About: dbkwik:resource/0iRxs4o3S7DhWBv14ixRXQ==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • In me­mo­riam trzech wiel­kich ak­to­rów
rdfs:comment
  • Wspło­nął i na­gle zgasł, jak knot zdmuch­nię­ty, Ob­li­cza na­sze po­wló­kł­szy znie­nac­ka Bły­ska­wi­co­wym po­bla­skiem bla­do­ści. Ru­nął: z nim we­spół pa­dły ku­kły wszyst­kie, Do któ­rych żył prze­są­czył krew dy­szą­cą; Bez­gło­śnie umie­ra­ły, a gdzie le­żał, Tam się wa­la­ła ciż­ba zwłok, rzu­co­nych By­le jak, w dzi­kim tło­ku: tu ko­la­no Opo­ja w wład­cy źre­ni­cę wtło­czo­ne, In­dziej Don Fi­lip ze zmo­rą przy­war­tą Do szyi: to Ka­li­ban. — Wszyst­ko tru­py. O, gło­sie! Du­szo! Lo­tu pró­bu­ją­ca! Image:PD-icon.svg Public domain
dcterms:subject
dbkwik:resource/LnuiOV1ARnBg2yIsYieKHw==
  • Stefan Napierski
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • Wiersz
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Hugo von Hofmannsthal
abstract
  • Wspło­nął i na­gle zgasł, jak knot zdmuch­nię­ty, Ob­li­cza na­sze po­wló­kł­szy znie­nac­ka Bły­ska­wi­co­wym po­bla­skiem bla­do­ści. Ru­nął: z nim we­spół pa­dły ku­kły wszyst­kie, Do któ­rych żył prze­są­czył krew dy­szą­cą; Bez­gło­śnie umie­ra­ły, a gdzie le­żał, Tam się wa­la­ła ciż­ba zwłok, rzu­co­nych By­le jak, w dzi­kim tło­ku: tu ko­la­no Opo­ja w wład­cy źre­ni­cę wtło­czo­ne, In­dziej Don Fi­lip ze zmo­rą przy­war­tą Do szyi: to Ka­li­ban. — Wszyst­ko tru­py. Więc po­ję­li­śmy, kto był ów umar­ły: Cza­ro­dziej wiel­ki z naj­więk­szych szal­bie­rzy! I z do­mów na­szych za­war­tych wy­szli­śmy, I po­czę­li­śmy ga­dać, pra­wiąc, kim był. Lecz któż to był w isto­cie, kim­że nie był? Spod jed­nej ma­ski wpeł­zał w in­ną lar­wę, Z ze­wło­ku oj­ca prze­ska­ki­wał w sy­na, Jak sza­ty luź­ne mie­nia­jąc po­sta­ci. Mie­cza­mi, któ­re wi­ro­wa­ły młyń­cem, Tak szyb­ko, że nie po­strzegł nikt ich ostrza, Sam sie­bie kra­jał w ka­wa­ły: być mo­że Jed­ną po­ło­wą był Ja­go, a dru­ga Szlo­cha­ła w błaź­nie, ma­rzy­cie­lu gorz­kim. A cia­ło je­go by­ło jak za­sło­na Za­cza­ro­wa­na, w któ­rej fał­dach rze­czy Miesz­ka­ją wszyst­kie: i tam się­gał po nie, Wy­do­by­wa­jąc stwo­ry i zwie­rzę­ta Z sa­me­go sie­bie; lwa, owcę nie­śmia­łą, Lub bie­sa-głup­ka, al­bo okrop­ne­go Dia­bła, i te­go, i jesz­cze tam­te­go, I mnie, i cie­bie. A to cia­ło by­ło Lo­sem we­wnętrz­nym w żu­żel prze­pa­lo­ne, Jak żar wę­glo­wy, on trwał w pa­le­ni­sku I pa­trzał na nas, któ­rzy się gnieź­dzi­my W za­war­tych do­mach, ja­ko sa­la­man­dra W ogniu: źre­ni­cą ob­cą, mar­twą, bia­łą. Był ja­ko wład­ca krwa­wy. Wo­kół bio­der Prze­pa­sał, ni­by mu­szel­ki bar­wio­ne, Praw­dy strasz­li­we i kłam­stwa nas wszyst­kich. I mi­mo oczu mu prze­la­ty­wa­ły Sny na­sze, ja­ko sta­da dzi­kich pta­ków, Od­bi­te w je­zior le­śnych lśnią­cej głę­bi. Tu wkra­czał, przed tę kur­ty­nę na de­skę, Gdzie sto­ję oto, i jak w róg Try­to­na Burz­li­wa wrza­wa mo­rza jest wię­zio­na, Tak głos wszel­kie­go ży­cia w nim dy­go­tał: Wiel­ko­ścią brzmiał. I już był ca­łym bo­rem I po­lem z bia­łym na prze­łaj go­ściń­cem. Tu sie­dzie­li­śmy, jak dzie­ci roz­warł­szy Oczy, pa­trzą­cy w gó­rę, jak ku zbo­czom Ska­ły ol­brzy­miej: a w tych war­gach zdar­tych Za­to­ka by­ła, gdzie hu­cza­ło mo­rze. W nim bo­wiem by­ła ta, co wie­le drzwi Roz­py­cha gwał­tem i nad da­chy wzla­ta: Po­tę­ga ży­cia, nie­spę­ta­na ni­czym. I je­go to śmierć na­gła sku­ła w pę­ta! Zdmuch­nę­ła oczy, któ­rych skry­te ją­dro Na­ry­te by­ło ta­jem­ni­czym szy­frem, I ty­siąc gło­sów za­dła­wi­ła w krta­ni, I roz­wa­li­ła człon po czło­nie cia­ło, Gię­te brze­mie­niem nie­zro­dzo­nych ist­nień. Tu stał. W na­stęp­stwie po nim któż mu zrów­na? Ja­kiż duch pier­si la­bi­rynt za­lud­ni Tłu­mem po­sta­ci, zro­zu­mia­łych na­gle, Za­trza­śnie dresz­czem okrop­nej roz­ko­szy? Tej, któ­rą trwo­nił, nie mo­gli­śmy ująć, I dziś, gdy za­brzmi imię, wzrok wle­pia­my W tę cze­luść mrocz­ną, któ­ra się za­war­ła. Gmach ten wo­ko­ło i my sa­mi owej Słu­ży­my sztu­ce, któ­ra ból naj­sroż­szy Przy­pra­wia straw­nie, na­wet śmierć cu­kru­je. A on, któ­re­go przed oczy przy­wo­łam, Cóż to za si­łacz! Ta­ką po­siadł zdol­ność Prze­mia­ny, iż się zda­ło, wszel­kim sie­ciom, Nie do zło­wie­nia, umknie! Tak prze­dziw­ny! Po­mni­cie? Czy­nił się prze­zro­czym, biał­ku Źre­ni­cy ka­zał tę naj­głęb­szą skry­tość, Co w nim drze­ma­ła, zdra­dzać, i łap­czy­wie Wcią­gał z po­wie­trza du­szę uro­jo­nych Ist­nień, jak dy­my w je­li­ta, przez szpa­ry Po­tem wy­rzu­cał je na świa­tło dzien­ne. I znów prze­twa­rzał się do grun­tu, stwo­ry Znów wy­cie­ka­ły, pęcz­nie­jąc, za­le­d­wie Ludz­kie, lecz ży­we, jak po­wab­nie-ży­we, Przy­ta­ki­wa­ło im oko, acz­kol­wiek Nie oglą­da­ło prze­nig­dy po­dob­nych: Drob­ne zmru­że­nie po­wiek, je­den od­dech Świad­czy­ły, że ist­nie­ją, pa­ru­ją­ce, Z pra­ło­na zie­mi cie­płej wy­szar­pa­ne I ludz­kie! Oczy za­wrzyj­cie, wspo­mnij­cie! Spójrz­cie na ciel­ska krwi­ste, gdzie w za­kąt­ku Źre­ni­cy ni­kła ko­ła­ce się du­sza, Lub du­sze, któ­re ko­ści zbu­do­wa­ły, Ja­ko sko­ru­pę szkla­ną, wo­kół sie­bie, Aby się schro­nić: po­spo­li­ci lu­dzie, I lu­dzie mrocz­ni, i wład­cy, i bła­zny, Lu­dzie do śmie­chu i lu­dzie do zgro­zy — Prze­twa­rzał się do grun­tu: oto by­li. Ale gdy ga­sła gra i gdy kur­ty­na Bez szme­ru, jak po­wie­ka ubar­wio­na Szmin­ką, opa­dła przed ma­gicz­ną gro­tą Za­mar­łą, a on w mrok stą­pał, to przed nim Tak się ol­brzy­mia sce­na roz­ście­la­ła, Jak przed źre­ni­cą na za­wsze roz­war­tą I po­ra­żo­ną bez­sen­no­ścią, któ­rej Kur­ty­na ni­g­dy nie prze­sło­ni czu­ła: Te­atr okrop­ny, re­al­no­ści sce­na! Te­dy zeń wszyst­kie opa­da­ły kunsz­ty Prze­obra­że­nia, jak szma­ty, i bied­na Drżą­ca du­szycz­ka szła, pa­trząc dzie­cię­co. Te­dy wplą­ta­ny był w grę bez­li­to­sną, Nie­poj­mu­ją­cy, jak wzro­sła w tor­tu­rę; I każ­dy krok wciąż głę­biej, niż po­przed­ni, I bez­li­to­sny każ­dy znak mil­czą­cy: Ob­li­cze no­cy bra­ło udział w spi­sku, Wiatr się sprzy­się­gał, wia­te­rek ła­god­ny, I wszyst­ko prze­ciw nie­mu. Po­spo­li­tych Dusz nie usi­dla tak los mrocz­ny, czu­łym Sta­wia po­trza­ski nad si­ły. I wze­szedł Dzień ta­ki, gdy się po­dźwi­gnął, i oko Udrę­ką wy­si­lo­ne pra­gnął ską­pać W prze­czu­ciach i snach wiot­kich, te­dy zrzu­cił, Jak nad­to cięż­ki płaszcz z bark zgię­tych, ży­cie Moc­nym i drob­nym ge­stem, już nie ba­cząc Na ro­ze­tlo­ny pył u skra­ju płasz­cza: Po­sta­ci, któ­re kru­szy­ły się w ni­cość. Tak go wspo­mnij­cie. Niech stru­ny do­stoj­ne Wskrze­szą go, drżą­ce tą nie­ludz­ką do­lą, A mnie po­zwól­cie za­milk­nąć: tu kres ów, Kę­dy się sło­wa ską­pe ła­mią w war­gach. O, je­go głos mieć, aby wznieść tę skar­gę! Z je­go god­no­ścią kró­lew­ską móc sta­nąć Przed wa­sze oczy z mo­ją skar­gą. Wte­dy Go­dzi­na by­ła­by za­iste wiel­ka, I kró­lew­sko­ści po­blask na mnie, wię­cej, Niź­li ża­ło­ba: w dzie­ła bo­wiem wład­ców Wspa­nia­łość jest wmie­sza­na, bo­ski za­chwyt W żal, gdy ta­rza­ją się w mo­gi­ły pro­chach. O, ów głos, gdy­by za­trze­po­tał skrzy­dłem Wie­jąc nad na­mi! — Bo i skąd­że brzmiał? Skąd to dud­ni­ło o ucho? Kto pra­wił Ję­zy­kiem ta­kim? O, ja­ki tu ga­dał Ksią­że i de­mon? Z tych de­sek drew­nia­nych Czyj głos? Kto z krta­ni prze­ma­wiał mło­dzień­czej Ro­mea, naj­strasz­liw­szą chryp­ką dy­szał Z gar­dła Ry­szar­da i szept wy­ła­my­wał Z za­mar­łych Tas­sa warg? O, kto? Nie­prze­obra­żon przez wszyst­kie prze­mia­ny, Cza­ro­dziej, ni­g­dy nie­ocza­ro­wa­ny, Nie­po­ru­szo­ny, co rwał nas na strzę­py, Bar­dzo da­le­ki, choć zdał się naj­bliż­szy, I bar­dziej ob­cy w so­bie, niż kto­kol­wiek, Naj­sa­mot­niej­szy po­nad sa­mot­ny­mi, Wy­słan­nik przed wszyst­ki­mi, bez­i­mien­ny Pa­na nad Pa­ny zwia­stun ów: naj­sroż­szy. Po­mi­nął nas, prze­mi­nął. Du­sza je­go Zbyt szyb­ką du­szą by­ła, a źre­ni­ca Nad­to po­dob­na oku pta­ka. — Gmach ten On­gi po­sia­dał go — czy­li go wstrzy­mał? Nie­gdyś mie­li­śmy go — nim ru­nął w dół, Jak wła­sna mło­dość z pal­ców nam wy­la­ta, Ni­by wo­do­grz­mot okrut­ny i lśnią­cy. O, nie­po­ko­ju bez dna! Ta­jem­ni­co Bez­wstyd­nie jaw­na, za­gad­ko na­tu­ry Czło­wie­czej. Kto też by­łeś, ist­nie­ją­cy? Ty, tak zbłą­ka­ny? O, ty cu­dzo­zie­miec! Po­noc­nych roz­mów sa­mot­no­ści z wiel­ce Przy­pad­ko­wy­mi two­imi dru­ha­mi! Ser­ca sa­mot­ność, jak ska­ła z cze­lu­ści! Nie­na­sy­co­ny. O du­chu bez­sen­ny! Du­chu. O, gło­sie! Naj­wid­niej­sze świa­tło! Jak bie­głeś, le­jąc się, zbyt bia­ły bla­sku, Przez mrok, z wy­ra­zów bu­du­jąc wo­ko­ło Pa­ła­ce, gdzie na jed­no drgnie­nie ser­ca Wol­no nam by­ło za­miesz­kać. — O, gło­sie, Nie­za­po­mnia­ny ni­g­dy — Do­lo — Kre­sie — O, ta­jem­ni­cze ży­cie! Mrocz­na śmier­ci! Jak się o nie­go ży­cie pa­so­wa­ło, Ni­g­dy nie mo­gąc oplą­tać go w se­kret Lu­bież­nych prze­obra­żeń! Jak trwał za­wsze! Jak­że kró­lew­sko spro­stał! Jak się oparł, Chło­pię­co szczu­pły. O, ma­leń­ka dło­ni, Si­łą na­pię­ta, nad kru­cho­ścią ra­mion! O, gło­wo drob­na, źre­ni­co pta­szę­ca, Gar­dzą­ca wie­kiem star­czym i mło­do­ścią, Oko bez­sen­ne, sę­pie, co przed słoń­cem Po­wie­ką nie po­wle­cze się, oko wa­lecz­ne, Któ­re zmie­rzy­ło obo­je prze­pa­ści Ży­cia i śmier­ci — oko wy­słan­ni­ka! O, po­seł wszyst­kich po­słów, duch! Ty, du­chu! Trwa­nie twe by­ło wśród nas wy­rze­cze­niem, Pra­gną­cy lo­tu, o, do lo­tu wzbi­ty! Nie wzno­szę skar­gi o cie­bie, po­ją­łem, Kim by­łeś: ak­tor bez ma­ski, pło­mie­niem Du­cha ra­żą­cy, unie­sion na ze­nit. Tam, gdzie cię oko mo­je nie oglą­da, Ty, nie­znisz­czal­ny, krą­żysz i do sę­pa Upodob­nio­ny, dzier­żysz w szpo­nach lu­stro, Któ­re blask mio­ta bia­ły, bar­dziej wid­ny Od bły­sku gwiazd naj­biel­szych: te­go świa­tła Od­tąd na za­wsze zo­sta­łeś zwia­stu­nem. Tak spa­mię­ta­my cie­bie, ko­łu­ją­cym I nie­znisz­czal­nym: du­chem, któ­rym by­łeś! O, gło­sie! Du­szo! Lo­tu pró­bu­ją­ca! Image:PD-icon.svg Public domain
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software