abstract
| - Mina zapomniała już o doznanym przestrachu, spojrzeniami i uśmiechem dziękowała wszystkim co dla ocalenia jej własne narażali życie. Lina podziwiała odwagę Fragosa i większą czuła dla niego wdzięczność niż gdyby ją samą uratował od śmierci. — O! prędzej czy później, odwdzięczę ci się za to, panie Fragoso. — A w jaki sposób, panno Lino? — Wdzięcznością moją dozgonną. — To niechże ta wypłata wdzięczności zaraz się rozpocznie, odrzekł poczciwy chłopak. Jakoż od tego dnia uważano Linę za narzeczoną Fragosa, i postanowiono że ślub ich odbędzie się tego dnia co Miny z Manuelem, poczem oboje zostaną w Belem w służbie u młodego małżeństwa. Manuel i Benito mieli znów z sobą długą rozmowę; po tem co zaszło, niepodobna już było żądać aby Joam Garral wydalił z jangady Torresa, który ocalił mu życie. — Życie twoje obchodzi mnie więcej niż czyje bądź inne, powiedział Torres do Joama Garrala, i Benito dobrze słyszał tę niejasną i zagadkową odpowiedź, która nierozważnie wymknęła się z ust awanturnika. — Jest w tem jakaś niepojęta tajemnica, rzekł do Manuela. — Być może, ale przynajmniej pod jednym względem możemy być spokojni; teraz nie potrzebujemy się już obawiać że Torres godzi na życie twego Ojca. Zresztą nie przestaniemy czuwać nad jego postępowaniem. I rzeczywiście mogli tylko czuwać i czekać, tylko że już nie kilka dni, ale kilka tygodni, bo do czasu przybycia do Belem. Zresztą od owego dnia Torres zmienił nieco postępowanie; nie narzucał się już tak natrętnie rodzinie Joama. Nastąpiła więc niejaka zmiana w przykrem położeniu, którego ważność czuli wszyscy, z wyjątkiem może jednego Joama Garral. Nazajutrz, 20 sierpnia, jangada żeglowała w niezwykłych warunkach. Odnoga między wyspą Kalderon a lądem, ku której sternik zwrócił statek, z pozoru zdawała się szeroka, rzeczywiście zaś była bardzo wązka; pochodziło to ztąd iż znaczną część wyspy pokrywały jeszcze wody nieopadłe po przyborze. Z obu stron wznosiły się gęste lasy olbrzymich drzew, których wierzchołki wznosiły się o 50 stóp nad gruntem, i łącząc się z sobą w górze, tworzyły jakby gaj niezmierzony. Ten las zalany, zdający się wyrastać z głębi jeziora, nadzwyczaj malowniczy przedstawiał widok. Szczyty drzew wychylały się ze spokojnej, źwierciadlanej powierzchni wody, tak przezroczystej iż wszystkie ich gałęzie doskonale odróżniać było można, jak gdyby były ustawione w około wielkiego zwierciadła, jak to miewa miejsce w niektórych okazałych zastawach stołowych. Jangada musiała przesuwać się i wymijać nieustannie konary i gałęzie; tu wykazała się biegłość i zręczność sternika Aranjo, któremu też cała osada gorliwie dopomagała. A żeglowanie było tu bardzo trudne: każde uderzenie o nadzwyczaj grube pnie, mogłoby spowodować utratę całego ładunku a nawet i dla pasażerów stać się niebezpiecznem. Wierzchołki drzew rozkładając się jakby rozpięte parasole, tworzyły nad jangadą zielone sklepienie. — Ach! jak tu ślicznie! zawołała Mina, jakże przyjemnie byłoby płynąć tak ciągle po tych zwierciadlanych falach, pod cieniem drzew osłaniających nas od palących słonecznych promieni. — Przyjemnie ale i niebezpiecznie zarazem, droga Mino, rzekł Manuel. Gdybyśmy płynęli pirogą nicby nam nie zagrażało, ale tak długie drewniane statki, bezpieczniejsze są na szerokiej odkrytej wodzie. — Przed upływem dwóch godzin wypłyniemy na pełne wody, rzekł sternik. File:'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 42.jpg — Rozglądajmy się więc dobrze dokoła, zawołała Lina, skoro wszystkie te piękności mijają tak szybko. Panienko kochana, patrz tylko na te gromady małp przebiegające po najwyższych gałęziach, na te ptaki przeglądające się w przejrzystych falach rzeki! — A te śliczne kwiaty wychylające z głębi wód barwne swe korony, któremi wietrzyk porusza lekko, rzekła Mina. — Albo te pnącze przerzucające się od jednych drzew do drugich! zawołała młoda mulatka. — Ale na żadnym nie powiewa Fragoso, rzekł narzeczony Liny. Przyznać trzeba że niezwykły kwiat znalazłaś wtedy, Lino, dodał śmiejąc się. — A! jedyny w swoim rodzaju! odrzekła żartując Lina. Ach! patrz, pani moja, co to za prześliczne rośliny! I wskazała na przepyszny rodzaj lilii wodnych z nadzwyczaj wielkiemi liśćmi i pąkami tak dużemi jak kokosowe orzechy. Na zalanych wybrzeżach rosły pęki trzciny, zwanej „mukumus” mającej szerokie liście a łodygi tak elastyczne, iż rozsuwają się przed nadpływającą pirogą i zamykają za nią. Żegluga w tej stronie wielką nastręczała pokusę myśliwym, gdyż całe stada wodnego ptactwa unosiły się ciągle w gęstych nadbrzeżnych zaroślach. Po powierzchni wody przesuwały się różne węże i gadziny, należące może do tych strasznych gymnotów, które raz za razem powtarzanemi wybuchami elektrycznemi, paraliżują najsilniejszego człowieka czy zwierzę a w końcu zabijają. Oprócz gymnotów, trzeba jeszcze było strzedz się wężów zwanych „sukurijus” które skurczone przy odziomkach drzew, rozwijają się nagle i rzucają na swą zdobycz, okalając ją i gniotąc swemi pierścieniami, tak silnemi iż wołu zmiażdżyć są zdolne. W lasach amazońskich napotykano te gady mające po 15 stóp długości, a według opisów wiarogodnych podróżnych, długość niektórych dochodzi aż do 30 stóp, a grubość dosięga obwodu uda. Gdyby jeden tylko taki sukurijus rzucił się na jangadę, stałby się równie niebezpiecznym jak napaść kajmana. File:'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 43.jpg Na szczęście, dwugodzinna przeprawa przez las zalany odbyła się bez żadnego wypadku i w trzy dni później dopływali do Manao. Za dwadzieścia cztery godzin, jangada znajdzie się przy ujściu rzeki Negro, przed stolicą prowincyi Amazonek. Jakoż dnia 23 sierpnia, o piątej wieczorem, dopłynęli do północnych wybrzeży wyspy Muras, leżącej na prawym brzegu rzeki; aby się dostać do portu trzeba było tylko parę mil przepłynąć w poprzek rzeki. Ale przezorny sternik nie chciał narażać statku żeglując po ciemku, a że noc zapadała, postanowiono zaczekać do jutra. Pierwsza część podróży została przebytą szczęśliwie, z tego powodu zmierzono zarządzić dnia tego wystawniejszy niż zwykle obiad, i spełnić toast na cześć rzeki Amazonki. Prócz tego miano zarazem obchodzić zaręczyny Fragosa i pięknej Liny. Uroczystość zaręczyn Manuela i Miny odbyła się w Iquitos, teraz przyszła kolej na tak przywiązaną do swej młodej pani mulatkę i wdzięcznego Fragosa. Lina miała pozostać w służbie u Miny, a Fragoso zostać służącym Manuela Valdez; dnia tego nietylko zasiedli z państwem do stołu, ale posadzono ich nawet na pierwszych miejscach, aby uczcić ich zaręczyny. Torres zasiadł do stołu z całą rodziną i zajął miejsce naprzeciw Joama Garral; mówił mało, ale uważnie słuchał co mówiono, Benito ciągle nieznacznie zwracał na niego uwagę. Torres nie spuszczał z oczu Garrala, a wzrok jego błyszczał jak u dzikiego zwierza wpatrującego się w swą ofiarę którą zadławić pragnie. Manuel ciągle prawie rozmawiał z Miną. Od czasu do czasu i on spoglądał na Torresa, był jednak spokojniejszym od Benita, pocieszając się tem, że jeźli nie w Manao to w Belem wstrętny awanturnik niezawodnie ich opuści. Obiad przeszedł dość wesoło; ożywiał go dobry humor Liny i trafne odpowiedzi Fragosa. Padre Passanha patrzał z rozrzewnieniem na te drogą sobie gromadkę, na młode pary które miał połączyć u stóp ołtarza. — Jedz więcej, Ojcze Passanha, rzekł Benito, pokrzep siły tym zaręczynowym obiadem, bo utrudzisz się niemało błogosławiąc odrazu dwom młodym parom. — Nie troszcz się o mnie, kochany Benito, wyszukaj tylko sobie dobrej i poczciwej dziewczyny, która zechce być twoją żoną, a zobaczysz że nie braknie mi sił aby i ciebie z nią połączyć. — Dobrze powiedziałeś, szanowny Ojcze, zawołał Manuel. Spełńmy toast za zdrowie przyszłej oblubienicy Benita. — Wyszukamy mu w Belem młodą narzeczonę, i musi się ożenić! zawołała Mina. — Wiwat! pan Benito i przyszła jego żona! zawołał Fragoso, który ciesząc się ze swego ożenienia, chciałby pożenić wszystkich. — Mają słuszność, mój synu, rzekła Jakita, i ja pragnę abyś się ożenił i był tak szczęśliwy jak będą Manuel i Mina, jak ja jestem i byłam zawsze z twoim Ojcem! — I jak zapewnie zawsze szczęśliwą pani będziesz, rzekł Torres, spełniając kielich porto, — szczęście każdego z nas tu w własnem jego spoczywa ręku. Nie umianoby powiedzieć dlaczego, ale te słowa wypowiedziane przez awanturnika, nader przykre na wszystkich wywarły wrażenie. Chcąc je rozproszyć, Manuel rzekł wesoło: — Ojcze Passanha, czy nie znalazłaby się jeszcze na jangadzie jakaś para którąby ożenić można? — Nie zdaje mi się... chybaby Torres... Czy nie jesteś pan żonaty? — Nie mam żony i nigdy jej nie miałem, odpowiedział. Benito i Manuel dostrzegli że wyrzekł to z pewnym rodzajem żalu. — A więc czemuż się nie żenisz? rzekł Ojciec Passanha. W Belem mógłbyś znaleźć przecie kobietę w odpowiednim wieku, i może nawet osiedlić się w tem mieście. Czyż nie lepiejby to było niż to życie włóczęgoskie jakie dotąd prowadzisz, a które zdaje się, nie przyniosło ci wielkich korzyści. — Nie przeczę temu, Ojcze Passanha, odrzekł Torres, a potem i przykład jaki mam przed oczami, oddziaływa nader zachęcająco. Patrząc na te młode pary, bierze ochota także się ożenić. Ale w Belem nie znam żywej duszy, chyba więc tylko wyjątkowe jakieś okoliczności mogłyby ułatwić moje tam osiedlenie się i ożenienie. — Z którychże stron pan pochodzisz? zapytał Fragoso, któremu ciągle stało na myśli że już gdzieś widywał Torresa. — Z prowincyi Minas Geraës, odpowiedział. — A gdzieś się urodził? — W Tijuko, tej stolicy kopalni brylantów! Ktoby patrzył w tej chwili na Joama Garral, przeraziłoby go błędne spojrzenie jakie utkwił w Torresa.
|