W lasach siwych od błysków jak znużenia kołyską wracał rycerz z puszystych łowów. A od śniegu — wraz z koniem — był jak chmura jabłoni huraganem niesiona przez zamieć. I tak w pędzie zastygli, że na mróz jak na igłę wbici — z wolna zmieniali się w kamień. Wtedy knieje srebrzyste promień przeciął ze świstem, droga przeszła w niebieską równinę. Złote chleby i ręce jak w dzieciństwa piosence niosła matka na witanie z synem. Złote kosy i oczy, co jak senność złej nocy na gościniec wyniosła dziewczyna. Image:PD-icon.svg Public domain
W lasach siwych od błysków jak znużenia kołyską wracał rycerz z puszystych łowów. A od śniegu — wraz z koniem — był jak chmura jabłoni huraganem niesiona przez zamieć. I tak w pędzie zastygli, że na mróz jak na igłę wbici — z wolna zmieniali się w kamień. Wtedy knieje srebrzyste promień przeciął ze świstem, droga przeszła w niebieską równinę. Złote chleby i ręce jak w dzieciństwa piosence niosła matka na witanie z synem. Złote kosy i oczy, co jak senność złej nocy na gościniec wyniosła dziewczyna. Ale on jak po ścieżce w pół po drodze, pół w wietrze — — biały posąg — przetętnił i zginął. Aż jak głaz w biegu — wisiał i ptak szary mu przysiadł na przegubie lodowatej ręki i pradawnych snów trzepot w sercu zatlił mu ślepo — szary płomyk samotnej piosenki. W pył rozsypał się szklany rycerz. Buchnął tumanem. W popiół zmienił się z koniem i cieniem, tylko niebo sczerniałe dalej w grozie sypało gwiazdom — ciemność, a ludziom — kamienie. Image:PD-icon.svg Public domain