rdfs:comment
| - Rzuciłem nędznej izby próg, poszedłem głazy Zaklinać, pytać drzewa każdego o drogę I już w dom wracać nie chcę i wrócić nie mogę, Bo w każdej rzeczy czuję tajne drogowskazy. Ścigałem złote słońce spokojne niezmiennie, Biegłem za wichrem, chmurą, by na drogi końcu Przestać wierzyć obłokom i gwiazdom, i słońcu, Bo wiodą w świat! Och, wiecznie w świat! Zawsze, codziennie! Zbrzydziłem przewodników i biegłem szalony Niedeptanym drogi i nieraz na ciemnej Ścieżce, nocą, drogowskaz wyrastał tajemny, Któremu rozstaj ręce rozpierał w dwie strony.
|
abstract
| - Rzuciłem nędznej izby próg, poszedłem głazy Zaklinać, pytać drzewa każdego o drogę I już w dom wracać nie chcę i wrócić nie mogę, Bo w każdej rzeczy czuję tajne drogowskazy. Ścigałem złote słońce spokojne niezmiennie, Biegłem za wichrem, chmurą, by na drogi końcu Przestać wierzyć obłokom i gwiazdom, i słońcu, Bo wiodą w świat! Och, wiecznie w świat! Zawsze, codziennie! Zbrzydziłem przewodników i biegłem szalony Niedeptanym drogi i nieraz na ciemnej Ścieżce, nocą, drogowskaz wyrastał tajemny, Któremu rozstaj ręce rozpierał w dwie strony. Wyczerpany - z nadzieją pod sterczącym drewnem Usypiałem... Lecz noc mi gotowała zdradę... A gdym o brzasku czoło ze snu dźwigał blade, Wyłem z rozpaczy w świetle świtania niepewnem!... By wyciosany z wierzby słup głodną odnogę Korzeni puścił nocą w ziemię i ssał soki, I - nim świt - liściem szumiał, i w krąg pod obłoki Tysiącem rąk wystrzelił, i zmylił mi drogę!... Nędzny zwiastun, przewodnik do jasnej oddali, Który się mógł na pustce przyjąć tak odległej Od celu! Żary dłonie me gniewne zażegły I podły pień spróchniały spłonął w ognia fali! Obłęd mnie gnał pjanego rozpaczy nawałem, Oślep na śmierć pędziłem, zdradzany sto razy, Lecz kiedym ujrzał w dali nowe drogowskazy, Nadzieja znowu żyła i znowu ufałem! Ramiona słupów oczom mym drogę tyczyły... Zbierałem sił ostatki, znużeniem mdlejący, Aż mi drogę drogowskaz zabiegł wskazujący Ścieżkę sprzeczną tej, którą me stopy przebyły... Wracałem wypełniając obłudne rozkazy, Lecz by znów zajść na miejsce wędrówki pierwotne! Słup słupowi odsyła mnie w drogi powrotne... I nigdy wyjść nie mogę poza drogowskazy!!... Bluźnię im i złorzeczę. Wtedy one czarne Ramiona opuszczają klnąc ból swych przeznaczeń, Już nie wskazują drogi, jak krzyże zrozpaczeń Śniące dróg zapomnianych milczenie cmentarne. Potem idą, jak mnichy, ciemnymi pochody, Tańcem umarłym łączą się w obłędne koło, Pocałunki złud kłamnych kładą na me czoło I majaczą długimi w bezkres korowody... Wołają przebaczenia za omamień złudy - - A tam w górze, nad tańcem drogowskaźnych znaków, Płyną z źrenicą w słońcu klucze wolnych ptaków Spokojną, jasną drogą w chmur i nieba cudy...
|