About: dbkwik:resource/dgfsjANmhHyQ7NTKLdmFNg==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Chancellor/38
rdfs:comment
  • Od 1-go do 5-go stycznia. Trzy miesiące już upłynęło odkąd Chancellor wypłynął z Charleston; od dwudziestu zaś dni jesteśmy rzuceni na tej tratwie, oddani na łaskę morza i wiatrów. Nie możemy zupełnie pomiarkować, czy zbliżyliśmy się ku zachodowi, ku lądowi Ameryki, czy też burza odrzuciła nas na środek oceanu. Podczas ostatniego uraganu pomimo zachowanej ostrożności, potłukły się instrumenta obserwacyjne. Kurtis nie ma ani busoli do wskazania kierunku, ani też sextantu do oznaczenia wysokości. Zdaje się ci że widzisz… nic nie ma! – Panie Kazallon, winszuję panu. – Czy nowego roku? – Rzucić broń!
dcterms:subject
Tytuł
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • XXXVIII.
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
adnotacje
  • Dawny|1876 r
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Juliusz Verne
abstract
  • Od 1-go do 5-go stycznia. Trzy miesiące już upłynęło odkąd Chancellor wypłynął z Charleston; od dwudziestu zaś dni jesteśmy rzuceni na tej tratwie, oddani na łaskę morza i wiatrów. Nie możemy zupełnie pomiarkować, czy zbliżyliśmy się ku zachodowi, ku lądowi Ameryki, czy też burza odrzuciła nas na środek oceanu. Podczas ostatniego uraganu pomimo zachowanej ostrożności, potłukły się instrumenta obserwacyjne. Kurtis nie ma ani busoli do wskazania kierunku, ani też sextantu do oznaczenia wysokości. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności które nas dotąd uparcie prześladowały, każe się spodziewać, że znajdujemy się gdzieś bardzo daleko od lądu. Ta zupełna niepewność ma w sobie coś rozpaczliwego, ale nadzieja nigdy nie ulatuje zupełnie z serca ludzkiego i wbrew całemu rozumowaniu często łudzimy się myślą że znajdujemy się już w bliskości lądu. Każdy więc spogląda na horyzont szukając na tej czystej linii śladu upragnionej ziemi. Oczy nasze, szczególniej pasażerów nienaowykłych do morza, co chwila zdają się spostrzegać coś na poziomie wody, i tem boleśniejsze sprawiają rozczarowanie. Zdaje się ci że widzisz… nic nie ma! To obłoczek jakiś, to mgła, to kołysanie się fali. Ziemi tam nie ma, żaden okręt nie ukazuje się na tej szarej przestrzeni, gdzie niebo i morze zlewają się w oddali. Tratwa zawsze stanowi środek tej pustyni kulistej. 1-go stycznia zjedliśmy ostatni suchar, a raczej ostatnie okruchy suchara. 1-go stycznia, wieleż wspomnień ten dzień przywodzi nam na pamięć, i przez porównanie z dzisiejszym położeniem jakże smutnym się nam wydaje. Zmiana roku, życzenia noworoczne składane w kółku rodzinnem. Nadzieja którą się serca poją, dla nas to wszystko przestało istnieć. Czyż ktokolwiek z nas ośmieliłby się powtórzyć dziś te słowa: Życzę ci nowego roku! słowa których nie sposób prawie wymówić bez uśmiechu na twarzy? Czyż dla nas nie rok ale dzień jeden życia pozostał jeszcze? Pomimo to bosman zbliżył się do mnie i z szczególnym wyrazem twarzy rzekł: – Panie Kazallon, winszuję panu. – Czy nowego roku? – Nie, tylko rozpoczynającego się dnia, bo dziś będziemy ostatni raz w życiu jeść. Tak jest, nic nam nie zostało, a pomimo tego że każdy wiedział o zupełnem wyczerpaniu się zapasów żywności, kiedy o zwyczajnej godzinie odmówiono nam porcyi, byliśmy jakby piorunem rażeni! Nikt nie chciał wierzyć w ten post przymusowy! Nad wieczorem uczułem gwałtowny kurcz żołądka który następnie wywołał ziewanie bolesne, w dwie godziny potem wszystko się uspokoiło. Nazajutrz to jest 3-go, ze zdziwieniem spostrzegłem że nic mi nie dolega. Czułem w sobie niezmierną próżnię, ale zarówno moralną jak i fizyczną. Głowy ciężkiej i osłabionej nie mogłem prawie utrzymać na korku, i doznaję ciągłego zawrotu, jak gdybym spoglądał w przepaść u nóg mych będącą. Nie wszyscy jednak doznają tych samych symptomów. Kilku z nas cierpi straszliwie, szczególniej bosman i cieśla, którzy z natury już potrzebują wiele jeść. Boleści zmuszają ich do krzyków mimowolnych, i każdy z nich związał się mocno sznurem. A to dopiero drugi dzień. Ah! te pół funta suchara, ta szczupła porcyjka która wydawała się nam tak niewystarczającą, dziś w wyobraźni naszej dorosła olbrzymich rozmiarów, kiedy nic już nie pozostało! Ten kawałek suchara, gdyby nam teraz dano choć połowę, choć ćwiarteczkę, mógłby utrzymać nas przez kilka dni przy życiu! Tak, po okruszynie jedlibyśmy, powoli. W mieście oblężonem kiedy głód zapanuje można jeszcze znaleść na śmieciach, w rynsztoku, w kącie jakim, kość nieogryzioną, korzonek w pomyjach wyrzucony, i zaspokoić lub oszukać na chwilę głód. Ale na tych deskach tyle razy zmytych przez fale, gdzie już w każdą szpareczkę zaglądaliśmy, wyskrobali kąciki w które wiatr mógł rzucić jakąś odrobinę chleba, tak na tych deskach nic nie ma. Napróżno było szukać. Noce są straszliwie długie do przebycia, dłuższe niż dnie. Napróżno pragnę od snu choćby chwilowego zapomnienia. Sen jeżeli zamyka nam oczy, to tylko w gorączkowem marzeniu pełnem widziadeł. Jednakże dziś w nocy, znużony, twardo przespałem kilka godzin. Nad ranem zbudził mnie hałas na tratwie. Wstałem i widzę na przodzie murzyna Ynxtrop, Owena, Flaypola, Wilsona, Burkego, Sandona zgromadzonych w zaczepnych widocznie zamiarach. Te łotry pochwyciły narzędzia ciesielskie, jak siekiery, dłuta i młoty, któremi zagrażają kapitanowi, bosmanowi i cieśli. Natychmiast przyłączyłem się do Kurtisa, za moim przykładem poszedł Falsten. Mamy tylko noże pomimo to bronić się będziemy. Owen z całą hałastrą zbliżyli się ku nam. Są pijani. W nocy dobrali się do baryłki z wódką i prawie wszystką wypili. Ale czegoż chcą? Owen i Ynxtrop mniej pijani, podburzają spojonych alkokolem majtków żeby nas wymordowali. – Precz z Kurtisem! wołają… W morze kapitana! Owen będzie dowódcą, Owen nich komenderuje. Owen też podszczuwa całą szajkę, Ynxtrop służy mu tylko za pomocnika. Nienawiść tych dwóch ludzi względem oficerów okazała się teraz, bunt chociażby udał się, nic nie zmieni w naszem położeniu. Zausznicy ich jednak nie zastanawiają się nad tem i uzbrojeni groźnie ku nam się zbliżają. Kurtis podszedł i krzyknął: – Rzucić broń! File:'The Survivors of the Chancellor' by Édouard Riou 32.jpg – Śmierć kapitanowi! wrzasnął Owen. Nędznik znakami podburzał swoję szajkę, tymczasem Robert Kurtis rozpychając pijanych zbliżył się prosto ku niemu. – Co chcesz, zapytał?… – Precz z dowódcą na tratwie! wszyscy tutaj są równi. Głupi szaleniec! Czyż nędza już nie zrównała nas wszystkich! – Owenie, powtórzył kapitan, złóż broń. – Ty sam się poddaj, odpowiedział Owen. File:'The Survivors of the Chancellor' by Édouard Riou 33.jpg Walka rozpoczęła się. Owen i Wilson rzucili się na Kurtisa, odbijającego ciosy kawałkiem drąga, jednocześnie Burke i Flaypol wpadli na Falstena i bosmana. Przeciwko sobie miałem murzyna Ynxtropa, który chciał mię zamordować toporem. Pochwyciłem go obydwoma rękami ażeby powstrzymać uderzenie, ale łotr był silniejszy odemnie. Po kilku chwilach widziałem że nie dotrzymam mu placu, nagle Ynxtrop padł wznak na platformę pociągając mię za sobą. To Andrzej Letourneur pochwyciwszy go za nogę, przewrócił w samą porę. Ta pomoc ocaliła mnie. Murzyn padając wypuścił broń, którą pochwyciłem chcąc mu zmiażdżyć czaszkę… Andrzej z kolei powstrzymał mnie. Buntownicy schronili się na przód tratwy. Robert Kurtis, uniknąwszy ciosów które mu chciał zadać Owen, porwał za siekierę i uderzył nią z całej siły. Owen odskoczył na bok i siekiera rozplatała piersi Wilsonowi. Nędznik padł wznak i zniknął w morzu po za tratwą. – Ratujcie go! ratujcie go! zawołał bosman. – Zabity, odpowiedział Daulas. – Właśnie dla tego, krzyknął bosman, i zamilkł nie dokończywszy rozpoczętego zdania. Śmierć Wilsona położyła koniec walce. Flaypol i Burke pijani do najwyższego stopnia upadli bez czucia. Pochwyciliśmy więc Ynxtropa i przywiązali u stóp masztu. Owena zdołali także ująć cieśla i bosman. Kurtis z siekierą w ręku zbliżył się ku niemu mówiąc: – Módl się nędzniku, bo wybiła ostatnia twoja godzina. – Widać że pan masz wielki apetyt zjeść mnie, odrzekł Owen z całą bezczelnością. Ta straszliwa odpowiedź ocaliła mu życie. Robert Kurtis odrzucił siekierę którą chciał zabić Owena i blady ze wzruszenia usiadł na tyle tratwy.
is dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg== of
is dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA== of
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software