abstract
| - Redyk – uroczysty przepęd owiec na pastwiska w górach, a potem uroczysty przepęd z hal na zimowanie. Wypas owiec obrosły jest w tradycyjne zwyczaje, zaczynające się jeszcze zanim redyk wyruszy na hale. Z nastaniem wiosny górale przychodzą na Święto Bacowskie do Ludźmierza, aby poprosić o opiekę Matkę Boską Ludźmierską, Gaździnę Podhala. Obrzędowe uroczystości mają miejsce przed kościołem tuż po nabożeństwie. Cebrzykiem wody z cudownej studzienki święcone są owce, aby dobrze się pasły. Ale nie tylko, do święcenia wystawia się też kosz z „sajtami” – drewnianymi szczapami, które baca zabierze na szałas, aby dodać mocy świętej ogniowi. Dawniej w Wielki Piątek baca szedł do lasu po cetynę – gałązki młodych świerków. Palił je wraz z święconym zielem, a dymem okadzał dzwonki owiec, w celu zapobieżenia złemu, jakie mogłoby mieć do nich dostęp. Chodził też wokół zabudowań gospodarskich gdzie gazdowie przyprowadzali owce na redyk i też tym dymem z cetyny i świętego ziela kadził. A w Wielką Sobotę wodę, którą trzeba było uprzednio zebrać z dziewięciu górskich potoków, mieszał ze święconą, aby na hali pokropić nią szałasy, bo przez zimę mogło w nich zło zamieszkać. Obowiązki bardziej praktyczne spoczywały na gazdach: nim owce przypędzili do zagrody bacy, kąpali zwierzęta, strzygli i znaczyli, przeważnie na uszach, aby jesienią, kiedy redyk wracał, mogli rozpoznać swoje owce. Również gdy zdarzyło się nieszczęście i niedźwiedź czy wilk porwał owcę z hali, trzeba było wiedzieć, kogo dotknęła strata. Kiedy redyk wyruszał ze wsi, ludzie wychodzili z domów i żegnali tych, co na całe lato wyruszali na hale. Zwyczajowe prawo redyku przewidywało, że czy to owce po drodze skubnęły komu po drodze trawę, przewróciły płot, czy inną drobną szkodę wyrządziły, to nikt za to nie brał odpowiedzialności. Kierdel prowadził baca, tego dnia wyglądający paradnie, bo w nowych, bukowych portkach i kierpcach, przepasany szerokim bacowskim pasem, świecącym dla ozdoby mosiężnymi gwozdkami i białej, lnianej koszuli pod szyją spiętej dużą spinką, symbolem władzy bacowskiej. Na ramiona miał serdak narzucony, w ręku zaś dzierżył ostrą ciupagę zwaną wałaską. Razem z bacą szli juhasi, też w odświętnych strojach wszyscy. Kierdel po bokach zaganiali honielnicy, pomocnicy juhasów, do których werbowano młodych chłopców ze wsi. Stado zamykał jeden z juhasów. Tuż za nim jechały wozy załadowane po brzegi sprzętem pasterskim, jaki potrzebny był do przebywania na szałasie: drewniane naczynia, wielki kocioł miedziany, w którym warzono mleko, putnie na wodę, gielety do zlewania żętycy, puciery do mycia rąk, warzechy, ferule do mieszania żęntycy, czerpaki, formy do sera. Redyk słychać było daleko, bo wokół stada ujadały kudłate psy pasterskie, owce dzwoniły turconiami – dzwonkami zawieszonymi na szyi, a wszystko to mieszało się z muzyką kapeli, która odprowadzała pochód. Ile jesienią baca miał dać sera gaździe, ustalano dopiero trzeciego dnia. Gazdowie przychodzili wtedy na halę. Każdy z nich sam doił swoje owce, a wszystko mleko zlewał do dużego, drewnianego naczynia i zanurzał w nim patyk, na którym tuż przy powierzchni mleka nacinał poziomą kreskę. Tak przygotowaną miarkę, zwaną zamirkiem, rozłupywano na pół. Jedną brał baca, a drugą gazda. Umawiano się na zapłatę mierzoną tzw. wodami: baca miał dać tyle sera, ile zaważy woda wlana do tegoż naczynia na wysokość karbu na zamirku pomnożona przez ilość umówionych wód. Skoro np. baca z gazdą ugodził się na 5 wód, a woda do kreski na patyku ważyła 20 kg, to znaczyło to, że gaździe będzie się należało jesienią 100 kg sera. Nadwyżki były zarobkiem bacy i juhasów. Oscypki, bundz znajdowały nabywców wśród turystów, a czego nie sprzedano na szałasie, wożono do Krakowa na targ.
|