wrócić, dokończyć ciosem w serce - wymacał nóż w kieszeni... Czemu tego nie zrobił?... A jeśli? Cóż znowu? Przywidzenia!... Ruszył naprzód. Znów stanął. Swobodne westchnienie zadowolenia. Błysk wzroku w stronę jodły... Jedyny świadek i... wykonawca. Ciężar zwalony z serca, raz na zawsze. Tak trzeba było... Człowiek - czy wampir...podążał dróżką leśną pewnie, beztrwożnie. Śnieg padał gęstą zawieją, otulał drzewa, zaścielał ziemię i sypał, sypał białą falą, tumanem owiał śpiący bór. Zanikły ślady wszelkie, niweczone puszystą bielą śnieżnej topieli.
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software