About: dbkwik:resource/-467TTTXD6CghHWS8IUkiw==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Ordynat Michorowski/29
rdfs:comment
  • – Ja wolę w powietrze, a on, jak chce. Raz, dwa... Huknęły strzały. Bodzio skrzywił się, pistolet wypadł mu z dłoni. Lewą ręką schwycił się za mięśnie prawej. Podbiegli do niego. Przez rękaw sączyła się krew. Bodzio pobrudził nią palce. Patrząc na czerwone plamy, rzekł z pozornym spokojem, chociaż zęby mu szczękały: – No, to się pierwszemu Michorowskiemu zdarzył taki cacus. Ojej! Moi przodkowie w grobie się przewrócą. Lekarz obejrzał ranę. Ciało prawej ręki było przestrzelone na wylot, ale kość nie ruszona. Bodzio wyciągnął drżącą z bólu dłoń do swego przeciwnika. W karecie Bohdan osłabł. – Wiem.
dcterms:subject
Tytuł
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • XXIX
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Helena Mniszkówna
abstract
  • – Ja wolę w powietrze, a on, jak chce. Raz, dwa... Huknęły strzały. Bodzio skrzywił się, pistolet wypadł mu z dłoni. Lewą ręką schwycił się za mięśnie prawej. Podbiegli do niego. Przez rękaw sączyła się krew. Bodzio pobrudził nią palce. Patrząc na czerwone plamy, rzekł z pozornym spokojem, chociaż zęby mu szczękały: – No, to się pierwszemu Michorowskiemu zdarzył taki cacus. Ojej! Moi przodkowie w grobie się przewrócą. Lekarz obejrzał ranę. Ciało prawej ręki było przestrzelone na wylot, ale kość nie ruszona. Bodzio wyciągnął drżącą z bólu dłoń do swego przeciwnika. – Wybaczymy sobie, prawda? Swoją drogą - może to nie wypada, ale powiem: oto żałuję, że panu nie odtrąciłem małego paluszka u nogi. Co?! To dopiero byłby strzał! Na drugi raz się poprawię. W karecie Bohdan osłabł. – Nie tyle z bólu, ile pewno z wrażenia - uspokajająco rzekł lekarz do Waldemara. – Pierwszy pojedynek - to emocja. Bohdan coś szeptał zbielałymi wargami. Ordynat podtrzymał go. – Co mówisz, Bodziu? - spytał troskliwie. – Ee! Nic. Ale to nie koniec. Wyzwę kiedyś jakiegoś tam... i... kropnę aż miło. Drugi raz taki głupi nie będę. Syknął z lekka i szepnął jeszcze. – Ojej! Żeby choć było o co?... Przez kilka dni ordynat nie mógł się dowiedzieć przyczyny pojedynku. Bohdan zaciął się w milczeniu. Nareszcie sam zaczepił Waldemara. – Wuju, czy kobieta warta jest, żeby za nią umrzeć?... – Nie wiem, o jakiej kategorii kobiet mówisz? – Kategorie! Kategorie! Mówię kobieta i kwita. Każda ma nos do wąchania, oczy do kokietowania, usta do całowania i cnotę do sprzedania. – Bluźnisz i sądzisz stronnie, podług własnych ideałów z półświatka. To nie racja - rzekł surowo ordynat. Bohdan umilkł, chodził zdenerwowany po pokoju. Nagle stanął obok Waldemara w wyzywającej pozie. – A ja mówię wujowi, że świat składa się przeważnie z takich właśnie fatałachów babskich. Zawiercą człowiekowi w nozdrzach, aż się zakicha, ale każdy lezie na ten miód. Kobiety porządne, wielkiej wartości, nie wywołują pojedynków, zabójstw, bo są może jak święte, którym się całuje szaty. Ale zanim się do takiej człowiek dochrapie, to go mogą sto razy diabli wziąć przez łachman. – Skąd ty to wiesz? - zdziwił się ordynat. – Wiem. – Nabyłeś już praktyki; nie będziesz narażał życia dla głupstwa. – Ojej, czy raz jeszcze!... Albo to wuj mało napłatał łbów dla gamratek?... Różnych gatunków one są: takie, siakie i owakie. I w rozmaite skóry odziewają się. Często trudno poznać, co kryje nawet gronostaj. Bohdan ciągle ironizował, rozumował, ale nie mówił nic więcej. Waldemar był niespokojny. Tym bardziej, że Bodzio zmizerniał i chodził osowiały. Ręka mu się zgoiła, lecz dokuczało mu widocznie jakieś cierpienie moralne. Ordynat odgadywał, lecz milczał. Sam był zresztą pochłonięty ciągłą rozterką z własną duszą, co spowodowała Lucia. Przytłumiona wieść o ich małżeństwie rozpłynęła się po salonach niepowstrzymanie. Spoglądano na nich, jak na narzeczonych. Lucia promieniała. Unikał jej starannie. Widywali się tylko na większych zebraniach. Ten dziwny stosunek nie uszedł wzroku pani Idalii. Nie mówiła nic, udawała zręcznie, że nie widzi nic i nie słyszy pogłosek. Może i ona pragnęła tego, lecz... w możliwość nie wierzyła. A tymczasem urządzała coraz to nowe zabawy, wciągając w nie Lucię i ordynata. I udawało się jej. Lucia zmieniła swój system. Dawniej poważna, westalka nawet wobec Waldemara, teraz wpadała niekiedy w szał zabawy. Czarowała mężczyzn bezwiednie jeszcze samym urokiem nagłej zmiany. Wszystko, co w niej było zalotnością i chęcią podobania się, skierowała na ordynata. Z zimnej, sztywnej, stała się kipiąca warem wewnętrznym. Oczy jej paliły żywym płomieniem, usta rozchylały się, żądne pocałunków. Cała postać gięła się do Waldemara z żywiołową mocą miłości. – Jestem twoja! - mówił mu każdy jej ruch. I pewien wyłom się w nim zaczynał. Wrażenie tak wiotkie, jak cień śmigającej jaskółki, ale pachnące słodką wonią, niby powiew rozkwitłej gałęzi akacji, wsiąkało mu w nerwy - i kropla po kropli - padało na obudzony prąd krwi. Każda kropla czyniła ją czerwieńszą, bardziej gorącą. Coś się poczynało w nim, ale słabo, nieuchwytnie, jak obudzone echo górskie, dawno zatracone i śpiące w upłazach. Na wierchach już się odzywa, ale turnie śpią jeszcze. Ogarniało go zdziwienie i przestrach. Jednak nie szukał ratunku. W tym czasie Bohdan znikł z Warszawy. Po kilku dniach niepewności ordynat otrzymał list z Głębowicz. List brzmiał: "Uciekłem tu, bo Warszawa mnie chłonie. Wierzyłem w swoją baletniczkę, myśląc, że unikat i ofiara zakulisowa. Za brutalny żart, skierowany do niej, wyzwałem tamtego, ale nawet śmierć naśmiała się ze mnie i pokazała figę, za co ma moją dozgonną wdzięczność. Owa uciśniona niewinność jest już w dziesiątych rękach, jeśli w równie naiwnych jak moje, niech im idzie na zdrowie. Niech wujek spłaci moje nowe długi - już ostatnie, mam nadzieję (adresy podaję poniżej), i wraca do Głębowicz. Tu bezpieczniej. Haneczka moja, szampanik! I mam pewność, że tylko moja. Bohdan" Ordynatowi z całego listu najwięcej przemówiło do przekonania, że tam - bezpieczniej. Opłacił długi Bodzia, z zamiarem natarcia mu uszu, wymówił się koniecznością i wyjechał. Lucia czuła, że ten wyjazd to trochę ucieczka. W duszy swej słyszała hejnał nadziei.
is dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg== of
is dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA== of
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software