rdfs:comment
| - Ronsewalska ty dolino! Kiedy słyszę imię twoje, Drży i w sercu wonią dyszy Dawnych dziejów kwiat błękitny. Jasny marzeń świat powstaje, Co przed lat tysiącem runął, A ogromne oczy ducha Patrzą na mnie przenikliwie. Zgiełk i wrzawa! Oto walczą Saraceny i Frankowie, Krwawo brzmi tam róg Rolanda, Rozpaczliwym brzmi wołaniem. Tam w dolinie Ronsewalu, Przy wyłomie Rolandowym, Co od tego wziął nazwanie, Że wódz, drogę sobie czyniąc, Tak potężny cios wymierzył W skalną ścianę, iż ślad ciosu Do dziś widną szramą świeci; Tam, w zawale dzikich głazów,
|
abstract
| - Ronsewalska ty dolino! Kiedy słyszę imię twoje, Drży i w sercu wonią dyszy Dawnych dziejów kwiat błękitny. Jasny marzeń świat powstaje, Co przed lat tysiącem runął, A ogromne oczy ducha Patrzą na mnie przenikliwie. Zgiełk i wrzawa! Oto walczą Saraceny i Frankowie, Krwawo brzmi tam róg Rolanda, Rozpaczliwym brzmi wołaniem. Tam w dolinie Ronsewalu, Przy wyłomie Rolandowym, Co od tego wziął nazwanie, Że wódz, drogę sobie czyniąc, Tak potężny cios wymierzył W skalną ścianę, iż ślad ciosu Do dziś widną szramą świeci; Tam, w zawale dzikich głazów, Co porosły gęstym bukiem I jedliną czarną, leży Ciemna jama Atta Trolla. Tam na łonie swej rodziny Wypoczywa on po trudach I ucieczki, i tych wypraw, W których poznał świat i ludzi. Błoga chwilo! Młode swoje Znalazł w owej drogiej jamie, Kędy Muma je zrodziła — Czterech synów i dwie córy. Wylizane niedźwiedziczki, Obje blond jak pastorówny; Chłopcy ciemni i najmłodszy Tylko — czarny „Jednouszek". Ten najmłodszy był pieszczochem Matki, która z nim igrając Kiedyś ucho mu odgryzła I pożarła je z miłości. Był młodzieniec to genialny, W gimnastyce wielce biegły, A na drzewa lazł tak zręcznie, Jak na słupy sam mistrz Massmann. Wykwit swojskiej edukacji, Kochał tylko ojców mowę I czuł wstręty do żargonu Starych Rzymian i Hellenów. Dzielny, wolny, niezależny, Nienawidził wszelkich mydeł; Nowoczesny zbytek prania Obcy mu jak Massmannowi. Geniusz jego się objawia Zwłaszcza, gdy na sosnę lezie, Co z najgłębszej skał przepaści Wzdłuż szczeliny w górę śmigła I dosięgła aż do szczytu, Kędy nocą gniazdo całe Igra z ojcem swoim starym, Pieszcząc się z nim w lubym chłodzie. Chętnie wówczas stary gwarzy O tym, co na świecie zaznał, Jak to wiele miast i ludzi Widział i jak przeniósł wiele, Ze szlachetnym Laertydem W tym się tylko różniąc nieco, Że miał żonę towarzyszką, Czarną swoją Penelopę. Chętnie także opowiadał, Jak niezmierne powodzenie Między ludźmi zyskał sobie Jako tancerz doskonały. Starzy, młodzi — wszyscy klaszcząc Podziwiali jego grację, Gdy na rynku tańczył miasta Przy najsłodszych kobzy tonach. A szczególniej młode damy, Te znawczynie wdzięku tkliwe, Biły mu szalone brawa I mrugały nań zalotnie. O ty żyłko artystyczna! Smętnie duma niedźwiedź stary O dniach chwały, gdy publiczność Podziwiała talent jego, I wspomnieniem uniesiony, Dziatwie dowieść chce natychmiast, Że nie nędznym samochwalcą, Ale wielkim jest artystą. Więc się w nagłym skoku zrywa I na tylnych łapach staje, I jak niegdyś tańczy z gracją Ulubione swe gawoty. Milcząc, z nosy wytkniętymi, Patrzą młode niedźwiedzięta Na ojcowskie dziwne skoki Tu, to tam — w księżyca blasku.
|