abstract
| - PRZY DRZWIACH To i u was na Litwie toż samo się dzieje? Ach, u nas gorzej jeszcze, u nas krew się leje! Krew? Nie na polu bitwy, lecz pod ręką kata, Nie od miecza, lecz tylko od pałki i bata. (Rozmawiają ciszej) PRZY STOLIKU HRABIA To bal był taki świetny, i wojskowych wiele? Ja słyszałem, że było pusto jak w kościele. Owszem, pełno - I świetny? O tym mówić długo. Służono najniezgrabniej, choć z liczną usługą; Nie miałem szklanki wina, ułamku pasztetu, Tak zawalono całe wniście do bufetu. W sali tańców zgoła nic nie ugrupowano, Jak na raucie angielskim po nogach deptano. Bo to był tylko jeden z prywatnych wieczorów. Przepraszam, bal proszony - mam dotąd bilety. Tym gorzej? pomieszano grupy, toalety, Nie można było zgoła ocenić ubiorów. Odtąd jak Nowosilcow wyjechał z Warszawy, Nikt nie umie gustownie urządzić zabawy; Nie widziałam pięknego balu ani razu. On umiał ugrupować bal na kształt obrazu. Śmiejcie się, Państwo, mówcie, co się wam podoba, A była to potrzebna w Warszawie osoba. PRZY DRZWIACH Cichowski uwolniony? Ja znam Cichowskiego. Właśnie byłem, chciałem się dowiedzieć od niego, Żeby między naszymi na Litwie rozgłosić. My powinniśmy z sobą łączyć się i znosić; Inaczej, rozdzieleni, wszyscy zginiem marnie. A jakie on okropne wytrzymał męczarnie! (Rozmawiają) PRZY STOLIKU Ale przeczytaj wreszcie - dajże się uprosić. Ja nie umiem na pamięć. Zwykłeś z sobą nosić. Masz przy sobie pod frakiem - a - widzę okładki; Damy chcą słyszeć. Damy? - a! - to literatki. Więcej wierszy francuskich na pamięć umieją Niźli ja. Tylko niechaj Panie się nie śmieją. Macie robić lekturę? - przepraszam - choć umiem Po polsku, ale polskich wierszy nie rozumiem. Ma racyję po części, bo nudne po trochu. Opiewa tysiąc wierszy o sadzeniu grochu. Czytajże, jeśli ciebie nie będziem słuchali - To patrz - ten nam gazeciarz swe rymy wypali. Śliczna byłaby wszystkim słuchaczom przysługa. Patrz, jak się on zaprasza, jak śmieje się, mruga; I usta już otworzył jak zdechłą ostrygę, I oko zwrócił wielkie i słodkie jak figę. Wychodzą - Długie wiersze, ja bym piersi strudził. Dobrze, że nie chce czytać, boby nas zanudził. A to jest rzecz okropna - słuchajcie, Panowie! Niechaj Pan tym ichmościom o Cichowskim powie. Cichowski wypuszczony? Przesiedział lat tyle W więzieniu - Ja myśliłem, że leżał w mogile. O takich rzeczach słuchać nie bardzo bezpiecznie, A wyjść w środku powieści byłoby niegrzecznie. Wypuszczony? - to dziwna. Nie znaleźli winy. Ktoż tu mówi o winach; - są inne przyczyny - Kto długo był w więzieniu, widział, słyszał wiele - A rząd ma swe widoki, ma głębokie cele, Które musi ukrywać. - To jest rzecz rządowa - Tajniki polityczne - myśl gabinetowa. To się tak wszędzie dzieje - są tajniki stanu - Ale Pan z Litwy, - a! a! - to jest dziwno Panu. Panowie na wsi, to tak chcecie o cesarstwie Wiedzieć wszystko, jak gdyby o swym gospodarstwie. Pan z Litwy, i po polsku? nie pojmuję wcale - Ja myśliłem, że w Litwie to wszystko Moskale. O Litwie, dalibógże! mniej wiem niż o Chinach - "Constitutionnel" coś raz pisał o Litwinach, Ale w innych gazetach francuskich ni słowa. Niech Pan opowie, - to rzecz ważna, narodowa. Znałem starych Cichowskich, poczciwa rodzina; Oni są z Galicyi. Słyszałem, że syna Wzięli i zamorzyli: - mój krewny daleki! Nie widziałem go dawno, - o ludzie! o wieki! Trzy pokolenia przeszły, jak nas przemoc dręczy; Męczyła ojców naszych, - dzieci, wnuków męczy! Znałem go będąc dzieckiem; - był on wtenczas młody, Żywy, dowcipny,wesól i sławny z urody; Był duszą towarzystwa; gdzie się tylko zjawił, Wszystkich opowiadaniem i żartami bawił; Lubił dzieci i często brał mię na kolana, U dzieci miał on tytuł "wesołego pana". Pamiętam włosy jego, - nieraz ręce moje Plątałem w jasnych włosów kędzierzawe zwoje. Wzrok pamiętam, - musiał być wesoły, niewinny, Bo kiedy patrzył na nas, zdawał się dziecinny; I patrząc na nas, wabił nas do swej źrenicy, Patrząc nań, myśleliśmy, ześmy rówiennicy. On wtenczas miał się żenić; - pomnę, ze przynosił Dzieciom dary swej przyszłej i na ślub nas prosił. Potem długo nie przyszedł, i mówiono w domu, Że nie wiedzieć gdzie zniknął, umknął po kryjomu, Szuka rząd, ale śladu dotąd nie wytropił; Na koniec powiedziano: zabiłsię, utopił. Policyja dowodem stwierdziła domysły, Znaleziono płaszcz jego nadbrzegami Wisły; Przyniesiono płaszcz żonie - poznała - on zginąl; Trupa nie znaleziono - i tak rok przeminął. Dlaczegoż on się zabił? - pytano, badano, Żałowano, płakano; wreszcie - zapomniano. I minęło dwa lata. - Jednego wieczora Więźniów do Belwederu wiedziono z klasztora. Wieczór ciemny i dżdżysty; - nie wiem, czy przypadkiem, Czy umyślnie ktoś był tej procesyi świadkiem; Może jeden z odważnych warszawskich młodzieńców, Którzy śledzą pobytu i nazwiska jeńców: Warty stały w ulicach, głucho było w mieście - Wtem ktoś zza muru krzyknął: "Więźnie, kto jesteście?" Sto ozwało się imion; - śród nich dosłyszano Jego imię, i żonie nazajutrz znać dano. Pisała i latała, prosiła, błagała, Lecz prócz tego imienia - nic nie posłyszała. I znowu lat trzy przeszło bez śladu, bez wieści. Lecz nie wiedzieć kto szerzył w Warszawie powieści, Że on żyje, że męczą, że przyznać się wzbrania I że dotąd nie złożył żadnego wyznania; Że mu przez wiele nocy spać nie dozwolano, Że karmiono śledziami i pić nie dawano; Że pojono opijum, nasyłano strachy, Larwy; że łoskotano w podeszwy, pod pachy - Lecz wkrótce innych wzięto, o innych zaczęli Mówić; żona płakała, wszyscy zapomnieli. Aż niedawno przed domem żony w nocy dzwonią - Otworzono: Oficer i żandarm pod bronią, I więzień. - On - każą dać pióra i papieru; Podpisać, że wrócony żywy z Belwederu. Wzięli podpis, i palcem pogroziwszy: "Jeśli Wydasz..." - i nie skończyli; jak weszli,odeszli. To on był. - Biegę widzieć, przyjaciel ostrzega: "Nie idź dzisiaj, bo spotkasz pod wrotami szpiega". Idę nazajutrz, w progu policejskie draby; Idę w tydzień, on sam mię nie przyjmuje, słaby. Aż niedawno za miastem w pojeździe spotkałem - Powiedziano, że to on, bo go nie poznałem. Utył, ale to była okropna otyłość: Wydęła go zła strawa i powietrza zgnilość; Policzki mu nabrzmiały, pożółkły i zbladły, W czole zmarszczki półwieku, włosy wszystkie spadły. Witam, on mię nie poznał, nie chciał mówić do mnie, Mówię, kto jestem, patrzy na mnie bezprzytomnie. Gdym dawnej znajomości szczegóły powiadał, Wtenczas on oczywe mnie utopił i badał. Ach! wszystko, co przecierpiał w swych męczarniach dziennych, I wszystko, co przemyślił w swych nocach bezsennych, Wszystko poznałem w jednej chwili z jego oka; Bo na tym oku była straszliwa powłoka. Źrenice miał podobne do kawałków szklanych, Które zostają w oknach więzień kratowanych, Których barwa jest szara jak tkanka pajęcza, A które, patrząc z boku, świecą się jak tęcza: I widać w nich rdzękrwawą, iskry, ciemne plamy, Ale ichokiem na wśkróś przebić nie zdołamy: Straciły przezroczystość, lecz widać po wierzchu, Że leżały w wilgoci, w pustkach, w ziemi, w zmierzchu. W miesiąc poszedłem znowu, myśliłem, że zdoła Rozpatrzyć się na świecie i pamięć przywoła. Lecz tyle tysięcy dni był pod śledztwa probą, Tyle tysięcy nocy rozmawiał sam z sobą, Tyle lat go badały mękami tyrany, Tyle lat otaczały słuch mające ściany; A całą jego było obroną - milczenie, A całym jego były towarzystwem - cienie? Że już się nie udało wesołemu miastu Zgładzić w miesiąc naukę tych lat kilkunastu. Słońce zda mu się szpiegiem, dzień donosicielem, Domowi jego strażą, gość nieprzyjacielem. Jeśli do jego domu przyjdzie kto nawiedzić, Na klamki trzask on myśli zaraz: idą śledzić; Odwraca się i głowę na ręku opiera, Zdaje się, że przytomność, moc umysłu zbiera: Ścina usta, by słowa same nie wypadły, Oczy spuszcza, by szpiegi z oczu co nie zgadły. Pytany, myśląc zawsze, że jest w swym więzieniu, Ucieka w głąb pokoju i tam pada w cieniu, Krzycząc zawsze dwa słowa: "Nic nie wiem, nie powiem!" I te dwa słowa -i jego stały się przysłowiem; I długo przed nim płacze na kolanach żona I dziecko, nim on bojaźń i wstręt swój pokona. Przeszłą niewolę lubią opiewać więźniowie; Myśliłem, że on ją nam najlepiej opowie, Wyda na jaw spod ziemi i spod straży zbirów Dzieje swe, dzieje wszystkich Polski bohatyrów: - Bo teraz Polska żyje, kwitnie w ziemi cieniach, Jej dzieje na Sybirze, w twierdzach i więzieniach. I cóż on na pytania moje odpowiedział? Że o swoich cierpieniach sam już nic nie wiedział, Nie pomniał. - Jego pamięć zapisana cała Jak księga herkulańska pod ziemią sczerniała: Sam autor zmartwychwstały nie umie w niej czytać, Rzekł tylko: "Będę o to Pana Boga pytać, On to wszystko zapisał, wszystko mnie opowie". Czemu to o tym pisać nie chcecie Panowie? Niech to stary Niemcewicz w pamiętniki wsadzi; On tam, słyszałem, rózneszpargały gromadzi. To historyja! Straszna. Dalbóg wyśmienita. Takich dziejów słuchają, lecz kto je przeczyta? I proszę, jak opiewać spółczesne wypadki; Zamiast mitologiji są naoczne świadki. Potem, jest to wyraźny, święty przepis sztuki, Że należy poetom czekać - aż - aż - Póki? - Wieleż lat czekać trzeba, nim się przedmiot świeży Jak figa ucukruje, jak tytuń uleży? Nie ma wyraźnych reguł. Ze sto lat. To mało! Tysiąc, parę tysięcy - A mnie by się zdało, Że to wcale nie szkodzi, że przedmiot jest nowy; Szkoda tylko, że nie jest polski, narodowy. Nasz naród się prostotą, gościnnością chlubi, Nasz naród scen okropnych, gwałtownych nie lubi; Śpiewać, na przykład, wiejskich chłopców zalecanki, Trzody, cienie - Sławianie, my lubim sielanki. Spodziewam się, że Panu przez myśl nie przejedzie, Aby napisać wierszem, że ktoś jadał śledzie. Ja mówię, że poezji nie ma bez poloru, A polor być nie może tam, gdzie nie ma dworu: Dwór to sądzi o smaku, piękności i sławie; Ach, ginie Polska! dworu nie mamy w Warszawie. Nie ma dworu! - a to mię dziwi niepomału, Przecież ja jestem mistrzem ceremonijału. Gdybyś Namiestnikowi wyrzekł za mną słówko, Moja żona byłaby pierwszą pokojówką. Ale próżno,nie dla nas wysokie urzędy! Arystokracja tylko ma u dworu względy. Arystokracja zawsze swobód jest podporą, Niech Państwo przykład z Wielkiej Brytaniji biorą. A łotry! - o, to kija! O, to stryczka, haku! Ja bym im dwór pokazał, nauczyłbym smaku. Patrzcie, coż my tu poczniem,patrzcie, przyjaciele, Otoż to jacy stoją na narodu czele, Powiedz raczej: na wierzchu. Nasz naród jak lawa, Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa, Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi; Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi.
|