rdfs:comment
| - – C'est une fille folle - mówiła z najgłębszym przekonaniem. – Siedzi w tych Słodkowcach jak zakonnica. Chyba papa tego nie wymaga? Dwie znakomite partie odrzuciła. To szaleństwo! Waldemar zmienił rozmowę, lecz baronowa prędko powróciła znowu do Luci. – Wyobraź sobie: ona nie pisuje do mnie!... Obrażona za to, że przyjaźnię się z Barskimi. Voil~a! Smarkata! Dla jej kaprysu nie wyrzeknę się przyjaciół. Waldemar zgrzytnął zębami, ale odrzekł spokojnie, tylko z ironią. – Tak, to byłoby dziwniejsze, gdyby ciotka po wszystkim, co zaszło... unikała Barskich. – Co ty mówisz? Voyons! – Ma za swoje.
|
abstract
| - – C'est une fille folle - mówiła z najgłębszym przekonaniem. – Siedzi w tych Słodkowcach jak zakonnica. Chyba papa tego nie wymaga? Dwie znakomite partie odrzuciła. To szaleństwo! Waldemar zmienił rozmowę, lecz baronowa prędko powróciła znowu do Luci. – Wyobraź sobie: ona nie pisuje do mnie!... Obrażona za to, że przyjaźnię się z Barskimi. Voil~a! Smarkata! Dla jej kaprysu nie wyrzeknę się przyjaciół. Waldemar zgrzytnął zębami, ale odrzekł spokojnie, tylko z ironią. – Tak, to byłoby dziwniejsze, gdyby ciotka po wszystkim, co zaszło... unikała Barskich. – Co ty mówisz? Voyons! – O! Nic! Żegnam ciotkę! – Zaczekaj! Kogo ty wieziesz ze sobą? Un beau gar~con! Ale Waldemar nie zaczekał. Szedł prędko, zapomniawszy nawet przedstawić pani Idalii Bohdana, który trzymał się z daleka, świdrując zajadle oczyma w różowej buzi młodej Niemeczki, podróżującej z papą i mamą. W drzwiach do sali ordynat ujrzał wchodzących Barskiego i Zaniecką. Pot wystąpił mu na czoło. Gniew, obraza, wściekłe wspomnienie ugryzło go w serce. W oczach miał zimne żelazo. Żaden rys mu nie drgnął, tylko twarz zbladła. Hrabia i księżna spostrzegli go. On cofnął się i poczerwieniał; oczy wylazły mu na wierzch. Księżna Melania, również mocno pąsowa, utkwiła bezczelny wzrok w sztywnych oczach ordynata i szła naprzód śmiało, urągliwie. Ordynat przeszedł, udając, że ich nie widzi, jak koło słupów telegraficznych i znikł w wielkich drzwiach dworca. Księżna przymknęła oczy, bo źrenice Waldemara ukłuły ją boleśnie, niby długim ostrzem kamiennym. Wzburzony Waldemar siedział już w wagonie, gdy wszedł Bohdan. Był roześmiany. Rzekł z komicznym żalem. – Pożegnałem swoją Gretchen! Pojechała do Iszlu. Wie wuj! Ani rusz nie mogła wytrzymać mego wzroku. Ja mam siłę piorunującą! Przedstawiłem się jej jako książę Abrakadabra-Abra z linii świętych tureckich. Uwierzyła. Niewiniątko! A ona Muller... a taka ładna! Ale, ale, wuju! Spojrzał na Waldemara i umilkł. Śmiech zgasł mu na twarzy. Ordynat zdawał się obojętnie czytać gazetę. Gdy pociąg ruszył, Bohdan podsunął się bliżej i spytał cicho: – Wuju, czy ta... piękna pani, którą wuj minął, to... ta sama co... anonimy... – Tak - przerwał prędko ordynat. – To był Barski z córką. Bohdan zamyślił się. Po długiej chwili szepnął: – Ma za swoje.
|