abstract
| - ROZENKRANC i GILDENSTERN Służymy waszej książęcej mości. Dajmy pokój temu; nie chcę was liczyć do rzędu sług moich, bo, zaprawdę, przysługują mi się okropnie. Ale powiedzcie mi, tak po przyjacielsku, co porabiacie w Elzynorze? Chcieliśmy cię odwiedzić, mości książę; innego celu nie mamy. Taki ze mnie nędzarz, żem nawet w podzięki ubogi; dziękuję wam jednak, chociaż to podziękowanie, wierzcie mi, kochani przyjaciele, niewarte i pół szeląga. Czy nie posyłano po was? Przybyliścieź mnie odwiedzić z własnego popędu, z dobrej woli? Powiedzcie mi, powiedzcie; bądźcie szczerzy. I cóż? Cóż mamy powiedzieć, mości książę? Co bądź, byle się stosowało do rzeczy. Posyłano po was: widzę w waszych oczach pewien rodzaj wyznania, które skromność na próżno usiłuje pokryć. Wiem, że miłościwy król i miłościwa królowa posyłali po was. W jakimże by celu, mości książę? Tegoć się od was chcę dowiedzieć. Ale zaklinam was na prawa naszego koleżeństwa, na współdźwięk młodych lat naszych, na obowiązki naszej statecznej przyjaźni, na wszystko, co jest najświętsze i na co lepszy mówca lepiej by was niż ja mógł zakląć, powiedzcie mi rzetelnie, otwarcie: posyłanoż po was czy nie posyłano? Cóż ty na to? Aha, przyszliście mnie więc wymacać. Jeżeli mi dobrze życzycie, powiedzcie prawdę. W istocie, posyłano po nas. Powiem wam, w jakim celu; tym sposobem domyślność moja uprzedzi waszą gadatliwość i dyskretność wasza nie będzie dyskredytowana. Od niejakiego czasu, nie wiem skąd, ze szczętem humor straciłem; zarzuciłem dawne przywyknienia i tak ponure popadłem usposobienie, że ten piękny obszar ziemski pustynią mi się wydaje; to wspaniałe sklepienie tam w górze, ten cudnie wiszący firmament, ta majestatyczna przestrzeń złotymi obsypana iskrami niczym innym nie jest w moich oczach, jak tylko marnym, zaraźliwym zbiorem wyziewów. Jak doskonałym tworem jest człowiek! Jak wielkim przez rozum! Jak niewyczerpanym w swych zdolnościach! Jak szlachetnym postawą i w poruszeniach! Czynami podobnym do anioła, pojętnością zbliżonym do bóstwa! Ozdobą on i zaszczytem świata. Arcytypem wszech jestestw! A przecież czymże jest dla mnie ta kwintesencj a prochu? Synowie ziemi nie pociągają mnie ani jej córki, jakkolwiek, sądząc po waszym uśmiechu, zdajecie się to przypuszczać. Myśl taka, panie, nie przeszła mi przez głowę. Dlaczegoż się waćpan roześmiałeś, kiedym powiedział, że mnie synowie ziemi nie pociągają? Bom sobie pomyślał, jakie w takim razie przyjęcie znajdą aktorowie, którycheśmy w drodze spotkali, a którzy tu dążą celem ofiarowania waszej książęcej mości usług swoich. Ten, co gra króla, godnie będzie przyjęty; jego królewska mość otrzyma ode mnie pamiątkę; awanturniczy rycerz będzie mógł do woli użyć tarczy i miecza; kochanek nie będzie darmo wzdychał; melancholik spokojnie odegra swoją rolę; błazen pobudzi do śmiechu tych, co mają łechczywe płuca; a piękna dama swobodnie wywnętrzy swe uczucia, jeśli nie będzie miała wstrętu do wiersza bez rymu. Cóż to za aktorowie? Ciż sami, którzy cię zwykli byli zadowalać, mości książę; aktorowie tragiczni ze stolicy. Skądże im przyszło teraz po świecie wędrować? Na miejscu siedząc lepiej by wyszli tak pod względem sławy, jak korzyści. Przyczyną ich wędrowania były, jak się zdaje, świeżo zaszłe innowacje. Sąż oni jeszcze tak samo lubiani jak wtedy, kiedym był w stolicy? Zawszeż liczne mają publicum? Zaiste, teraz nie bardzo. Skądże to pochodzi? Czy się opuścili w sztuce? Bynajmniej: usiłowania ich postępują zawsze równym krokiem; ale wylęgło się tam stado dzieci, małych indycząt, które piszczą jak opętane i gwałtowne za to odbierają oklaski. Te są teraz w modzie i tak dalece oczerniają teatr niższej klasy (tak nazywają tamten), że niejeden z rapierem przy boku, bojąc się piór gęsich, nie śmie się już tam pokazać. Sąli to dzieci naprawdę? Któż ich utrzymuje? Jak są płatni? Myśląż oni tylko dopóty sztukę uprawiać, dopóki nie stracą dyszkantu? Nie powiedząż wtedy, gdy sami spadną między niższą klasę (co jest bardzo prawdopodobne, jeśli ich sytuacja się nie poprawi), że piszący dla nich krzywdę im wyrządzili, każąc im wykrzykiwać na ich własną przyszłość? Bądź co bądź, z obu stron niemało było hałasu i publiczność nie miała sobie za grzech podżegać ich nawzajem do kłótni. Przez czas jakiś nie można było grosza na żadnej sztuce zarobić, jeżeli autorzy i aktorzy za łby się w niej nie pojedli. Czy być może? Niemało też łbów porozbijano. I smarkacze wzięli górę? Nie inaczej. Herkules zmuszony był kapitulować przed Pigmejczykami. Nie ma w tym nic dziwnego, boć mój stryj jest królem duńskim; i ciż sami, którzy mu za życia mego ojca wykrzywiali gęby, dają teraz dwadzieścia, czterdzieści, pięćdziesiąt i sto dukatów za jego portret w miniaturze. Do licha! musi w tym być coś nadnaturalnego. Gdyby to filozofia mogła wytłumaczyć? Zapewne to aktorowie. Koledzy, miłymiście gośćmi w Elzyorze. Podajcie mi dłonie. Do orszaku gościnności należy etykieta i ceremonie; winienem was przeto podjąć tym trybem: inaczej, moje obejście się z aktorami, które, uprzedzam was, będzie się musiało okazać uprzejme, wydałoby się gościnniejsze niż z wami. Zostaliście przyjęci z otwartymi rękoma, ale mój stryj - ojciec i moja matka - stryjenka zostali oszukani. Jakim sposobem, drogi książę? Szalony jestem tylko przy wietrze północno - zachodnim; kiedy z południa wieje, umiem odróżnić jastrzębie od czapli. Dobre nowiny, panowie, wesołe nowiny! Słuchaj go, Gildensternie, i ty także. Słuchajcie z uwagą. Ten wielkolud dzieciuch nie wyszedł jeszcze z pieluch. Chyba wszedł w nie powtórnie; bo mówią, że starzy ludzie na nowo stają się dziećmi. Prorokuję wam, że przychodzi nam zwiastować aktorów; uważcie tylko - Masz waćpan słuszność: było w poniedziałek z rana, w rzeczy samej. Mości książę, mam ci oznajmić coś nowego. Mości panie, mam ci oznajmić coś nowego. Gdy Roscjusz w Rzymie był aktorem... Aktorowie przybyli, mości książę. Ejże? Ejże? Na honor, mości książę. Każdy więc aktor przyjechał na ośle. Są to aktorowie najlepsi w świecie, zdatni do wszelkiego rodzaju przedstawień: tragicznych, komicznych, historyczno-sielankowych, tragiczno-historycznych, tragiczno-komiczno-historyczno-sielankowych: czy to w scenach ciągłych, czy to w luźnym poemacie. Seneka nie jest dla nich za ciężki ani Plaut za lekki. Tak w recytowaniu, jak w improwizowaniu nie mają sobie równych. O Jefte, sędzio Izraela, jakiż to skarb posiadłeś! Jakiż on skarb posiadał, mości książę? Ba! Córkę gładką, nic więcej, Którą wielce miłował. Zawsze mu się marzy moja córka. Nieprawdaż, stary Jefte? Jeżeli mnie nazywasz Jeftem, mości książę, to nie przeczę, iż posiadam córkę, którą wielce miłuję. Ależ nie to idzie za tym. Cóż za tym idzie, mości książę? Ba! To, co rzekomo Bogu wiadomo. A potem, jak wiesz waćpan, Stać się musiało, Co snadź się stało. Pierwszy dwuwiersz tej pobożnej pieśni więcej objaśni waćpana, niż ja mogę; bo oto nadchodzi moja rozrywka. Witam was, mości panowie, witam. Cieszę się, że cię oglądam w dobrym zdrowiu. Witajcie przyjaciele. O stary, jakążeś sobie brodę wyhodował, odkąd cię ostatni raz widziałem! Przyszedłeś mię tu nią straszyć? A, to ty, piękna damo ! Szlachetna dziewico, dalipan, od czasu jak cię ostatni raz widziałem, zbliżyłaś się ku niebu na całą wysokość korka. Nie daj Boże, aby głos twój, jak dukat oberżnięty, wyszedł z obiegu! Witajcie nam, wszyscy bez wyjątku! Będziemy jak francuscy łowcy rzucać się na wszystko, co ujrzymy. Nie moglibyśmyż usłyszeć czegoś zaraz? Dajcie nam próbkę swego talentu: przedeklamujcie co patetycznego. Co na przykład, panie? Słyszałem cię raz deklamującego jeden ustęp, ustęp sztuki, która nigdy graną nie była albo co najwięcej raz tylko, bo, ile pamiętam, nie podobała się publiczności; był to kawior dla jej podniebień: moim jednak zdaniem i tych, których sąd o takich rzeczach równego z moim był wzrostu, była to sztuka wyborna, dobrze podzielona na sceny, ułożona z równą zręcznością, jak naturalnością. Przypominam sobie kogoś, co mówił, że braknie tym wierszom sosu dla dodania smaku osnowie, i osnowy, która by pozwalała posądzić autora o uczucie; przyznawał jej wszakże dobrą manierę, jędrność w obrobieniu i piękność, lubo bez wdzięku. W sztuce tej szczególnie lubiłem jeden ustęp, to jest opowiadanie Eneasza : mianowicie owo miejsce, w którym ten bohater opisuje Dydonie śmierć Priama. Jeżeli je pamiętasz, to zacznij od tego wiersza: Zaraz, zaraz... "Okrutny Pirrus, jak ów zwierz hirkański... " Nie, nie tak się zaczyna, ale zawsze od Pirrusa. "Okrutny Pirrus, którego zbroica, Czarna jak jego myśl, podobna była Do owej nocy, gdy w złowrogim koniu Chytrze ukryty leżał, powlókł teraz Straszną swą postać dzikszą jeszcze barwą: Od stóp do głowy czerwienią się odział, Zbroczon krwią ojców, matek, córek, synów, Spiekły od żaru płonącego miasta, Które przeklętym blaskiem przyświecało Mordercy swego pana; rozpalony Gniewem i ogniem i skrzepły zarazem Od stęgłej na nim posoki, oczyma Jak karbunkuły płomieniejącymi Szuka piekielny Pirrus sędziwego Starca Priama. " Mów dalej. Jak żywo, ślicznie deklamujesz, mości książę, z doskonałym akcentem i spadkiem głosu. "Znajduje go wreszcie Słabo na Greków nacierającego. Rdzawy miecz jego, zbuntowany przeciw Jego ramieniu, nieposłuszny woli, Płazem uderza, kędy spadnie. Z całą Przewagą siły rzuca się na niego Pirrus; z wściekłością próżny cios wymierza; Lecz sam już zamach, sam świst jego stali Obala starca; wtedy oto Ilium Jak gdyby chciało nowy cios odwrócić, Koronowaną płomieniami głowę Chyli ku ziemi i trzaskiem okropnym W niewolę ima Pirrusowe ucho; Bo patrzcie! oto zabójczy miecz jego Nad mleczną głową czcigodnego starca Już, już wzniesiony, zda się, jakby nagle Ugrzązł w powietrzu. Jak kamienny posąg Bóstwa zagłady, ważąc się pomiędzy Czynem i wolą, stal czas jakiś Pirrus I nie przedsiębrał niczego. Lecz jako nieraz widzimy przed burzą Ciszę na niebie, spokojność w obłokach, Wichry uśpione, a na dole ziemię Jak grób milczącą, wtem przerażający Piorun rozdziera chmurę: tak po chwili Zbudzona zemsta podżega na nowo Zastałe ramię Pirrusa i nigdy Niemiłosierniej ciężki młot cyklopów Nie spadł na Marsa wiecznotrwałą zbroję, Jak teraz krwawy miecz Pirrusa spada Na sędziwego Priama. Hańba ci, zmienna Fortuno! Bogowie. Wy wszyscy, którzy zasiadacie owdzie, W radzie Olimpu, odejmcie jej władzę! Połamcie szprychy i dzwona jej koła I stoczcie krągłą piastę z szczytu niebios W bezdenną otchłań piekieł!" To za długie. Więc razem z twoją brodą pójdzie do balwierza. Mów dalej, bracie. Jemu by trzeba jasełek lub fars plugawych, inaczej zaśnie. Dalej, przejdź teraz do Hekuby. "Ale kto widział nieszczęsną królowę. Jak rozczochrana..." Jak to, rozczochrana? To dobre wyrażenie; rozczochrana królowa jest dobrym wyrażeniem. "Jak rozczochrana, grożąca płomieniom Łez potokami, biegła tu i owdzie, Boso, z łachmanem na tej samej głowie, Którą niedawno jeszcze diadem stroił; Odziana, miasto sukni, prześcieradłem, W chwili popłochu schwyconym naprędce; O, kto by to był wdział, ten zmaczanym W żółci językiem byłby wyzionął Przeciw Fortunie ostatnie bluźnierstwa; A gdyby były ją widziały nieba W tej chwili, kiedy ujrzała Pirrusa Z dziką radością siekącego mieczem Ciało jej męża, wybuch jej boleści Byłby był z oczu ich promieniejących (Jeżeli tylko rzeczy tego świata Mogą je wzruszyć)zdrój rosy wycisnął I współjęk z piersi bogów. " Patrzcie, jak mu się twarz zmieniła i łzy mu w oczach stanęły. Skończ już, waćpan. Dosyć tego, dopowiesz mi resztę niebawem. Mości panie, zechciej dojrzeć, aby ci ichmoście dobrze byli ugoszczeni. Słyszysz, waćpan? Niech znajdą dobre przyjęcie; bo oni są streszczoną, żywą kroniką czasu. Byłoby lepiej dla waćpana zyskać po śmierci niepochlebny napis na nagrobku niż za życia niekorzystne ich świadectwo na scenie. Mości książę, obejdę się z nimi stosownie do ich zasługi. Do paralusza! znacznie lepiej. Gdybyśmy się obchodzili z każdym wedle jego zasług, któż by uniknął chłosty? Obchodź się z nimi waćpan odpowiednio do własnej twej zacności i godności. Im mniej kto zasługuje na względy, tym więcej ma zasługi nasze względem niego uprzejmość. Odprowadź ich. Pójdźcie, panowie. Idźcie z nim, moi przyjaciele; dacie nam jutro jakie przedstawienie. Słuchaj no, stary, możecie grać "Zabójstwo Gonzagi "? Możemy, panie. To grajcie je jutro. Nie mógłżebyś w potrzebie nauczyć się dwunastu do piętnastu wierszy, które bym napisał i wtrącił do twojej roli? Czemu nie, łaskawy panie. To dobrze. Udaj się za tamtym jegomościem, tylko nie drwij z niego, proszę cię. Kochani przyjaciele, pozwólcie was pożegnać. Do zobaczenia wieczorem. ROZENKRANC i GILDENSTERN Żegnamy cię, drogi książę. Bóg z wami! Otóż nareszcie sam jestem. O, jakiż ze mnie głąb, jaki ciemięga! Czyliż to nie jest zgrozą, że ten aktor, Niby w wzruszeniu, w parodii uczucia, Do tego stopnia mógł nagiąć swą duszę Do swoich pojęć, że za jej zrządzeniem Twarz mu pobladła, z oczu łzy pociekły, Oblicze jego, głos, ruch, cała postać Zastosowała się do jego myśli? I gwoli komuż to? gwoli Hekubie! Cóż z nim Hekuba, on z nią ma wspólnego, Żeby aż płakał nad jej losem? Cóż by Ten człowiek czynił, gdyby miał podobny Mojemu; powód i bodziec do wrzenia? Zalałby łzami całą scenę, rozdarł Uszy słuchaczów rażącymi słowy, W występnych rozpacz wzbudził, dreszcz w niewinnych Zmieszał prostaczków i sparaliżował Ich wzrok pospołu ze słuchem. A ja, ospały niedołęga, drzemię Jak Maciek, świętej niepamiętny sprawy, I ani usty ująć się nie umiem Za tego króla, na którego włości I drogim życiu dokonany został Najohydniejszy rozbój. Jestżem tchórzem? Któż mi zarzuci podłość? Któż mnie może Wziąć za kark, za nos powieść, w twarz mi plunąć, Wyrzucić w oczy kłamstwo? Któż to może? A jednak Zasługiwałbym na to, bo w istocie Muszę mieć chyba wnętrzności gołębia I brak zupełny żółci, nadającej Gorycz poczucia krzywdy, kiedym jeszcze Nie napisał dotąd stada sępów ścierwem Tego nędznika. O bezwstydny łotrze! Zakamieniały, krwawy, sprośny łotrze! Bodajżem! Mnież to przystoi, synowi, Jedynakowi zamordowanego Drogiego ojca, od nieba i piekła Powołanemu do zemsty, jak baba Marnymi słowy dawać folgę sercu I na przekleństwach czas trawić jak prosta, Karczemna dziewka?! Fuj! fuj! Gdzież moja głowa? Powiadają, Że zatwardziali złoczyńcy, obecni Na przedstawieniu okropnych widowisk, Tak silnym zdjęci bywali wrażeniem, Ze sami swoje wyznawali zbrodnie: Mord bowiem, choćby ust nie miał, cudowny Ma organ mowy. Każę tym aktorom Coś podobnego do sceny zabójstwa Ojca mojego odegrać przed stryjem; Patrzeć mu będę w oczy, śledzić będę Najmniejszy jego ruch: jeżeli zadrgnie, Wiem, co mam czynić. Ten duch, com go widział, Mógł być szatanem (bo szatan przybiera, Jaką chce postać)i nadużywając Mojej słabości i smętności (taki Bowiem stan duszy bardzo mu dogodny), Ciągnie mnie może w przepaść? Chcę pewniejszej Niż ta rękojmi. Zamierzona sztuka Będzie probierzem, którym, jak na wędę, Sumienie króla na wierzch wydobędę.
|