abstract
| - 28 września 2006 roku, jest godzina... 13:06. Właśnie minąłem znak "Witamy w Gray Hill". Mżawka zmniejsza widoczność i temperaturę odczuwalną. Po drodze zatankowałem na pobliskiej stacji, Kevin musisz tam przyjechać, mają zacne hot dogi... Właśnie minąłem prawdopodobnie poszukiwacza mocnych wrażeń, przez ostatnie dwa lata dużo ich tutaj. Zaraz dojadę do oddziału psychiatrycznego na drugim końcu miasta. Po drodze wyraźnie czuć atmosferę dla której ludzie tutaj przyjeżdżają. To że na każdym drzewie już nie ma ani jednego liścia dodaje klimatu. Kontynuował będę gdy dojadę. Jestem na miejscu, godzina 13:11, przywitał mnie ochroniarz Ron i trzymetrowy, ceglany mur z drutem kolczastym. Już za murem nie widzę żadnego pacjenta, jedynie paru pracowników niszczących sobie płuca tytoniem. Nie jestem żadnym architektem czy budowlańcem, ale wydaję mi się, że te popękane płyty kamienne i odpadająca farba wymagają remontu... Jestem w poczekalni, czy coś w tym stylu. Tutaj już dość niedawno był remont, chociaż i tak widzę jakieś grzyby czy inną pleśń. Dobra, do rzeczy. Zaraz spotkam się z pacjentką numer 313, Clare Snow. Urodzona 13 marca 1979 w Sorbtown. Pracowała na komendzie w Gray Hills od 22 lutego 2004 roku, tuż przed końcem roku zaczęto u niej zauważać zaburzenia psychiczne. 6 lutego 2005 roku została zapisana do tego szpitala. Powód zaburzeń nieznany. Przez te kilka miesięcy zmieniła się drastycznie. Z młodej, cieszącej się życiem dziewczyny zmieniła się w obłąkaną, wyglądającą na ponad 50 lat kobietę. Liczę na to, że rozmowa pójdzie pomyślnie. *szuranie krzesła o podłogę* -Dzień dobry Clare. -... -Tak coś czułem, że będziesz małomówna. -Co za różnica... -Słucham? -I tak zostanę uznana za niepoczytalną... -Bez obrazy, ale ty już jesteś gdzie jesteś i zbyt dużo wyboru nie ma. -Trudno nie zauważyć. Co ode mnie chcecie? Powiem coś, nie powiem, i tak będzie to samo. -W takiej sytuacji każda szansa na informacje jest ważna. -Nie będę przedłużać i już wyjaśnię, że Pan przyjechał tutaj na darmo. -Nie spędzam dużo czasu z osobami, które tutaj żyją, ale wydaje mi się, że ty tutaj nie pasujesz. -Ile Panu zajęło domyśleć się tak oczywistej sprawy? -Szczerzę mówiąc to była tylko teoria. -Nie czytał Pan mojej karty? -Oczywiście, że czytałem. -Heh... Bez obrazy, ale chyba Pan powinien pójść do okulisty. -Przepraszam, że zadaję tak dosyć głupie pytania, ale dlaczego? -Eh... Kogo oni teraz zatrudniają, Michael by się uśmiał... Jestem tutaj z własnej woli. -Jak to? Nie było o tym żadnej informacji w karcie. -Niemożli... Mogłam się domyśleć, przepraszam za to. -Co ma Pani na myśli? -Nieważne. -Ale... -Nieważne! -Co się dzieje? *osoba trzecia* -Nic, nic... Widzę, że nie dojdę do tego. -Łatwo odpuszczasz. -A ty jesteś nadpobudliwa. Dobra, spodoba Ci się czy nie, muszę o to zapytać. -I tak nie odpowiem. -Dlaczego to zrobiłaś? -... -Clare, ja tutaj mogę siedzieć bez końca. -Ja tym bardziej. -Wspominałaś o tym, że jesteś tutaj z własnej woli. Jeżeli tak to trafisz do więzienia. -Po pierwsze, nie jestem głupia, jeżeli nie wpisano tego, że jestem z własnej woli to jestem pewna, że nie wyjdę już stąd. Po drugie to jest jak więzienie. -Powtarzam pytanie. Dlaczego zabiłaś Juliet? -Długo będzie Pan drążył? -A dlaczego nie? Dlaczego nie chcesz powiedzieć? -Bo... Nie mogę. -Nie rozumiem, gdyby nie było wiadomo, że to ty zrobiłaś to byś miała jeszcze powód. Ale dlaczego teraz nie chcesz powiedzieć? Przecież nie masz nic do stracenia. -Sam nie wiesz co mówisz. Nie masz pojęcia kim jestem a mnie oceniasz! Nie jestem obłąkana, na mnie twoje marne sztuczki nie działają! Zabierzcie mnie stąd! 9 października 2006 roku, godzina 14:12. Jestem w motelu. Za godzinę będę miał kolejne spotkanie z Clare. Mogłem to zrobić wcześniej, ale chciałem dać jej czas na uspokojenie. Udało się, zgodziła się na rozmowę o zabójstwie. Oby teraz obyło bez krzyków. Muszę się dowiedzieć więcej o jej pobycie w tym szpitalu. *szuranie krzesła o podłogę* -Dzień dobry, przepraszam Pana za ten ostatni incydent. -Witaj, ja też w sumie byłem winny tej sytuacji. -Przemyślałam to i doszłam do wniosku, że i tak nie zmieni to mojej sytuacji a będzie mi lżej. -Cieszę się, Więc co się stało? -Juliet oszalała zaraz po zaginięciu swojego syna. Żyła tu już kilkadziesiąt lat. Dostałam pokój zaraz obok niej. Początkowo na mnie nie zwracała uwagę, po prostu co jakiś czas się na mnie patrzyła. Kilka miesięcy mojego pobytu i nagle, z dnia na dzień zmieniła do mnie nastawienie. -Kiedy to było? -Sama nie wiem, na pewno w wakacje. Chyba w sierpniu. -Dobrze, kontynuuj. -Zaczęła krzywo na mnie patrzeć, uderzała o mnie barkiem podczas przechodzenia. Jak by to ja byłam odpowiedzialna za znikniecie jej syna. -Jak myślisz, dlaczego tak się stało? Dlaczego, aż tak nagle? -Nie mam pojęcia... Ale... Ale dzień przed jej atakami miałam sen... -Sen? -Tak, pierwszy od długiego czasu nie był to koszmar. -Miewałaś tylko koszmary? -Tak, ale nie chce o nich rozmawiać, przynajmniej teraz. -Dobrze, wracając do tego snu. -Był w nim mój chłopak, Michael. Oświadczył mi się i mieliśmy piękny ślub. Był na nim każdy mój znajomy, mama, tata, rodzeństwo. Wszyscy się świetnie bawili, grano moje ulubione rockowe ballady, a ja z Michaelem tańczyliśmy do nich. Zaraz po pierwszym tańcu pocałował mnie. Wszyscy bili brawa, cieszyli się. Byłam szczęśliwa i zaraz po pocałunku obudziłam się, byłam wzruszona. Chociaż nie, bardziej przybita rzeczywistością jaka mnie znowu spotkała. -Jak myślisz, czy to w jakiś sposób mogło na nią wpłynąć? -Pozwolił mi... Ale... Ale nie ma nic za darmo. Przekazał jej o tym... Była ciągle nękana, a mi pozwolił na chwilę spokoju. Nie zrozumiała tego... Nie zrozumiała, że to też była kara. To że powrót do rzeczywistości jest gorszy niż nie jeden koszmar... Chciała sprawiedliwości... Zemsty i zaatakowała. Musiałam się bronić, ale ona nie przestawała, szarpała się. Ja nie świadomie dusiłam ją... Za długo... -Kto Ci pozwolił? Kto Cię nęka? -Nie wiem kim jest teraz... Dawniej był zwykłym człowiekiem, o niezwykłych upodobaniach. Upodobaniach które były nie do przyjęcia. -Czyli kim był? -Był cholernym pedofilem! Johny dobrze zrobił usuwając go z tego świata. Ale nie wiedział, że tylko pogorszy sytuację... -Spotkałaś go w dzieciństwie? -Nie. Gdy się urodziłam już nie żył parę lat... Ale spotkałam go podczas pracy w Gray Hills badając jego ofiary i aktywność tego cholernego 18 października. -Przepraszam, ale co ma wspólnego ten pedofil z seryjnym mordercą. -Przecież to oczywiste... Chociaż nie, sama nie wiem jak to robi... Eh... Za dużo tego. Muszę odpocząć, niech Pan przyjdzie jutro. Jakoś się przygotuje. -Dobrze, nie chcę Pani męczyć. Do widzenia. -Do widzenia. 10 października, 14:22. Eh, chyba jednak jest w dobrym miejscu. Ale, mówi dosyć ciekawie. Może czegoś istotnego się jeszcze dowiem. Chociaż przewiduje, że dostanę jedną odpowiedź i kilka nowych pytań. Trudno, może będzie warto. *szuranie krzesła o podłogę* -Witaj Clare. -Cześć, miło z kimś normalnie porozmawiać i wyrzucić to z siebie. Dzięki. -To moja praca. Co chcesz dzisiaj powiedzieć? -Sama nie wiem. Jestem przyzwyczajona, że Pan zadaję pytania. -No dobrze. Co według Ciebie łączy tego pedofila z mordercą? -Może to się wydawać śmieszne, ale... Cholera sama nie wieże co mówię... On wrócił po śmierci... Nikt go nie widział... Poza Michaelem i krukami... I mścił się na Johnym, najpierw zabił Thomasa, syna Juliet, żeby ją zniszczyć psychiczne. Wiedział, że coś ich łączy i chciał go złamać niszcząc jego miłość. Ale bardziej zabolała go śmierć dziecka. Więc się zaczęło, co rok robił to aż w 1996 Johny popełnił samobójstwo. -Jeżeli tak to dlaczego robił to po 1996? -Bo się uzależnił... I chciał zobaczyć śmierć jego syna, Michaela. -A dlaczego akurat co rok? -Sama nie wiem... Chyba świadomość, że ktoś umrze z twojej winy i to dokładnie w tedy gdy wiesz jeszcze bardziej niszczy. -Mówiłaś, że nikt oprócz Michaela i jak to mówiłaś? Kruków? -Tak, kruków. -To nikt oprócz Michaela i kruków nie widział... Tego mordercę, ale mówiłaś, że Cię nękał. Więc jak to z Tobą było? -Jest, jest ze mną. Ja go nigdy nie widziałam, ale tylko na jawie. W snach praktycznie ciągle go widzę... -Jak tam wygląda? -Jak... Jakby został pobity, pocięty nożem i oblany kwasem. Jego skóra jest kompletnie biała, a oczy bez powiek czarne jak jego dusza... Oprócz źrenic, które są białe. Dodatkowo ma wycięte pół twarzy. Nie ma ust, policzek, nosa. Widać jego czarne, zniszczone zęby w miejscach gdzie powinny być usta i policzki. Ciało wychudzone jakby był anorektykiem. Jego dłonie są przecięte między palcami tworząc niezwykle długie szpony, które dodatkowo są zdarte na końcach pokazując zaostrzone kości. W poniektórych miejscach ciała ma wyrwaną skórę przez która widać mięśnie. -...Oh. Nie mam pojęcia co powiedzieć... -Gdy to widzę w moich snach mam tak samo. Zawsze jestem z nim w jakimś klaustrofobicznym miejscu o zniszczonych starych ścianach, zakrwawionych hakach i ujściu na wodę... Na krew po środku. Na dwóch hakach zawsze są zmasakrowane truchła. Jedno ma rozdarty brzuch i zdartą skórę z górnej części głowy. Drugi, bez dolnej szczęki, z wydłubanym okiem i kilkukrotnie przebitą szyje ledwo utrzymującą głowę na miejscu... -Może chcesz odpocząć? -... Z snu na sen coraz bardziej się rozkładają, odór coraz większy i duszący. Larwy w ranach coraz większe, wysypują się. A on patrzy... -Clare? -Patrzy na mnie to dwu metrowe, chude bydle. Aż zawsze mnie szokuję, nagle podchodzi do mnie i wbija mi szpony między żebra i wyrywa przy okazji rozcinając mi nerki, płuca... Wszystko wewnątrz. Zawsze krzyk nie oddający nawet w połowie tego co czuję. Chwyta znowu w to samo miejsce, ale za następne żebra. Teraz podnosi i nabija na hak. I mówi mi, mówi mi jak mnie nienawidzi, jak kocha gdy proszą o pomoc, o koniec. To go napędza. I wyrywa mi następne żebra. Dysząc mi prosto na twarz swoim zniszczonym od lat oddechem... -Clare?! -... A ja się wykrwawiam. Kruki odlatują, 28 kruków z trzema przewodnimi. Kierowca znowu się zapętla próbując uciec. A on dalej stoi z tą kamerą i patrzy na krzesło. Pięknie rozwija swój rozum. Pięknie rozwija swój rozum. Pięknie rozcina swoje żyły. Światło zapala się i gaśnie, zapala się i gaśnie, zapala się i gaśnie... 10 października, godzina... Co za różnica. Musiałem przedwcześnie zakończyć rozmowę ze względu na atak czy cokolwiek to było Clare. O dziwo pozwolono mi na następną rozmowę, ale za kilka dni. 17 października, godzina 14:13. Spodziewałem się, że rozmowę odbędę wcześniej, ale trudno. Może teraz nie będzie żadnej komplikacji. Sam nie wiem dlaczego kontynuuje tę sprawę, chyba po prostu ciekawość mnie ciągnie. Heh, liczę że to nie będzie stopień do piekła. *szuranie krzesła o podłogę* -Witaj Clare. -Nie mam pojęcia co mówiłam ostatnio, ale mam nadzieję, że to nie było przesadnie sama nie wiem... Odstraszająca. -Spokojnie, po takim czasie w tym mieście nie specjalnie mnie to zszokowało. -Cieszę się. -Dzisiaj chciałbym się dowiedzieć czegoś o twoim pobycie w tym miejscu. -Śmierć Michaela ogromnie mnie zaskoczyła. W końcu był wytrzymały psychicznie. Po nieudanym odnalezieniu jego zwłok ludzie w tym mieście jakoś dziwnie się na mnie patrzyli. Zaczęłam czuć się nieswojo, ale nie chciałam rzucić pracy. Z dnia na dzień coraz bardziej ludzie oddalali się ode mnie. W grudniu zaczął mnie nawiedzać koszmar, który z resztą mam do dzisiaj. -Mówiłaś mi już o nim. -Tak? W sumie dobrze nie chce do niego powracać... Michael nie wiedział, że to coś rzuci się na mnie po obejrzeniu tego filmu... Już w tym grudniu miałam już dość tego uczucia i chciałam wyjechać. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w stronę mojego rodzinnego miasta, ale gdy minęłam granicę Gray Hills to stało się coś dziwnego. Wyjechałam z drugiej strony tego miasta. Myślałam, że mam halucynacje, lub coś takiego, ale gdy dalej jechałam przed siebie drugi raz przejechałam granicę. Znowu miałam ten widok. -Nie mogłaś wyjechać stąd? -No a co przed chwilą mówiłam? Następnego dnia miałam sen. To coś o czym już pewnie opowiadałam powiedziało mi, że za to co zrobiłam zostanę ukarana. I stało się, uświadomił mi, że ludzie którzy tutaj żyją, stoją obok nas już nie są ludźmi których kilkanaście miesięcy temu znałam. Pewnie Pan nie słyszał o filmie w którym Michael popełnia samobójstwo. -Niestety nie. -Film trwa około trzech godzin, opowiada w nim o swoich przeżyciach i na końcu popełnia samobójstwo. Nagrywał to zaraz obok swojego domu, który jest zbudowany zaraz obok tego cholernego lasu. Nagrywał to 18 października, dzień w którym cała policja jest w terenie, a jakąś połowa otacza las. Nie było mowy, żeby przez trzy godziny nikt nie przechodził obok tego domu. Jak Pan myśli, dlaczego? -Nie mam pojęcia. -Bo to coś ich opętało, nie pozwolił im się wtrącać tylko dlatego aby Michael zrobił to co miał zrobić. -Wydaję się logiczne. -Wiem, że Pan nie bierze tego na serio, ale niech Pan zapamięta, ostrzegałam. -Przepraszam, ale muszę wam przerwać.*osoba trzecia* -Czy to ważne? Nie chciałbym jeszcze kończyć rozmowy. -Niestety, ale przełożony kazał. -Trudno. Do widzenia. 17 października, godzina 16:29. Eh, już mam dość tych kilku minutowych rozmów. Jutro muszę się dowiedzieć wszystkiego, albo zamykam sprawę. 18 października, godzina 14:08. Już jestem spakowany, dowiem się, nie dowiem, trudno. To już ostatnie. *szuranie krzesła o podłogę* -Witaj. Słuchaj, dzisiaj już jest nasza ostatnia rozmowa. -Opętani dają mi ostatnią szansę. Nie stracę tej okazji. Bo kruki już zbierają się do lotu. -Właśnie, o co chodzi z tymi krukami? -Kruki to ofiary konfliktu, z roku na rok przybywało ich. Nie rodziły się, po prostu przylatywały. I tak błąkają się po lesie, nie widzą się wzajemnie, nie widzą żywych, opętanych. Widzą tylko naznaczonych. Tylko dwa przewodnie widzą się wzajemnie, i innych. A trzeci widzi tylko pierwszego. I żyją tak bez końca, nie mogą do siebie mówić, porozumieć się. Tylko patrzą, szukają... Patrzą jak oni, teraz, na nas. Obserwują nas. -Tak, ale... -A naznaczenie przeszło na nieznajomego, i przyglądają się, przyglądają się ostatnim chwilą jego życia. Bo naznaczony zbiera się do lotu, nieświadomy. Słucha swojej zguby, nie wie, że teraz wie za dużo, i trafi tam gdzie trafi. A pośrednik będzie wolny przez 18 minut, później stanie się opętanym. Może zatrzymać opętanie tylko śmiercią, śmiercią od nowo naznaczonego. -Clare? -Już słychać kroki, przybywa aby zamienić nas. A podróż rozpoczął dawno temu, w najwyższym miejscu, tam gdzie fale informują ludzi. Nie widać go. Widzi wszystko, wszystko idzie po jego myśli, bo jest sprytniejszy niż nie świadomi, którzy w niego nie wierzą. Aaa! -Clare?! Pomocy! -*ciężki oddech* jestem wolna... W końcu! Teraz Trevor... -Chwila, skąd wiesz jak się nazywam? -On mi powiedział, ale to nie ważne. Proszę, mam mało czasu, weź broń i zastrzel mnie! -Nie mam broni. -Czyli zrobił byś to. -Nie mówiłem tak. -Każdy normalny by powiedział, że tego by nie zrobił, a ty, nie masz broni... -Źle mnie zrozumiałaś. -Jeszcze w pełni nie rozumiesz, że za chwilę przyjdzie. Ale proszę Cię! Zabij mnie! -Clare o czym ty mówisz. -Proszę! Zanim będzie za późno, nie chcę dołączyć do nich! -Już zbawca nadchodzi!*osoba trzecia* -Co się dzieje?! -Zaraz zginiesz! Nie uciekniesz! -Dołączy do nas!*osoba trzecia* *szuranie krzesła o podłogę* -Co jest?! -Masz broń! Strzel! -Nie zrobię tego! *szuranie krzesła, dźwięk upadającego krzesła* -Wyciągnij i wciśnij spust! -Zostaw ten pistolet! *strzał, dźwięk upadającego ciała* -Nie! Clare! No podejdźcie tutaj do kur*y nędzy! *osoby trzecie* -Stało się. -Jednak będzie wolna. -Ale to jego śmierci nie powstrzyma. -Zbawiciel już się zbliża. -Uklęknijmy i nie przeszkadzajmy mu w jego zbawieniu. -Co wam kur*a jest?! Pomóżcie jej! Dzwońcie po karetkę! Ona zaraz umrze! No wstawajcie poje... *dźwięk pękającego kręgosłupa, upadające zwłoki* *szum* 00110001 00111001 00100000 01001111 01100011 01110100 01101111 01100010 01100101 01110010 00100000 01110100 01101000 01101001 01110010 01110100 01111001 00101101 01110011 01100101 01100011 01101111 01101110 01100100 00100000 01101010 01101111 01101001 01101110 01100101 01100100 *szum* Część 3:
|