rdfs:comment
| - I przyszedł pierwszy raz, i nawiał obłok biały, a chłodne bryły lodu tej nocy - w staw przemienił, a na nim złote kręgi milczenia tak się chwiały jak motyl albo gwiazdy brzęczący, pszczeli ślad. "Matko - powiedział - powróć ze mną w daleki las, gdzie kwiaty źródeł biją, żywica dymi ciepło. Ognisty motyl żyje, dzieciństwo żyje w nas, a tylko serce twoje jak czarna kra zakrzepło." A w oknach skośny wiatr nadymał śniegu ściany, na sprzętach porastało niedźwiedzie białe futro. Więc on dotykał muru i z ciemnych płatków smutku wywodził lip aleje i sarny, i złocienie, i objął matkę w pół, i razem szli w milczenie jak kiedyś, jak w dzieciństwie szli w nieobjęty świat. A rano świt nadymał ogromne białe niebo, na oknach szorstki puch i chłód trumienny szedł. "O synku, o mój miły - płakała - ty bez c
|
abstract
| - I przyszedł pierwszy raz, i nawiał obłok biały, a chłodne bryły lodu tej nocy - w staw przemienił, a na nim złote kręgi milczenia tak się chwiały jak motyl albo gwiazdy brzęczący, pszczeli ślad. "Matko - powiedział - powróć ze mną w daleki las, gdzie kwiaty źródeł biją, żywica dymi ciepło. Ognisty motyl żyje, dzieciństwo żyje w nas, a tylko serce twoje jak czarna kra zakrzepło." A w oknach skośny wiatr nadymał śniegu ściany, na sprzętach porastało niedźwiedzie białe futro. Więc on dotykał muru i z ciemnych płatków smutku wywodził lip aleje i sarny, i złocienie, i objął matkę w pół, i razem szli w milczenie jak kiedyś, jak w dzieciństwie szli w nieobjęty świat. A rano świt nadymał ogromne białe niebo, na oknach szorstki puch i chłód trumienny szedł. "O synku, o mój miły - płakała - ty bez chleba drętwiejesz, o mój synku, w tobie zamarzła krew. Jakeś ty do mnie przyszedł, jakeś ty czas ubłagał? Ja wiem - to już nie kwiaty, ja widzę śnieżne pola i bat nad tobą wężem, i twoja postać naga, co biegnąc tak się z wolna zamienia w ludzki ślad.." I przyszedł drugi raz, a z nim zielony blask, a za oknami wtedy kasztany w ogniu stały. Była wiosna. On dłońmi - w których mu płomyk zgasł - w powietrze światło wlewał, aż stało jak naczynie pełne żywego ognia. I matkę w górę wiódł, gdzie się przejrzyste stropy topiły niby lód. "Matko - mówił - to w tobie się tylko zebrał cień, nie płacz, matko, to źródła widzisz bijące życiem, niedostrzegalne, matko, płomienne boże wici, co są nad trwogę, matko, nad grozę i nad śmierć." I dalej szli w milczenie, obłoków drżące lilie, w zielone zdroje światła, drgające żyły drzew, aż tylko ptak maleńki w fontannie bzów pozostał. "Matko - słyszała jeszcze - to ptak, co niesie śpiew dla mnie tam, kiedy czasem umieram. On na sosnach za drutem siada blisko i głos jak żywa krew spływa we mnie. Niech da ci jeszcze ostatni znak." A rano, kiedy oczy zlepione płatkiem bólu otwarła - na kasztanie jak kryształowy flet polał się głos i zamarł. Płakała: "Synku mój, jakieś milczenie przemógł i wrócił, kiedy wiem, że krwawe sznury strzegą każdego twego snu". I przyszedł trzeci raz. I już nie czynił nic. Było lato, w powietrzu pozostał lot jaskółek, upał jak złoty miód w ziemię się wsączał czułą i parowały ciężkie z otwartych czaszek sny. Przyszedł zwykły, ucichły jak trzepot ptasich skrzydeł i dłonie wiotkie tylko na włosy matki kładł. I była ciemność. Cisza. A on jak wielki kwiat na środku się kołysał, powoli w górę szedł. "Matko - powiedział jeszcze - to nic, że ja daleko, że nas rozdarła ciemność i ból, co tkwi jak nóż. Ja w tobie, a ty we mnie płyniemy strugą, rzeką złocistą, drżącą strugą, gwiazdami lśniących róż. Bo nie ma rozerwania, choć rozerwane słowa, bo nie ma zapomnienia, choć życie nas zapomni; z brzęczących kręgów nieba ja w ciebie, a ty do mnie płyniemy." Już tryskała obłoków dłoń różowa i krzykiem świt przebudził na drzewie śpiący ptak. "O Matko, kiedy wstaniesz i wyjrzysz w dzień, to w oknie zobaczysz mój ostatni, jak światło cichy - znak." Kiedy się znów otwarła po snu oplocie ciasnym, słońce nalane w ogród jak wielką, płaską kadź obrysowało drzewo, liście i korę jasną, a na nim pył owoców. Na czasów złych rozstaju drzewo ludzkich wyroków, dziwne drzewo rodzaju, wiśniowe drzewo rosło, a słońce w kulki wisien zamknęło krople pełne jego przelanej krwi, którą tej nocy bat rozplusnął z jego ciała, i drżały tak jak ziemi bolesne, żywe łzy nad zamyśleniem czasu, nad wirowaniem pyłu i przenikaniem kręgów, które natchnęła miłość. Image:PD-icon.svg Public domain
|