About: dbkwik:resource/4lmIBGjuFUI5t6Z-lCCvkA==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Tajemniczy rybak/12
rdfs:comment
  • – Ticza! – zawołał Striga niecierpliwie. – Podaj światło! Ticza pośpieszył z latarnią, której migotliwe światło rozjaśniło wnętrze kajuty. Obaj złoczyńcy przebiegli ją szybko wzrokiem i spojrzeli na siebie zaniepokojeni. Kabina była pusta. Na podłodze leżały porozrywane sznury i ubranie rzucone niedbale; zresztą ani śladu więźnia… – Wytłomacz mi… – zaczął Striga. Ticza, nie odpowiadając, podszedł do okienka i pociągnął palcem po ramie. – Uciekł! – odrzekł krótko, pokazując zakrwawiony palec. – Uciekł! – wykrzyknął Striga i zaklął straszliwie. – I nic nadzwyczajnego wtedy nie zauważyłeś? – Napewno?
dcterms:subject
Tytuł
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • Rozdział XII
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
adnotacje
  • Dawny|1911 r
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Juliusz Verne
abstract
  • – Ticza! – zawołał Striga niecierpliwie. – Podaj światło! Ticza pośpieszył z latarnią, której migotliwe światło rozjaśniło wnętrze kajuty. Obaj złoczyńcy przebiegli ją szybko wzrokiem i spojrzeli na siebie zaniepokojeni. Kabina była pusta. Na podłodze leżały porozrywane sznury i ubranie rzucone niedbale; zresztą ani śladu więźnia… – Wytłomacz mi… – zaczął Striga. Ticza, nie odpowiadając, podszedł do okienka i pociągnął palcem po ramie. – Uciekł! – odrzekł krótko, pokazując zakrwawiony palec. – Uciekł! – wykrzyknął Striga i zaklął straszliwie. – Ale niedawno – dodał Ticza. Krew jeszcze nie zaschła na oknie. Zresztą, zaledwie przed dwiema godzinami przyniosłem mu chleb. – I nic nadzwyczajnego wtedy nie zauważyłeś? – Nic! Zostawiłem go osznurowanego jak kiełbasę. – Głupcze! – ryknął Striga. Ticza rozłożył ręce, wyrażając tym ruchem że nie rozumie, W jaki sposób udała się ucieczka, i że zrzuca z siebie całą odpowiedzialność za nią. Ale Stridze nie wystarczyło takie tłomaczenie. – Tak, głupiec jesteś – powtórzył wściekły, wydzierając towarzyszowi latarnię, którą oświetlił wszystkie kąty kabiny. Trzeba było zrewidować więźnia i nie spuszczać się na pozory… Czy widzisz tę sztabę żelazną, wypolerowaną tarciem? Na niej przerżnął on sznury, któremi miał związane ręce… Potrzebował na to kilka dni czasu… A ty nic nie widziałeś? Jak można być tak głupim! – No! No! Możebyś już raz skończył?! – odpowiedział hardo Ticza, którego już gniew zaczynał ogarniać. Cóż to? Czy ja jestem twój pies? Jeżeli ci tak zależało na tym Dragoszu, mogłeś go sobie sam pilnować! – I lepiej byłbym zrobił, niż spuszczając się na ciebie – odburknął Striga. Ale czy to tylko napewno był Dragosz? – A któżby inny? – Czy ja wiem? Wszystkiego można się spodziewać po twojem niedołęztwie! Czyś go poznał przed chwytaniem? – Nie mogę powiedzieć, żebym go poznał – wyznał Ticza – bo siedział odwrócony do nas tyłem. – Masz tobie! – Ale poznałem statek! Ten sam, który mi pokazałeś w Wiedniu. Tego to jestem pewny. – Statek! Statek! Powiedz lepiej, jak wyglądał twój więzień… Czy był dobrego wzrostu? Sergjusz Ladko i Iwan Striga, jak już wiemy, byli jednego wzrostu, ale człowiek leżący inaczej się wydaje, niż stojący lub chodzący, a Ticza widział więźnia tylko leżącego na podłodze więzienia. Odpowiedział więc z zupełnem przekonaniem. – Oho! Wyższy dużo od ciebie! – Więc to nie Dragosz! – szepnął Striga, który wiedział że słynny ajent jest średniego wzrostu. Namyślał się chwilę i zapytał: – Czy ten więzień, nie przypominał swoją powierzchownością kogo znajomego? – Kogo znajomego? – powtórzył Ticza. – Nigdy w życiu! – Naprzykład Ladkę? – A to pomysł! Skądżeby Dragosz miał być podobny do Ladki? – A jeśli to nie był Dragosz? – To nie był i Ladko, którego przecie znam tak dobrze, że nie mógłbym się omylić. – Odpowiadaj na moje pytania! – ofuknął go Striga. – Mów, czy nie był do niego podobny? – Śni ci się chyba! – upierał się Ticza.– Więzień nie miał zarostu, a Ladko nosi brodę. – Łatwo ją ogolić – zrobił uwagę Striga. – Prawda… Ale więzień miał okulary… – Striga zniecierpliwiony wzruszył ramionami i zapytał: – A włosy? jasne, czy ciemne? – Czarne – odrzekł stanowczo Ticza. – Napewno? – Napewno. – Więc to nie Ladko!… – szepnął Striga. A w takim razie, to chyba Ilia Brusz… – Ba! – zawołał oszołomiony Ticza. – Jeżeli to nie był ani Dragosz, ani Ladko, mniejsza o to, że zemknął. Striga nie odpowiedział; zbliżył się do okienka i wyjrzał, lecz nic nie mógł dojrzeć w ciemnościach. – Jak dawno mógł on uciec? – szepnął. – Najwyżej dwie godziny temu – objaśnił Ticza. – Jeżeli uciekł od dwóch godzin, musi już być daleko – warknął Striga, z trudnością hamując uniesienie. Po namyśle zaś dodał: – Nic już nie można na to poradzić. Noc zanadto ciemna. Kiedy uciekł – szczęśliwej podróży! My ruszymy przed świtem, żeby jak najprędzej minąć Białogród. Zamyślił się, wyszedł z kajuty, nic nie mówiąc i poszedł do swojej kajuty, położonej na drugiej stronie statku. Ticza nadstawił ucha. Zrazu było tam cicho, lecz wkrótce, z poza drzwi zamkniętych, zaczęły dochodzić wybuchy gniewnych głosów. Ticza wzgardliwie wzruszył ramionami i poszedł spać. Źle jednak uczynił Striga, że nie zarządził natychmiastowych poszukiwań. Nie byłyby może daremne, bo więzień nie zdążył się jeszcze oddalić. Usłyszawszy zgrzyt klucza, obracającego się w zamku, Ladko rozpaczliwym wysiłkiem wyrwał się z okienka i padł głową w wodę, która się nad nim zamknęła. Kiedy wypłynął na powierzchnię, bystry prąd wody odepchnął go już dość daleko od miejsca upadku. Miał więc otwartą drogę przed sobą… Powierzył się prądowi, który unosił go szybko. Postanowił płynąć tak czas jakiś i dopiero dalej skierować się do brzegu. Wyląduje wprawdzie zupełnie nagi, ale na razie chciał tylko jak najprędzej oddalić się od swego więzienia. Wyszedłszy na ląd, obmyśli co dalej czynić. Nagle wśród ciemności ujrzał przed sobą ciemne zarysy łodzi. Była to przyholowana do statku jego własna łódź, którą prąd wody wykręcił i wysunął naprzód. Ladko uchwycił się steru i zawisł na nim nieruchomy. W ciszy nocnej dochodziły do niego głosy rozmawiających na statku. Zapewne spostrzeżono jego ucieczkę. Wisiał uczepiony u rudla i tylko głowę wysunął nad wodę. Głosy rozlegały się coraz donośniej, potem umilkło wszystko i cisza zapanowała głęboka. Ladko dźwignął się z wody, wspiął na burt łodzi i wsunął się do budki na pokładzie. Nadsłuchiwał bacznie. Głęboka cisza naokoło… W budce jeszcze ciemniej było niż na pokładzie, Ladko macał przed sobą, szukając swoich rzeczy. Wszystko znalazł na miejscu, nietknięte, tylko kufry pootwierane… Lecz i stamtąd nic nie zginęło. Znalazł nawet nóż tam gdzie go kładł zwykle… Wziął nóż, otworzył i zaczął posuwać się ku dziobowi łodzi… File:'The Danube Pilot' by George Roux 26.jpg Co za podróż! Otwierając szeroko oczy, wbite w niezgłębioną ciemność, wstrzymując oddech, przystając za każdem głośniejszem pluśnięciem fali, czołgał się z dziesięć minut zanim doszedł do celu, ale wreszcie dostał się do liny, która łączyła jego łódź ze statkiem. Pochwycił ją i przeciął. Lina padła z łoskotem w wodę. Ladko z bijącym sercem osunął się na dno i słuchał… Nikt się nie poruszył na statku – nikt nie usłyszał pluśnięcia wody. Więzień dźwignął się ostrożnie i zobaczył, że już jest daleko od swoich wrogów. Prąd wody odepchnął łódź, która płynęła szparko w dół rzeki. Pomiędzy łodzią a statkiem czerniała nieprzebita zasłona nocy. Widząc że mu już nie grozi niebezpieczeństwo, Ladko pochwycił wiosło i zaczął popychać łódź z wielkim pośpiechem. Dopiero wtedy uczuł że drży z zimna i postanowił się ubrać. Znalazł na miejscu bieliznę i odzież, a ubrawszy się, powrócił do wiosłowania. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, wiedział tylko że musi płynąć z biegiem wody, i postanowił wiosłować całą noc, ażeby się oddalić jak najwięcej od wrogiego statku. Gdy dzień zaświta, zatrzyma się w pierwszej spotkanej osadzie lub mieście. Nagle wśród ciszy nocnej doleciał go zdaleka krzyk kobiecy, a potem zapanowała znowu głęboka cisza i łódź popłynęła dalej, uciekając z biegiem Dunaju. Ale ten krzyk, prześladował długo Ladkę. Nacza przyszła mu na myśl, bo głos przypomniał mu głos żony… Lecz odegnał od siebie przywidzenie i wiosłował dalej zawzięcie. Musiała być blizko północ, gdy na brzegu zamajaczyły zarysy wioski, której Ladko nie mógł rozeznać, więc minął ją nie zatrzymując się wcale. W parę godzin później, o samym świcie, zobaczył znowu miasteczko i minął je tak samo. Za tem miasteczkiem, zaczęła się pustka. Dzień wstawał, coraz jaśniejszy. Gdy już zrobiło się zupełnie widno, Ladko poprawił braki swego przebrania, ufarbował włosy, ogolił puszczający się zarost i założył na nos nowe okulary. Po skończeniu toalety zabrał się do wiosłowania. Kiedy niekiedy oglądał się za siebie, ale nie widział nic podejrzanego; nieprzyjaciele zostali daleko. Pogrążył się w myślach, usiłując dojść, kto byli ci wrogowie, przed którymi musiał uciekać? Co im zawinił? Dlaczego trzymali go w tak srogim więzieniu? Ale choć nie mógł nic odgadnąć, to jedno wiedział, że musi wystrzegać się spotkania z nimi, a to utrudniało jego podróż, chyba że zdecydowałby się wezwać pomocy policji w pierwszem większem mieście jakie napotka na swej drodze. Ale jakie to będzie miasto? Nie mógł rozpoznać okolicy płynąc między pustemi brzegami, na których tylko w rzadkich odstępach ukazywały się nędzne domostwa. Dopiero około ósmej rano, na prawym brzegu zarysowały się wysokie wieże, a w dali, po lewej stronie, ukazało się drugie miasto. Ladko zadrżał z radości. Znał dobrze to miasto. To blizkie – to Zemlin, ostatnie miasto austrjackie nad Dunajem; tamto dalsze, to Białogród, stolica Serbji, położona w miejscu, gdzie Sawa wpada do Dunaju. Zemlin, to zbawienie dla Ladki; znajdzie tam opiekę i obronę. Ale czy może zażądać pomocy policji? Gdyby podał skargę, gdyby opowiedział swoją niepojętą przygodę, rozpocznie się śledztwo, którego ofiarą on pierwszy padnie. Policja zapyta kto jest, skąd przybywa – dokąd dąży – i może wykryć jego prawdziwe nazwisko; a do tego nie chciał dopuścić nigdy, w żadnym wypadku. Ladko wiosłował spiesznie, zostawiając sobie czas do namysłu. Pół do ósmej biło na miejskich zegarach, kiedy uwiązywał łódź do żelaznego bulwarku. Uporządkował wszystko spiesznie i zastanowił się poraz ostatni: czy mówić – czy milczeć? Ostatecznie, zdecydował się na milczenie. Najlepiej będzie przespać się w budce i odpłynąć z Zemlina niepostrzeżenie, nie meldując się nikomu. Ale na bulwarku ukazało się kilku ludzi, idących ku niemu. Weszli żwawo do łodzi, a jeden podchodząc do Ladki, który przyglądał mu się z zadziwieniem, zapytał: – Czy pan jesteś Ilia Brusz? – Tak, ja jestem Ilia Brusz – odpowiedział rybak zaniepokojony. Ten który pytał, rozpiął zwierzchnie ubranie i ukazując szarfę z barwami węgierskiemi, którą był przepasany, położył mu rękę na ramieniu i rzekł: – W imieniu prawa aresztuję pana!
is dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg== of
is dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA== of
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software