abstract
| - SOLANIO. Radbym, żeby była babą plotkarką, jak każda z tych, co żują imbier i wmawiają w sąsiadów, że opłakują śmierć trzeciego męża. Niemniej dlatego jest prawdą, usuwając na bok wszelką rozwlekłośći nie tamując toku rozmowy niepotrzebnymi frazesami, że Antonio, nasz poczciwy, nasz nieoszacowany Antonio, gdzież znajdę epitet prawdziwie godny iść w parze z jego nazwiskiem!... Dociągnijże do końca. Co takiego? A! koniec końców niema kwestyi, że stracił okręt. Bogdajby się na tem skończyły jego straty. Śpieszę się powiedzieć: amen, zanim mi szatan do tego przetnie drogę; bo oto się tu zbliża w żydowskiej postaci. Cóż tam, Szajloku? Jakież nowiny między kupcami? Wyście wiedzieli; nikt lepiej niż wy nie wiedział o ucieczce mojej córki. Niezawodnie. Ja z mojej strony wiedziałem przynajmniej o krawcu, co jej uszył skrzydła do tej ucieczki. A Szajlok ze swojej strony wiedział, że jego ptak miał już pierze; w takim zaś razie wszystkie mają ten obyczaj, że wylatują z gniazda. Potępienie ją za to czeka. Zapewne, jeżeli ją szatan sądzić będzie. Taka niesforność własnej mojej krwi i ciała! Wstydź się, stary, w tym wieku mieć krew i ciało niesforne. Moją krwią i ciałem jest moja córka. Między twojem a jej ciałem większa jest różnica, niż między hebanem a kością słoniową; między jej krwią a twoją, większa, niż między deserowem winem a lurą. Ale powiedziano nam, czy słyszałeś, że Antonio na morzu poniósł stratę? Prawda to, czy bajka? SZAJLOK. W tem ci nowy sęk dla mnie. To bankrut, utracyusz; nie śmie się teraz ani pokazać na Rialto; to golec: on, co bywało tak strojnie przychodził na rynek. Niechże się ogląda na swój oblig! Zwykł był nazywać mię lichwiarzem; niech się ogląda na swój oblig! Zwykł był pożyczać przez miłość chrześcijańską, niech się ogląda na swój oblig! SALARINO. Nie zechcesz mu przecież rznąć ciała, jeżeli nie zapłaci w terminie; na cóżby ci się zdało? SZAJLOK. Na przynętę dla ryb. Jeżeli zresztą nie nasyci nikogo, nasyci przynajmniej moją zemstę. On mię lżył, wydarł mi na jakie pół miliona spodziewanych korzyści; naigrawał się z mojej straty; bluźnił memu narodowi; krzyżował moje zarobki; odwodził ode mnie przyjaciół, a nieprzyjaciół na mnie podszczuwał. I za cóż to wszystko? za to, że jestem żydem. Czyliż to żyd nie ma rąk, członków, organów, zmysłów, uczuć, namiętności? Nie żywiż się tymi samymi pokarmami, nie możeż być zraniony takiem samem narzędziem, nie ulegaż takim samym chorobom, nie leczyż się takimi środkami, nie czujeż tak samo zimna w zimie, a ciepła w lecie, jak chrześcijanin? Nie płynież z nas krew, jak nas zakłujecie? Nieśmiejemyż się, jak nas załaskoczecie? Nie umieramyż, jak nas otrujecie? A jak nas skrzywdzicie, nie mamyż się mścić za to? Jeżeliśmy we wszystkiem innem do was podobni, to i w tem chcemy was dorównać. Jeżeli żyd skrzywdzi chrześcijanina, w czemże się objawi jego pokora? W zemście. Jeżeli chrześcijanin skrzywdzi żyda, w czemże się ma objawić jego potulność na wzór chrześcijański? Ny, także w zemście. Uczycie nas złości, ny, to ja ją zastosuję w praktyce; i źleby być musiało, gdyby uczeń nie przeszedł swych nauczycieli. Mój pan, Antonio, życzy sobie widzieć się z panami: jest teraz w domu. Właśnieśmy mieli iść do niego. Wchodzi TUBAL. Oto nadchodzi drugi z pokolenia: gdyby trzeci miał się jeszcze przymieszać, toby szatan musiał zostać żydem. Tubal! Co przywozisz z Genui? Znalazłeś moją córkę? W wielu miejscach słyszałem o niej, ale jej nigdzie znaleść nie mogłem. Aj waj mir! aj waj mir! Przepadł mój dyament, dałem za niego dwa tysiące dukatów w Frankfurcie. Przekleństwo teraz dopiero spadło na Izraela, nigdy go dotychczas nie czułem. Dwa tysiące dukatów w tym kamieniu! i tyle innych drogich, kosztownych klejnotów! Wolałbym, żeby moja córka leżała trupem u nóg moich, ażeby miała w uszach te klejnoty. Wolałbym, żeby leżała na marach u nóg moich, a w trumnie miała owe dukaty. Żadnej wieści o nich! Aj waj mir! i nie wiem jeszcze, ile wydam za szukanie. Aj waj! Koszt na koszt! Złodziej wziął już tyle i tyle znowu na śledzenie złodzieja! I znikąd zadośćuczynienia! i znikąd zemsty! Nigdzie biedy, tylko na moim karku; nigdzie westchnienia, tylko z mojej piersi; nigdzie łez, tylko w moich oczach! Mają biedę i inni. Słyszałem w Genui, że Antonio... Co? co? co? Biedę? jaką biedę? Stracił galerę, która płynęła z Trypolis. Bogu dzięki! Bogu dzięki! Czy to prawda? Czy to prawdą? TUBAL. Mówiłem z paru majtkami, którzy ocaleli z rozbicia. SZAJLOK. Dziękuję ci, giter Tubal! Dobra wiadomość! Dobra wiadomość! Gdzie? w Genui? TUBAL. Wasza córka wydała w Genui, jak słyszę, jednego wieczora ośmdziesiąt dukatów. SZAJLOK. Tubal! Wpychasz we mnie sztylet. Nigdy już mego złota nie zobaczę! Ośmdziesiąt dukatów na jeden raz! Ośmdziesiąt dukatów! TUBAL. Kilku wierzycieli Antonia przybyło ze mną razem do Wenecyi; zapewniali, że musi ferfal zrobić. SZAJLOK. Bardzo się cieszę z tego; będę go dręczyć, będę go torturować; bardzo się cieszę. TUBAL. Jeden z nich pokazywał mi pierścień, który mu wasza córka dała za małpę. SZAJLOK. Żeby ją donder! Tubal, torturujesz mnie: to był mój turkus; dostałem go od Lei, kiedy byłem jeszcze chłopcem; nie byłbym go oddał za cały las małp. TUBAL. Ale Antonio jest niezawodnie kaput. SZAJLOK. Tak, to prawda, to prawda. Idź, mój Tubal, najmij mnie woźnego; zamów go naprzód na dwa tygodnie. Muszę mieć jego serce, jeżeli sfaluje termin; bo jak go raz nie będzie w Wenecyi, to będę mógł prowadzić mój handel, jak zechcę. Idź, idź, mój Tubal; znajdziesz mnie podle synagogi; idź, giter Tubal, podle synagogi.
|