About: dbkwik:resource/0-_7uOLrpSw9_njqBXnquA==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Rozbitki/II/04
rdfs:comment
  • Najsamprzód jednak dnia tego skierował swe kroki do gmachu ratuszowego, aby się przekonać, czy burza nocna nie wyrządziła tam szkód jakich. Wchodząc do przedsionka, Kaw-dier zauważył, że stojący na straży marynarz drgnął i cofnął się przed nim o kilka kroków, jak przed widmem. — Co mu się stało? — pomyślał, przechodząc zwolna przez korytarz do jednej z sal, gdzie złożone były plany budowy nowego kościoła. Kaw-dier przejrzał te plany, gdyż pragnął, aby świątynia wyglądała okazale i była ozdobą nowego miasta, aby zdaleka wieżycami swemi wskazywała, że ci, którzy ją wznieśli, nie zapomnieli o Bogu.
Tytuł
  • |1
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
  • [[
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • Rozdział
  • Część II
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
  • [[
adnotacje
  • Dawny|latach 1909-1910
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Juliusz Verne
abstract
  • Najsamprzód jednak dnia tego skierował swe kroki do gmachu ratuszowego, aby się przekonać, czy burza nocna nie wyrządziła tam szkód jakich. Wchodząc do przedsionka, Kaw-dier zauważył, że stojący na straży marynarz drgnął i cofnął się przed nim o kilka kroków, jak przed widmem. — Co mu się stało? — pomyślał, przechodząc zwolna przez korytarz do jednej z sal, gdzie złożone były plany budowy nowego kościoła. Kaw-dier przejrzał te plany, gdyż pragnął, aby świątynia wyglądała okazale i była ozdobą nowego miasta, aby zdaleka wieżycami swemi wskazywała, że ci, którzy ją wznieśli, nie zapomnieli o Bogu. Kaw-dier przez chwilę przeglądał plany, dając pierwszeństwo stylowi gotyckiemu. W wyobraźni swej widział już pośrodku nowego grodu, na głównym placu, wspaniały dom Boży, a w około rzesze ludu, śpieszącego na modlitwę, dla oddania hołdu Stwórcy świata. Naraz z zadumy wyrwał go odgłos szybkich kroków. Odwrócił się i spostrzegł, że człowiek przeznaczony do trzymania straży, śpiesznie uchodził z gmachu. Biegł on, jakby go kto gonił, trzymając broń przy sobie. Kaw-diera zdziwiło to bardzo. — Co się stało temu człowiekowi? — pomyślał. — Gdym wchodził, zmieszał się na mój widok, a teraz wraz z bronią ucieka co sił za miasto, zamiast czekać aż o godzinie ósmej przyjdzie zmienić go inny wartownik. Chyba oszalał?.. Naraz przyszła mu inna myśl do głowy. — Ten człowiek uciekł, jakby coś bardzo złego zrobił — rzekł sam do siebie. — Trzeba się przekonać, dokąd on pobiegł. I Kaw-dier zbliżył się do okna, ażeby lepiej mógł widzieć uciekającego wartownika. Miasto złociło się w promieniach porannego słońca, krople rosy po burzliwej nocy błyszczały jak brylanty na gałązkach drzew i krzewach ogrodowych. Przepiękny poranek napełniał wszystko co żywe radością i weselem. W ulicy, która prowadziła za miasto, do podnóża skalistych wzgórz okrytych lasami, biegł wartownik co sił, jakby go sfora psów gończych goniła. Niebawem zniknął on w zaroślach zamiejskich z przed oczu Kaw-diera. — To dziwna rzecz! — mówił tenże sam do siebie. — O co mu chodziło?.. Dlaczego uciekł?.. Coś się złego w tem kryje!.. I Kaw-dier nagle odwrócił się od okna i zwolna skierował się do wyjścia z gmachu. Właśnie przechodził przez główną salę, gdzie stały olbrzymie stoły sesyjne, pokryte ciężkiem suknem zielonem, gdy powonienie jego uderzył niemiły swąd jakiś. Coś się tliło, paliło. Ale co i gdzie?.. Kaw-dier uważnie obejrzał się na wszystkie strony, lecz nic podejrzanego nie spostrzegł. A jednak niemiły swąd coraz mocniej drażnił jego powonienie, przywykłe do czystego, wonnego powietrza stepów i lasów. Nagle wzrok jego padł na podłogę przy największym stole, gdzie spostrzegł koniec leżącego, zwęglonego sznura. Straszliwa myśl zabłysła w głowie Kaw-diera. — Lont!.. sznur zapalony!.. — wyszeptał, zdzierając błyskawicznym ruchem ręki sukno ze stołu. Bystry wzrok jego ujrzał tam beczkę, a przy niej w połowie spalony sznur. — Co za szatański zamach! — zawołał Kaw-dier. — Gdyby lont nie zagasł, cały gmach leżałby teraz w gruzach... O sobie nic nie mówił, lecz jasnem było, że cudem ocalał. Po chwili Kaw-dier odzyskał zimną krew i zaczął badać przyczynę, dla której lont nie spalił się w całości. Oto na podłodze w tem miejscu, gdzie druga połowa sznura leżała, widać było rozlaną wodę. Skąd się wzięła wtem miejscu?.. Kto ją rozlał?.. Jeden rzut oka rozjaśnił tajemnicę. Oto jedno z górnych okien sali nie było na noc szczelnie zamknięte. Woda deszczowa, uderzając w szyby, łatwo przez otwór dostawała się do wnętrza sali i ściekając, spływała po ścianie na podłogę, a z podłogi pod stół. Widocznie zbrodniarze, ustawiając beczkę z prochem i rzucając lont, nie zwrócili na to uwagi, a może wtedy jeszcze, gdy to robili, nie było wody na podłodze. — Opatrzność czuwa! — rzekł Kaw-dier. — Gdyby nie burza i ulewa wśród nocy, nie żyłbym już, a wraz ze mną najpiękniejsza część miasta byłaby w gruzach wraz z nieszczęsnymi mieszkańcami... Upewniwszy się, że sznur zupełnie został zgaszony i wysunąwszy beczkę z prochem z pod stołu, Kaw-dier niezwłocznie udał się do pana Hartlepoola, który mieszkał w pobliżu ratusza. Pan Hartlepool spał jeszcze, więc Kaw-dier chwilę czekał, aż wstał i ubrał się. — Dłużej wczoraj niż zwykle — rzekł, witając rannego gościa — siedzieliśmy z dziećmi, więc zaspałem nieco... — Jest jeszcze bardzo wcześnie! — rzekł, hamując swe wzburzenie Kaw-dier, przyszło mu bowiem na myśl, co były winne zbrodniarzom te małe dzieci państwa Hartlepool, które w razie udania się zamachu, teraz leżałyby bez życia wśród gruzów zburzonego domostwa. — To, co panu opowiem, niech będzie wspólną naszą tajemnicą — rzekł do pana Hartlepoola — bo po co trwożyć i przerażać Bogu ducha winnych mieszkańców naszego miasta... Pan Hartlepool przyrzekł, że do nikogo nie wspomni o tem, co usłyszy od Kaw-diera. — O szlachetności serca pańskiego — rzekł tenże — i o zdrowym, trzeźwym rozumie jestem przekonany jak najlepiej... I zniżając głos, aby w przyległym pokoju żona i dzieci pana Hartlepoola nie usłyszały słów jego, opowiedział, co za straszliwe niebezpieczeństwo groziło przed chwilą miastu. — Co najsmutniejsza — zakończył — to wiarołomstwo i nikczemność wartownika... Człowiek ten dał się użyć nędznikom za narzędzie zbrodni... — Nędznikom — powtórzył przerażony opowieścią przyjaciela pan Hartlepool — lecz na Boga, któż oni są?.. — Nie wiem — odrzekł głucho Kaw-dier — w każdym razie obowiązkiem naszym podwoić teraz czujność i dozór nad bezpieczeństwem miasta i jego mieszkańców... — A zarazem schwytać zbrodniarzy i uczynić ich nieszkodliwymi na przyszłość... File:Verne - Les Naufragés du Jonathan, Hetzel, 1909, Ill. page 316.png Pan Hartlepool i Kaw-dier własnemi rękoma zanieśli beczułkę z prochem z powrotem do magazynu, przyczem spostrzegli brak jeszcze jednej. — Niebezpieczeństwo więc nie zostało usunięte, kiedy skradziono tyle prochu. Bez wątpienia uczynili to ci sami zbrodniarze, którzy chcieli wysadzić ratusz w powietrze — pomyślał Kaw-dier. — Prochu, który skradli, zapewne użyją na nowy jakiś zbrodniczy zamach... Rzeczy przybierają charakter bardzo poważny... Należałoby zaprowadzić czujną i sprawną policyę, któraby czuwała nad udaremnieniem podobnych zachcianek ludzi, którzy bezwarunkowo zasługują na nazwę wyrzutków społeczeństwa... Na razie nie można było nic innego przedsięwziąć nad podwojenie straży przy magazynie z prochem i bronią oraz przy niektórych gmachach publicznych. Poszukiwania, przedsięwzięte w celu pochwycenia wartownika, który zapalił lont i chciał spowodować wybuch prochu, nie odniosły żadnego skutku. Tak samo na nic się nie zdało najskrupulatniejsze śledztwo, w celu wykrycia miejsca przechowywania skradzionej baryłki prochu. W czasie tym Kaw-dier nieustannie dniem i nocą sam wglądał we wszystko, interesował się wszystkiem, a przedewszystkiem zajął się obmyślaniem planu budowy wielkiej elektrowni, aby można było zużytkować jej siłę dla oświetlenia miasta, dla urządzenia latarni morskiej, zaprowadzenia kolejki miejskiej i podmiejskiej. Te plany całkowicie pochłaniały każdą wolną chwilę Kaw-diera... — Cóżby to za szczęście było — mówił sam do siebie — gdyby mi się udało na skałach przylądku Horn zbudować olbrzymią latarnię morską, której światło zdała już oświetlałoby drogę morską, tak niebezpieczną w tych miejscach, tak pełną zdradliwych skał podwodnych i licznych wysepek... Czyż w ową burzliwą noc, gdy rozbił się „Jonathan,“ nie uratowała reszty załogi tego okrętu jedynie przytomność moja, jedynie to, żem rozpalił wtedy ogień na najwyższym wierzchołku przylądka Horn?... Latarnia morska w tem miejscu byłaby prawdziwem dobrodziejstwem dla żeglarzy.
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software