abstract
| - I dnia tego Joam Dacosta przemawiał do nich pocieszającemi słowami; tę nieugiętą odwagę swoją czerpał nietylko w poczuciu swej niewinności, wypływała ona głównie z głębokiej wiary i ufności w miłosierdzie i sprawiedliwość Boską... Nie, to niepodobna aby on niewinny miał ponieść śmierć za zbrodnię jakiej nie popełnił!... O dokumencie nigdy prawie nie mówił. Czy był podrobiony czy prawdziwy, czy napisał go Torres czy rzeczywisty sprawca zbrodni w Tijuko, czy zawierał w sobie lub nie tak upragnione uniewinnienie — Joam Dacosta nie liczył na niego. Nie! on był przekonany, że najlepszym dowodem w jego sprawie było całe jego uczciwe, pracy oddane życie, które samo już dostatecznie przemawiało za nim. Jego słowa pełne godności i męztwa przeniknęły do głębi duszy Jakity i Miny; powracały też dziś z więzienia więcej niż kiedy umocnione na duchu. Żegnając się, więzień gorąco obie przycisnął do serca, jakby przeczuwał że jakiebądź będzie, zakończenie sprawy jest blizkie. Pozostawszy sam, Joam Dacosta długo siedział nieruchomy, opuściwszy głowę na ręce oparte na małym stoliczku. O czem tak dumał? Czy przyszedł do przekonania że zbłądziwszy raz już, sprawiedliwość ludzka wyda teraz wyrok uniewinniający?... Tak, miał jeszcze tę nadzieję. Wiedział że sędzia Jarriquez dołączył do sprawozdania swego jego usprawiedliwiający pamiętnik, i ten musiał dojść do rąk ministra sprawiedliwości w Rio-Janeiro. Jak wiadomo, pamiętnik ten obejmował dzieje całego jego życia, od chwili wejścia do bióra arayalu dyamentowego aż do dnia w którym jangada dopłynęła do portu Manao. Przebiegał teraz pamięcią całe życie swoje. Przed wzrokiem jego duszy przesuwała się przeszłość od czasu gdy sierotą przybył do Tijuko i młodo bardzo przyjęty do bióra gubernatora jeneralnego, dzięki swej zdolności, gorliwości i pracy, awansował prędko i mógł świetnej spodziewać się przyszłości... Aż tu nagle nadchodzi straszna katastrofa: rabunek dyamentów połączony z wymordowaniem konwojujących je żołnierzy, podejrzenie rzucone na niego jako jedynego urzędnika, który mógł znać i wskazać dzień wysyłki dyamentów, jego zaaresztowanie, stawienie przed sądem przysięgłych i skazanie na śmierć, pomimo najgorliwszej obrony jego adwokata. Dalej przypomniał sobie ostatnie godziny spędzone w Villa-Rica, w celi przeznaczonej dla skazanych na śmierć, ucieczkę z niej w okolicznościach dowodzących nadludzkiej odwagi, przedostanie się do granicy peruwiańskiej i nareszcie gościnne przyjęcie jakiego doznał umierający z głodu od zacnego fazendera Magalhaës. Zatopiony w myślach i wspomnieniach, nie słyszał niezwykłego odgłosu dochodzącego z zewnątrz muru starego klasztoru, ani szamotania liny zahaczonej o kratę okna, ani zgrzytu stali piłującej żelazo, które w każdym innym razie zwróciłyby jego uwagę. Joam Dacosta nic nie słyszał; on żył teraz w minionych latach młodości, gdy przybywszy do prowincyi peruwiańskiej, pozostał w fazendzie, najpierw jako pomocnik, następnie jako wspólnik starego Portugalczyka, pracując wraz z nim nad rozwojem i pomyślnością zakładu Iquitos. Ah! czemuż od pierwszej zaraz chwili nie wyznał całej prawdy swemu dobroczyńcy, który niezawodnie uwierzyłby jego słowom!... To jedno tylko miał sobie do wyrzucenia... Czemuż nie powiedział szczerze kim jest i zkąd przybywa — a szczególniej wtedy gdy Magalhaës złożył w jego ręku rękę córki, która nigdy nie przypuściłaby i nie uwierzyła, aby on mógł być sprawcą podobnej zbrodni!... W tej chwili głośniejszy jeszcze odgłos zewnętrzny przerwał jego rozmyślania; odwrócił głowę i spojrzał na okno, ale prawie bezwiednie, i za parę minut znowu głowę ukrył w dłoniach, znowu myślą przeniósł się do Iquitos. I znowu widział umierającego starego fazendera, który pragnął koniecznie zanim na wieki świat ten opuści, zapewnić przyszłość swej córki i umierać spokojnie, wiedząc że wspólnik któremu zawdzięczał pomyślność zakładu, pozostanie wyłącznym jego panem. Czyliż wtenczas przynajmniej nie powinien był wyznać prawdy?... Zapewne — ale nie miał odwagi zakłócać spokoju umierającego... Z kolei wspomniał szczęśliwe lata pożycia z Jakitą, przyjście na świat ukochanych dzieci, całe życie szczęścia zakłócanego jedynie wspomnieniami z Tijuko i wyrzutami sumienia że nie wyznał swej strasznej tajemnicy. Wszystkie te wydarzenia wyraźnie i dokładnie odtwarzały się w umyśle Joama Dacosta. Teraz z kolei stanęła mu na myśli chwila, w której postanowiono oddać Manuelowi rękę Miny. Nie mógł w żaden sposób dozwolić aby związek ten zawarła pod fałszywem nazwiskiem, aby przyszły zięć nie poznał przedtem jego tajemnicy. I dlategoto, zgodnie ze zdaniem sędziego Ribeiro, postanowił zażądać wznowienia sprawy i należnej mu rehabilitacyi. W tym celu wyjechał z całą rodziną i w drodze przyłączył się do nich Torres, zaproponował mu niecny handel córką dla uniewinnienia siebie. Został odepchnięty z pogardą, przez zemstę zaskarżył go, wskutku czego Dacosta został aresztowany. W tej chwili okno mocno popchnięte z zewnątrz otworzyło się nagle; Joam Dacosta zerwał się z krzesła, obrazy przeszłości znikły jak cień. Benito wskoczył do pokoju i zbliżył się do Ojca, za chwilę ukazał się Manuel. Joam Dacosta byłby krzyknął z zadziwienia, gdyby Benito nie położył palec na ustach, dając tem znać że należy zachować się jak najciszej. — Ojcze drogi, rzekł, krata w oknie jest wyłamaną... lina dostaje do ziemi... łódź czeka na kanale o sto kroków ztąd. Aranjo czeka w niej aby cię powieźć daleko od Manao, na przeciwny brzeg Amazonki, gdzie będziesz bezpieczny... Ojcze mój, trzeba uciekać w tej chwili... sam sędzia uznaje tego konieczność. — Uciekać!... ja mam uciekać już po raz drugi... uciekać znowu!... I skrzyżowawszy ręce na piersiach, podniósłszy głowę, Joam Dacosta cofnął się powoli w głąb pokoju. File:'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 78.jpg — Nigdy! zawołał głosem tak stanowczym, że Benito i Manuel osłupieli. Żaden nie przewidywał tego oporu; ani im na myśl nie przyszło, aby sam więzień miał stawiać przeszkody do ucieczki. Benito zbliżył się do Ojca i ujął obie jego dłonie, pragnąc przekonać i nakłonić. — Nigdy!... powiedziałeś Ojcze drogi? — Nigdy! powtarzam. — Ojcze! zawołał Manuel, bo wszak i ja mam prawo tak cię nazywać, Ojcze, chciej nas wysłuchać. Jeźli mówimy że trzeba uciekać niezwłocznie, to wierzaj nam iż nie czyniąc tego zawiniłbyś ciężko przeciw nam wszystkim i przeciw sobie. — Zostać tu, kochany Ojcze, jestto oczekiwać nieochybnej śmierci. Rozkaz wykonania wyroku lada chwila nadejść może... Nie łudź się, najdroższy Ojcze, że sprawiedliwość ludzka zmieni niesłuszny wyrok, że wróci cześć temu którego najniesłuszniej skazała na śmierć przed dwudziestu łaty... Nie ma nadziei... trzeba uciekać!... Nieprzepartym ruchem ujął Ojca w objęcia i pociągnął ku oknu. Joam Dacosta odsunął syna i po raz drugi cofnął się dalej. — Uciekać!... powtórzył głosem zdradzającym niezłomne postanowienie, ależ uciekając zniesławiłbym i was i siebie!... byłoby to jakby przyznaniem się do winy. Ponieważ dobrowolnie stanąłem przed sądem mego kraju, powinienem oczekiwać wyroku jego bez względu jaki on będzie — i czekać będę. — Ależ Ojcze, mówił dalej Benito, to co przedstawiłeś na udowodnienie swej niewinności, dla sądu nie jest dostatecznem, a dotąd nie mamy żadnego materyalnego dowodu. Jeźli nakłaniamy cię do ucieczki, to dlatego że sam sędzia Jarriquez nie widzi innego ratunku... tym jedynie sposobem możesz uniknąć śmierci! — A więc umrę, odrzekł spokojnie. Umrę, protestując przeciw niesprawiedliwemu wyrokowi. Pierwszym razem uciekłem na kilka godzin przed egzekucyą... tak... ale wówczas byłem młody... miałem przed sobą długie życie do walki z niesprawiedliwością ludzką!... Ale uciekać teraz, rozpoczynać znów nędzne życie złoczyńcy ukrywającego się pod obcem nazwiskiem, myślącego ciągle o zmylaniu pogoni policyjnej; jak przez te ubiegłe lat dwadzieścia trzy dręczyć się — a teraz i was skazywać z sobą na ciągły niepokój i obawy, oczekiwać ciągle aby mnie wydano władzom brazylijskim, na mocy ich domagania się... jakież to byłoby życie... Nie!... nigdy!... nigdy!... — Ojcze mój! czy chcesz abym oszalał z rozpaczy! zawołał Benito. — Uspokój się, mój synu, odrzekł Joam Dacosta... Pomyśl tylko że raz już uciekałem z więzienia w Villa-Rica i mniemano że uciekłem dla uniknienia zasłużonej kary... Nie mogę uczynić tego powtórnie dla honoru nazwiska które i ty nosisz!... Benito padł przed Ojcem na kolana, błagając ze złożonemi rękami: — Ojcze!... Ojcze!... rozkaz może nadejść dziś jeszcze... może przybył w tej chwili... a będzie to wyrok śmierci! — Pomimo to nie zmienię mego postanowienia!... Nie, mój synu! Joam Dacosta mógłby uciekać gdyby był winnym, ale jako niewinny powinien pozostać. Nastąpiła scena rozdzierająca serce; Benito i Manuel rozpaczliwie załamywali dłonie, zaklinając Ojca ze łzami aby uciekał z nimi — gdy wtem drzwi się otwarły i na progu ukazał się naczelnik policyi z nadzorcą więzienia, a za nimi kilku żołnierzy. Naczelnik policyi poznał od pierwszego rzutu oka że poczynione były przygotowania do ucieczki, ale z postawy więźnia poznał także iż tenże uciekać nie chciał. Nie rzekł ani słowa, ale twarz jego zdradzała żywe współczucie. Zapewne i on, zarówno jak sędzia Jarriquez, byłby wolał aby Joam Dacosta był się ratował ucieczką. Teraz byłoby już zapóźno. Naczelnik policyi postąpił ku więźniowi z papierem w ręku. — Przedewszystkiem, rzekł Joam Dacosta, niech mi wolno będzie zapewnić pana, iż mogłem uciec ale nie chciałem tego uczynić. Naczelnik policyi spuścił głowę i milczał chwilę, następnie rzekł drżącym głosem: — Joamie Dacosta, w tej chwili nadszedł z Rio-Janeiro rozkaz od ministra sprawiedliwości. — O! mój Ojcze! krzyknęli jednocześnie Manuel i Benito. — I rozkaz ten, zapytał Joam Dacosta, potwierdza dawny wyrok śmierci? — Tak jest. — Kiedyż ma być wykonany? — Jutro. Benito rzucił się ku Ojcu, silnem obejmując go ramieniem, jak gdyby chciał porwać go i unieść z celi... żołnierze musieli gwałtem wyrwać więźnia z tego ostatniego uścisku. Poczem na skinienie naczelnika policyi wyprowadzono z celi Benita i Manuela, aby raz przerwać tę bolesną scenę, tak długo już trwającą. — Panie naczelniku, rzekł wówczas skazany, czy wolno mi będzie jutro rano odbyć spowiedź przed ojcem Passanha, którego proszę zawezwać? — Dobrze, odrzekł. — A czy będę mógł zobaczyć się z rodziną moją, po raz ostatni uścisnąć żonę i dzieci? — Życzenie pana zostanie spełnione. — Dziękuję panu, rzekł Joam Dacosta. Naczelnik policyi skłonił się i wyszedł wraz z nadzorcą i żołnierzami; więzień, któremu już tylko kilka godzin życia zostawało, pozostał sam w celi.
|