abstract
| - 30 października. Pierwszy brzask jutrzenki rozjaśnił niebo, ale mgła ogranicza dotąd widnokrąg naszego widzenia, do ścieśnionej bardzo przestrzeni. Nie widać nigdzie ziemi, pomimo że oczy nasze z niecierpliwością przebiegają południową i zachodnią część oceanu. Morze ustąpiło zupełnie, i na około okrętu biorącego w pełnym ładunku 15 stóp, jest zaledwie 6 stóp wody. Gdzieniegdzie widać szczyty skał bazaltowych. Jakim sposobem Chancellor wpadł na te rafy? Widocznie olbrzymi bałwan uniósł go, jak to nawet uczułem na chwilę przed uwięźnięciem. Po zbadaniu otaczających nas skał, daremnie chcę wynaleść sposób wyjścia z pomiędzy nich. Chancellor jest silnie pochylony ku przodowi, co utrudnia chodzenie na pokładzie, nadto przy odpływie morza coraz więcej poddaje się na lewy bok, i do tego stopnia, że Kurtis zaczął być niespokojnym, jednak po niejakim czasie, położenie wzmocniło się tak, iż nie mamy się czego lękać. File:'The Survivors of the Chancellor' by Édouard Riou 14.jpg Około szóstej, usłyszeliśmy gwałtowne uderzenie. Tylny maszt złamany przypłynął bijąc w bok okrętu. Jednocześnie rozległy się krzyki w których powtórzono kilkakrotnie nazwisko Roberta Kurtis. Biegniemy w stronę skąd słychać krzyk i przy półświetle poranku, ujrzeliśmy człowieka uczepionego przy bocianim gnieździe. To Silas Huntly, którego pociągnął w morze złamany maszt, powrócił do okrętu cudownie ocalony od śmierci. Robert Kurtis rzucił się na ratunek dawnego zwierzchnika, i pomimo tysiącznych niebezpieczeństw wydobył go na okręt. Silas Huntly nie rzekłszy ani słowa, usiadł w najodleglejszym zakątku. Ten człowiek to najzupełniej bierna istota, nie wchodzi zupełnie w rachunek. Pochwycony maszt silnie przytwierdzono do okrętu, ten szczątek może przydać się kiedy na co. Rozwidniło się zupełnie i mgła ustąpiła. Wzrok nasz może przebiedz cały widnokrąg; na trzy mile jednak w około, nie widać nic podobnego do brzegów. Skały rozciągają się od południo-zachodu ku północo-wschodowi przeszło milę. Na północ widać rodzaj wyspy nieregularnie zakreślonej. Jest to jakieś przypadkowe nagromadzenie skał, odległe o jakie dwieście stóp od Chancellora, i wzniesione na 50 stóp. Niewątpliwie więc, w czasie największego nawet przypływu woda go nie zalewa. Wązki pasek przy odpływie pozwoli nam dojść do wysepki, jeżeli okaże się tego potrzeba. Na zewnątrz, morze ma ciemną barwę, tam kończą się skały i zaczyna głębia. Głębokie zwątpienie, spowodowane położeniem okrętu ogarnęło wszystkich; obawiamy się że te skały nie przylegają do żadnego lądu. W tej chwili dzień już jasny zupełnie, na około nic nie widać, linia wody i linia nieba zlewają się wszędzie, morze zajmuje całą przestrzeń. Robert Kurtis, nieruchomy, obserwuje ocean, szczególniej w części zachodniej. Ja i Letourneur stojąc w bliskości, śledzimy najdrobniejsze jego ruchy, każde drgnięcie muskułów twarzy, zdradzające pracę duchową. Zadziwienie jego nie ma granic, sądził, że pędząc od czasu objęcia statku na południe zbliżył się ku lądowi, teraz zaś nawet śladu ziemi nie widać w bliskości. Zaraz potem Robert zszedł z wystawki, przebiegł po balustradzie aż do przedniego masztu, uchwycił się drabiny sznurowej i wdrapał się na sam szczyt masztu, gdzie zawieszony na beleczce, przez kilka minut badał widnokrąg z największą uwagą, potem spuścił się powoli na pokład i wrócił do nas. Zapytujemy go wzrokiem. – Nie ma wcale ziemi! odpowiedział z całą spokojnością. Pan Kear zbliża się i zagniewanym głosem pyta: – Gdzie jesteśmy, panie kapitanie? – Dotąd, nie wiem jeszcze. – Pan powinieneś wiedzieć, głupio odezwał się nafciarz. – Niech i tak będzie, ale nie wiem! – Otóż ja panu mówię, rozumiesz pan, że nie myślę wiekować na pańskim okręcie, i wzywam pana żebyś natychmiast odpłynął. Robert Kurtis poprzestał na ruszeniu ramionami. Potem zwracając się do pana Letourneur i do mnie, rzekł: – Wezmę wysokość jak tylko słońce się ukaże, a wtedy dowiemy się, na który punkt Atlantyku burza nas poniosła. Kurtis rozdał żywność pasażerom i załodze. Potrzebowaliśmy jej rzeczywiście, wycieńczeni od głodu i trudów. Każdy więc ze smakiem zjadł podany kawałek suchara i suszonego mięsa. Potem rozpoczęto przygotowawcze działania, do spuszczenia na powrót Chancellora na morze. Pożar bardzo się zmniejszył, tak, że nie tylko płomienia wcale nie widać, ale i dym chociaż jeszcze czarny, rzednieje stopniowo. Nie ulega kwestyi, że Chancellor ma w głębi masę wody, przekonać się o tem jednak trudno z powodu rozgrzania desek pokładu. Wrócono więc do pomp, a w dwie godziny pokład ochłodzony dał możność rozpocząć sądowanie, do którego przystąpili majtkowie pod kierunkiem bosmana. Okazało się, że na dnie jest 5 stóp wody, której kapitan nie każe wyrzucać, zanim nie dopełni swojego zadania to jest ugaszenia pożaru. Najprzód ogień, później woda. A może lepiej byłoby opuścić okręt i schronić się na rafy. Oficerowie słuchać o tem nie chcą, bo i rzeczywiście przy wzburzonym morzu, wysokie bałwany oblewają te skały, nie pozwalając utrzymać się na nich. Prawdopodobieństwo wybuchu także obecnie zmniejszyło się; woda zapewne zalała część, w której były bagaże Rubego, a z niemi i pudełko pikratu. File:'The Survivors of the Chancellor' by Édouard Riou 15.jpg Na tyle okrętu urządzili rodzaj koczowiska, oddając pozostałe materace na usługi pasażerek. Załoga, która uratowała także swoje worki z rzeczami, umieściła się na przodzie statku i tam pozostanie, bo koszary są zupełnie zniszczone. Szczęściem spiżarnia mało ucierpiała, większa część żywności i wody, wcale jest nie uszkodzona. Skład zapasowych żagli także nietknięty. Zdaje się, że próby, które przechodziliśmy, skończyły się nareszcie. Wiatr złagodniał i pełne morze znacznie się uspokoiło, z czego wszyscy się cieszymy, bo w przeciwnym razie bałwany zagrażałyby w każdej chwili zmiażdżeniem Chancellora na tym twardym bazalcie. Pp. Letourneur, wiele rozmawiali ze mną o zachowaniu się oficerów i załogi w niebezpiecznych chwilach. Wszyscy okazali odwagę i energię. Walter, bosman i cieśla Daoulas najwięcej się odznaczyli. Są to dzielni marynarze i zacni ludzie na których liczyć można. Co do Roberta Kurtis, nie mamy dość słów na jego pochwałę. W każdej chwili jest wszędzie, dodaje ducha, przykładem zachęca, największe trudności łamie wiedzą i pracą, krótko mówiąc, stał się duszą ślepo mu wierzącej załogi. Od siódmej rano morze ciągle przybiera. Teraz o 11-ej wierzchołki skał woda zakryła. W miarę wznoszenia się poziomu morza, spód coraz więcej się zalewa zatapiając nowe warstwy bawełny, czego powinszować sobie możemy. Na około nas widać tylko krawędzie basenu okrągłego, do dwustu pięćdziesięciu stóp mającego obwodu. Chancellor zajął jego kąt północny. Morze w basenie jest zupełnie spokojne, bałwany nie dochodzą do okrętu, co także nam sprzyja, w przeciwnym razie uderzałyby na statek jak na skałę. O wpół do dwunastej jak na zawołanie, chmury rozsunęły się i słońce zajaśniało w całym blasku. Kapitan który rano zanotował jeden kąt, obecnie wziął wysokość południka, robiąc bardzo dokładne obserwacye. Potem zszedł do kajuty, obrachował punkta i wrócił na wystawkę, gdzie nie tylko nic nie ukrywając, ale przeciwnie chcąc wtajemniczyć w każdy szczegół tak pasażerów jak i załogę, rzekł do nas: – Chancellor uwiązł na 18º 5’ szerokości północnej, a 45º 53’ długości zachodniej, na skale, która dotąd na mappie nie była oznaczona. Jakim sposobem tak potężne rafy, mogą egzystować na oceanie bez oznaczenia na planach, nie rozumiem… Czyżby ta wyspa powstała w skutek zupełnie świeżego wybuchu wulkanicznego? Inaczej trudno sobie wytłómaczyć. Bądź co bądź – odległość wyspy od najbliższego lądu to jest od Gujanny wynosi 800 mil, jak to dowodzi oznaczony punkt na planach. Chancellor został więc popchnięty na południe aż do 18 równoleżnika, najprzód przez bezmyślny upór kapitana Huntly, następnie zaś przez uragan, który zmusił nas do ucieczki. Skutkiem tego Chancellor musi przepłynąć 800 mil, ażeby dosięgnąć najbliższego lądu. Oto jest nasze położenie. Ciężkie bez wątpienia, a jednak wyjaśnione przez Kurtisa nie zdawało nam się groźnem, przynajmniej na teraz. Jakież nowe niebezpieczeństwa mogą dorównać tem, które dotąd przebyliśmy, dorównać pożarowi i eksplozyi. Zapominamy o tem, że statek jest zalany wodą, że ląd daleko, że Chancellor może zatonąć w drodze… Umysły są pod wrażeniem przeszłości i z odrobiną spokoju już powraca do nich i ufność. Robert Kurtis dopełni wszystkiego, co nakazuje zdrowy rozsądek; najprzód zagasi pożar, następnie wyrzuci w morze część ładunku, nie zapominając o pudełku z pikratem, potem zatka dziurę w okręcie, który ulżony wymknie się z tych skał przy którymkolwiek przypływie morza.
|