About: dbkwik:resource/94f5gBD5Txy09b67458c9Q==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Ciało i Kamień
rdfs:comment
  • – Światło przegoni każdy cień – powtarzała sobie dziewczyna. Słowa były dla niej mantrą, którą zawsze powtarzała, kiedy czuła, że traci kontrolę. Chociaż miała dopiero trzynaście lat, potrafiła użyć takich sztuczek, by złagodzić symptomy. Ale tego dnia słowa nie pomagały jak zazwyczaj. Dziś dziewczyna musiała być sama. Z trudem powstrzymywała łzy, unikając kontaktu wzrokowego z przechodniami i zbliżając się szybko ku bacznym strażnikom bram miasta. Czuła, że jeśli ją zatrzymają, pewnie się załamie i wszystko im powie. – Przynajmniej wtedy będzie po wszystkim – pomyślała. Oczywiście. – To... To...
dcterms:subject
dbkwik:pl.league-o...iPageUsesTemplate
dbkwik:pl.leagueof...iPageUsesTemplate
abstract
  • – Światło przegoni każdy cień – powtarzała sobie dziewczyna. Słowa były dla niej mantrą, którą zawsze powtarzała, kiedy czuła, że traci kontrolę. Chociaż miała dopiero trzynaście lat, potrafiła użyć takich sztuczek, by złagodzić symptomy. Ale tego dnia słowa nie pomagały jak zazwyczaj. Dziś dziewczyna musiała być sama. Z trudem powstrzymywała łzy, unikając kontaktu wzrokowego z przechodniami i zbliżając się szybko ku bacznym strażnikom bram miasta. Czuła, że jeśli ją zatrzymają, pewnie się załamie i wszystko im powie. – Przynajmniej wtedy będzie po wszystkim – pomyślała. Ale strażnicy nie zwrócili na nią uwagi, gdy mijała ich pod łukowym sklepieniem i wkraczała na otwartą przestrzeń poza miastem. Z dala od głównej drogi znalazła cichy zakątek na zalesionych wzgórzach. Kiedy upewniła się, że nikt jej nie widzi, wyjęła z kieszeni czystą chustę, przyłożyła do twarzy i zaczęła płakać. Łzy pociekły jej po policzkach. Gdyby ktoś zobaczył ją w tym stanie, nie rozpoznałby jej. Każdy znał ją jako uśmiechniętą optymistkę, która radośnie witała wszystkich słowami: „Dobrego dnia!” czy „Miło cię widzieć!”, niezależnie od okoliczności. Nikomu nie pokazywała swego drugiego oblicza – brzydkiego i stanowczo . Powstrzymała płynące łzy chustką i zaczęła się uspakajać. W końcu wróciła myślami do wydarzeń, które doprowadziły ją do łez. Przebywała w sali wykładowej z kolegami z klasy gdy zapatrzyła się w otwarte okno. Chmara kolorowych muszek była o wiele ciekawsza niż nudna lekcja z taktyki polowej, którą prowadził instruktor. Muchy tańczyły dookoła siebie w chaotyczny, lecz dziwnie porywający sposób. Zauroczył ją ich ruch, przepełniając ją do cna intensywnym poczuciem szczęścia. Zaczęła odczuwać znajome ciepło. Najczęściej potrafiła je ujarzmić, upchnąć niczym pierze, wystające z materaca. Ale dziś ciepło było... wręcz gorące, jakby żyło własnym życiem. Zęby rozbolały ją od natłoku płomiennej mocy, która groziła kolorowym wybuchem, jak zdarzało się już, gdy była sama. Przez ułamek sekundy z jej palców wydostawało się jasne światło. – Nie! Nikt nie może tego zobaczyć!– pomyślała, starając się stłumić blask. Po raz pierwszy w życiu okazało się, że nie potrafi. Dziewczyna mogła ocalić się tylko w jeden sposób. Musiała stąd wyjść. Wstała i zebrała swoje rzeczy. – – odezwał się do niej profesor. – Czy ty... – Światło przegoni każdy cień – wymamrotała pod nosem i uciekła z pomieszczenia bez słowa wyjaśnienia. – Światło przegoni każdy cień. Światło przegoni każdy cień. Kiedy osuszyła już oczy w ustronnym lesie, nogi poniosły ją z dala od miasta. Zaczęła się zastanawiać, jakie będą konsekwencje incydentu. W cytadeli rozniesie się, że jedna z uczennic bez zezwolenia opuściła lekcję. Jaka kara czeka ją za niesubordynację? W każdym razie nie mogła być gorsza niż alternatywa. Gdyby tam została, wybuchłaby, zalewając budynek jasnym światłem. Wszyscy dowiedzieliby się, że przepełnia ją magia. A wtedy pojawiliby się tłumiciele. Kilkukrotnie widziała ich na ulicy... z dziwnymi przyrządami, krążących w poszukiwaniu magów. Gdy ich znaleźli, czarodziejów przesiedlano do slumsów na obrzeżach królestwa, odizolowując ich od reszty wspaniałego społeczeństwa, którego częścią była rodzina Lux. Najgorsza była właśnie świadomość, że jej rodzina zostanie zhańbiona. A jej brat... Och, jej brat. Zadrżała na myśl o tym, co powiedziałby . Dziewczyna marzyła często o tym, by mieszkać gdzieś, gdzie osoby z darem magii były uznawane za bohaterów i szanowane przez swe rodziny. Ale jej ojczyzną była Demacia, gdzie znano niszczycielski potencjał magii i traktowano ją jako zagrożenie. Gdy uznała, że jej sytuacja jest beznadziejna, zrozumiała, że dotarła do posągu Galio. Ogromna statua powstała dawno temu jako symbol dla wojska, towarzyszący armii w zagranicznych misjach. Wykuty z petrucytu pochłaniał magię, co ocaliło wielu żołnierzy przed atakami arcymagów. Jeśli wierzyć legendom, ożywał on też, jeśli kamienie pochłonęły dość tajemnej energii. Aktualnie był nieruchomy niczym głaz, stojąc na Drodze Memoriału, z dala od głównej drogi. Lux z ciekawością podeszła do posągu. Od czasów dzieciństwa wyobrażała sobie, że stary tytan strzeże podróżnych, którzy tędy przechodzą. Wydawało jej się, że jego wzrok przenika jej duszę, osądzając ją. – To nie miejsce dla ciebie – powiedziałby pewnie oskarżycielskim tonem. Chociaż przemówił tylko w jej wyobraźni, wiedziała że to prawda. Była inna. Nie dało się temu zaprzeczyć. Jej ciągła wesołość i entuzjazm wyróżniały się na tle surowej atmosfery Demacii. Ale największym problemem był blask. Odkąd sięgała pamięcią, Lux czuła, jak płonie w jej sercu, chcąc się wydostać. Kiedy była mała, blask był słaby i mogła go łatwo ukryć. Teraz zaś moc urosła na tyle, że nie mogła jej już ukrywać. Czując brzemię winy, Lux uniosła wzrok na kolosa. – No dalej, powiedz to! – krzyknęła. Było to niepodobne do Lux, ale miała ciężki dzień i poczuła się lepiej, dając upust emocjom. Odetchnęła z ulgą, lecz natychmiast poczuła wstyd z powodu wybuchu. – Naprawdę nakrzyczałam właśnie na posąg? – zdziwiła się, rozglądając się, czy nikt jej nie widzi. W niektóre pory roku droga pełna była podróżnych pielgrzymujących, by złożyć hołd kolosowi, będącemu symbolem demaciańskiej determinacji. Ale aktualnie na Drodze Memoriału nikogo nie było. Gdy Lux rozglądała się, usłyszała zgrzyt kamienia. Uniosła wzrok – dźwięk wydobywał się z góry kolosa. Często się zdarzało, że na głowie posągu siadały i odlatywały ptaki, ale tym razem tak nie było. Brzmiało to, jakby ktoś ciągnął po kamiennej drodze duży, gliniany dzban. Lux przez dłuższą chwilę przyglądała się posągowi, ale ten się nie poruszył. Być może umysł płatał jej figle, zmęczony traumą tego dnia. Mimo to wciąż wpatrywała się w kolosa, licząc, że coś znowu się poruszy. I w końcu tak się stało – oczy posągu zmieniły położenie. Obróciły się w oczodołach, skupiając się na stojącej niżej Lux. Lux zbladła. Czułą, jak ogromny posąg obserwuje ją. Tym razem jej się to nie wydawało. Zaczęła biec, uciekając od posągu, tak szybko i daleko, jak mogła. Tej samej nocy dotarła do alabastrowego wejścia do posiadłości swej rodziny. Przeszła wiele mil, przemierzając całe miasto w nadziei, że gdy wróci, jej rodzice będą spać. Ale jedna osoba wciąż czuwała. Jej matka, Augatha, siedziała na sofie w rogu foyer, wpatrując się w drzwi z gniewnym wyczekiwaniem. – Wiesz, która godzina? – spytała, wzburzona. Lux nie odpowiedziała. Wiedziała, że już po północy, godzinie, kiedy większość członków rodziny spała. – Szkoła zgodziła się nie wydalać cię – dodała Augatha. – Niełatwo było to załatwić. Lux chciała się rozpłakać, ale łkała cały dzień i teraz zabrakło jej już łez. – Prawie to zobaczyli – odparła. – Tak myślałam. Jest coraz gorzej, prawda? – Co mam zrobić? – spytała Lux, padająca ze zmartwienia. – Zrobimy to, co trzeba – odparła matka. – Straciłaś nad tym kontrolę. W końcu kogoś skrzywdzisz. Lux słyszała o ludziach, którzy ginęli w bitwie z magami, którzy spalili ich ciała na żużel i rozerwali dusze na pół. Czuła się okropnie, myśląc, że ma w sobie moc, która mogłaby siać takie zniszczenie. Chciała się znienawidzić, ale po ilości emocji, jaki przeżyła tego dnia, stać ją było tylko na obojętność. – Poprosiłam o pomoc zawodowca – stwierdziła Augatha. Żołądek Lux ścisnął się. Jej przypadłością zajmowali się przedstawiciele tylko jednego zawodu. – Tłumiciela? – spytała, wstrzymując oddech. – To dobry przyjaciel. Ktoś, kogo powinnam była wezwać już dawno temu – odparła Augatha. – Z pewnością będzie dyskretny. Lux przytaknęła. Wiedziała, że czeka ją hańba. Nawet jeśli mężczyzna nikomu nie powie, tak jak zapewniała matka, sam będzie wiedział o jej przypadłości. Lux nie chciała nawet myśleć o lekarstwach, których użyje. – Przyjdzie na konsultację jutro rano – dodała Augatha, wchodząc po schodach do swej sypialni. – To będzie nasza tajemnica. Słowa matki nie stanowiły pocieszenia. Lux nie była jeszcze kobietą, a jej życie już dobiegło końca. Nade wszystko pragnęła pójść na górę i zapaść w głęboki sen, który pozwoliłby zapomnieć o wszystkich problemach, ale wiedziała, że ta konkretna bolączka nie zniknie po prostu nocą. Światło wciąż w niej rosło, grożąc nagłą erupcją. Ranem miał przybyć tłumiciel, by przeprowadzić jakąś makabryczną kurację. Lux słyszała okropne plotki o petrucycie zmielonym na proszek i dodanym do mikstur, po których wypiciu cierpiało się istne katusze. Chciała pozbyć się problemu, ale wolałaby uniknąć tego rozwiązania. Zastanawiała się, czy nie ma innej drogi. Oczywiście. Pomysł spadł na nią niczym grom z jasnego nieba. Przepełniło ją jednocześnie przerażenie, jak i nadzieja. Nie była pewna, czy plan się powiedzie, ale musiała spróbować. Pod osłoną nocy Lux wróciła po swych śladach przez alabastrowe przejście, ruszyła alejką i przekradła się przy strażnikach bram. Na południu trafiła na Drogę Memoriału i udała się nią, aż trafiła do posągu Galio. Serce łomotało jej w piersi. – Halo? – spytała nerwowym głosem, niepewna, czy chce usłyszeć odpowiedź. Lux podeszła do cokołu, na którym stał kolos, samotny w mroku nocy. Ostrożnie położyła rękę na zimnej, petrucytowej podstawie. – Ciekawe, jak smakuje. Pewnie jest bardzo gorzki – pomyślała. Stwierdziła, że jeśli jej plan się nie powiedzie, niedługo się tego dowie. – Mówią, że potrafisz pozbyć się magii – odezwała się. – Napraw mnie. Chcę być Demacianką. Spojrzała na kolosa. Był stoicki i niewzruszony, jak na Demacianina przystało. Nawet nietoperze nie krążyły dziś w okolicy. Najwyraźniej to, co wcześniej słyszała... to, co wydawało jej się, że widziała, musiało być wytworem jej wyobraźni. Zabrała rękę z cokołu, zastanawiając się, co dalej. – Mała żeńska istoto – odezwał się donośny głos z góry. Lux gwałtownie uniosła głowę i ujrzała, że posąg nachylił swą ogromną głowę. Poczuła mętlik w głowie. – On wie. I nie pomoże ci. Rozgniecie cię jak robaka. – Czy możesz... podrapać mnie w stopę? – spytał kolos. Galio ze zdziwieniem patrzył, jak niewielka dziewczyna ucieka, wykrzykując słowa, których nie rozumiał. Chociaż obserwował ją od lat, nie wiedział, że może być tak szybka i... głośna. Odkąd była mała, Galio widział ją, gdy przybywała tu na doroczne wycieczki z rodziną. Obserwował ją, zafascynowany, z trudem skupiając się, gdy wskakiwała i wyskakiwała z jego pola widzenia. Czasem przerywała zabawę, nagle przypominając sobie o nim i chowała się za spódnicą matki. Kiedy kolos był uśpiony, wszystko dookoła pozostawało rozmyte. Świat był jak za mgłą, a ludzie migali mu tylko przed oczami. Ale nawet mimo to Galio wyczuwał w dziewczynie coś wyjątkowego. Jakiś blask, dotykający nie tylko jego wzroku. Przy niej czas zwalniał, a rozmycie znikało, jak gdyby coś poruszyło się w jego kamiennym wnętrzu. Zaczęło się od drobiazgów. Kiedy dziewczyna była niemowlęciem, Galio czuł, jak jej dziwne ciepło dotyka jego palców. Przy drugiej wizycie odczuwał już, jak blask dotyka całej jego nogi. Kiedy miała dziesięć lat, ciepło w dziewczynie było tak silne, że Galio wyczuwał ją z daleka i czuł radość na myśl o jej wizycie. Teraz wróciła znowu, chociaż nie był to dzień, kiedy zazwyczaj się tu pojawiała. Jej moc była tak potężna, że rozlała się niczym ogień po jego chłodnym wnętrzu. To ona go obudziła! Teraz, po przebudzeniu, widział jej blask z niesamowitą jasnością. Lśniła niczym gwiazdy na niebie. A teraz znowu odchodziła. Z każdym krokiem, który robiła, z Galio uchodziło życie, przywracając go do chłodnego bezruchu. Wiedział, że jeśli znowu zastygnie, nie pozna dziewczyny. Musi za nią pójść. Jego ogromne nogi oderwały się z łoskotem z cokołu i pozwoliły szybko dogonić dziewczynę. Kiedy odwróciła się w kierunku kolosa, jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. Z jej palców wystrzelił skoncentrowany promień światła, trafiając w nogę Galio. Dziwne uczucie w jego wnętrzu zaczęło narastać, aż poczuł, że zaraz wybuchnie, rozrzucając swe części po całej Demacii. Jednak Galio nie pękł. Zamiast tego poczuł, że przepełnia go jeszcze więcej ciepła i życia. Nachylił się i delikatnie wziął dziewczynę w dłonie. Zakryła twarz, jakby osłaniała się przed jakimś zagrożeniem. Kolos zaczął się śmiać jak dziecko bawiące się w fontannie. – Mała, złotogłowa istoto – zagrzmiał. – Jesteś zabawna. Proszę, nie odchodź. Dziewczyna w końcu przełamała strach i odparła: – Nie... Nie mogę. Trzymasz mnie. Galio zrozumiał, że popełnił nietakt i delikatnie odstawił dziewczynę na ziemię. – Przepraszam. Rzadko spotykam małe, żeńskie istoty. Budzę się tylko, by miażdżyć – wyjaśnił. – Czy masz coś do zmiażdżenia? Coś... dużego? – Nie – odparła nieśmiało. – W takim razie znajdźmy coś wspólnie. – Zrobił kilka kroków, dudniąc, lecz kiedy się odwrócił, zrozumiał, że dziewczyna nie podąża za nim. – Nie idziesz, żeńska istoto? – Nie – odparła jeszcze słabiej, niepewna, czy odpowiedź nie rozwścieczy giganta. – Staram się chwilowo zniknąć z oczu. – Och. Wybacz, żeńska istoto. – No cóż. To ja już sobie pójdę – stwierdziła Lux, chcąc, by zabrzmiało to jak pożegnanie. – Miło było cię poznać. Galio ruszył jednak za nią. – Oddalasz się od miasta – zauważył. – Dokąd zmierzasz? – Nie wiem – odparła. Gdzieś, gdzie znajdę swój dom. Kolos spojrzał na nią z ukosa. – Jesteś Demacianką. Twój dom to Demacia. Dziewczyna po raz pierwszy dostrzegła w gigancie empatię i poczuła, że otwiera się przed nim. – Nie zrozumiesz tego. Jesteś symbolem królestwa. A ja... – szukała słowa, które przekaże całą prawdę, nie ujawniając jednak zbyt wiele. – Ze mną wszystko jest nie tak – stwierdziła w końcu. – Nie tak? To niemożliwe. To ty dałaś mi życie – zadudnił Galio, obniżając swoją ogromną, kamienną twarz do jej poziomu. – W tym właśnie problem – odparła dziewczyna. – Nie powinieneś się ruszać. Jedynym powodem, dla którego to robisz, jestem ja. Galio milczał przez chwilę w zdumieniu, po czym doznał radosnego olśnienia. – Jesteś magiem! – zagrzmiał. – Ćśśś! Proszę, ciszej! – błagała go dziewczyna. – Ktoś cię usłyszy! – Ja miażdżę magów – stwierdził Galio, po czym szybko dodał: – Ale nie ciebie. Lubię cię. Jesteś pierwszym magiem, którego polubiłem. Strach Luxanny ustąpił miejsca irytacji. – Słuchaj. To wszystko cudowne i wspaniałe, ale wolałabym, żebyś zostawił mnie w spokoju. Poza tym ludzie zauważą, że zniknąłeś. – Nie dbam o to – odparł Galio. – Niech zauważą! – Nie! – krzyknęła Lux, przerażona tą myślą. – Proszę, wróć już na swoje miejsce. Galio zatrzymał się w zamyśleniu, po czym uśmiechnął, jak gdyby przypomniał sobie coś zabawnego. – Zrób to jeszcze raz. Przywołaj to światło gwiazd! – stwierdził, jak na gust Lux stanowczo zbyt głośno. – Ćśśś! Przestań krzyczeć! – poprosiła. – Mówisz o mojej chorobie? – Tak – odparł nieco ciszej Galio. – Przepraszam. Nie zawsze jestem w stanie. Poza tym nie powinnam tego robić. Musisz pójść sobie – nalegała. – Nie mogę. Jeśli od ciebie odejdę, zasnę. A kiedy się obudzę, już cię nie będzie, mała żeńska istoto. Lux zamilkła na chwilę. Chociaż była wyczerpana i rozdrażniona, słowa tytana wzruszyły ją. – Obiecasz sobie pójść, jeśli zrobię to jeszcze raz? – spytała. Kolos zastanowił się przez chwilę, po czym przyjął propozycję. – No dobrze – stwierdziła dziewczyna. – Spróbuję. Przyciągnęła ręce ku sobie, obracając nimi, i wypchnęła je w kierunku Galio. Ku jej rozczarowaniu z jej palców wystrzelił tylko mały promyk światła. Kilkukrotnie powtórzyła próbę, za każdym razem osiągając coraz niklejsze rezultaty. – Chyba jestem zmęczona – stwierdziła. – Odpocznij – zasugerował Galio. – Kiedy odzyskasz siły, dasz mi swą magię. – Hmmm – Lux zastanowiła się nad sugestią. – Nie pozbędę się ciebie i nie mam dokąd iść. Mogę się równie dobrze przespać. Zaczęła szukać jakiegoś miękkiego skrawka ziemi. Kiedy znalazła odpowiednie miejsce, położyła się i okryła szczelnie płaszczem. – No cóż, pójdę teraz spać – stwierdziła, ziewając. – Ty także powinieneś się położyć. – Nie, ja i tak śpię za dużo – odparł Galio. – A możesz po prostu... No nie wiem, jakoś się zamrozić? – To nie tak działa – odparł kolos. – W takim razie nie ruszaj się i udawaj, że nie żyjesz. – Dobrze. Będę tu stał i pilnował cię, mała, żeńska istoto – odparł Galio. – Nie, proszę – stwierdziła prosząco Lux. – Nie zasnę, kiedy będziesz się na mnie patrzył. Możesz... się odwrócić? Galio spełnił życzenie dziewczyny, odwracając się w kierunku dalekich świateł demaciańskiej stolicy. Nie był to widok równie interesujący co dziewczyna, ale musiał mu starczyć. Wykorzystując odrobinę prywatności, Lux zamknęła oczy i zasnęła. Kiedy się upewniła, że Galio się nie odwróci, wstała po cichu i umknęła pod osłoną nocy. Luxanna szła szybko, uznając, że najpierw musi się oddalić od kolosa. W przeciwnym razie jej magia wciąż będzie na niego działać i z pewnością będzie jej szukał. Do ranka każdy patrol w królestwie będzie szukać zaginionej członkini rodu Obrońców Korony, która zniknęła w nocy. Z pewnością zauważą, że podąża za nią narodowy pomnik i domyślą się, że to ona jest źródłem magii, która go obudziła. Lux zmusiła bolące nogi do sprintu. Miała tylko mgliste pojęcie o tym, gdzie się znajduje. W mroku nocy ciężko było dostrzec jakieś charakterystyczne punkty. Wiedziała tylko, że nieopodal znajduje się Chmurolas, którego grube, gęste drzewa zasłaniały horyzont na południe od niej. To było idealne miejsce do ukrycia się przed poszukiwaniami; łatwo znajdzie tam też pożywienie. Powinna przekroczyć las w dwa dni i znaleźć schronienie w jednej z vaskazjańskich wiosek drwali, gdzie nikt nie powinien jej rozpoznać. Nie był to w żadnym wypadku genialny plan, ale najlepszy, na jaki ją było stać. Lux dostrzegła kraniec kniei, której drzewa układały się w kształt piramidy – najwyższe z nich znajdowały się w samym centrum. Przestępując granicę leśnych ostępów, zatrzymała się na chwilę, by zadumać się nad tym, co zostawiała. Wiedziała, że będzie tęsknić za bratem Garenem i ukochanym rumakiem Gwizdoganem, a nawet za matką, ale nie miała wyboru. – Światło przegoni każdy cień – powtórzyła, wkraczając w mrok kniei. Po godzinie przebijania się przez ostre gałęzie Lux zaczęła wątpić w swój plan. Burczało jej w brzuchu, a wszelka pewność, że uda jej się znaleźć jakąś leśną ścieżkę, zniknęła wraz z księżycem, który skrył się za chmurami. Dookoła słyszała odgłosy nocnych stworzeń i zaczęła odczuwać strach. – Tylko odrobinka światła – pomyślała. – Odrobinka nie powinna być problemem, nie w tej dziczy. Wyczarowała lśniącą kulę między dłońmi. Przez krótką chwilę z jej palców wydobywało się światło, powodując zamieszanie wśród okolicznych stworzeń. Jednak zniknęło tak szybko, jak się pojawiło, a dookoła znowu zapadł mrok. Lux spojrzała na dłonie, szukając jakichś skaz. Zastanawiała się, co uniemożliwiało jej zrobienie tego, co niegdyś przychodziło z łatwością, nawet gdy tego nie chciała. – To musi być kolos – uświadomiła sobie. Nagle zdała sobie sprawę, że wśród odgłosów lasu pojawiły się ludzkie głosy. Następnie zaś powolne, zdecydowane kroki i szept. To... Nagle ktoś złapał Lux za szyję i unieruchomił ją. Wyczuła po bokach jeszcze co najmniej dwóch mężczyzn. – A dokąd to idziemy w środku nocy, panienko? – spytał jeden z nich. Lux zaczęła jąkać się, próbując coś odpowiedzieć. Mężczyzna, który ją trzymał, zacieśnił chwyt. – Powinnaś chyba być w slumsach dla wytłumionych? – spytał. – Nie... – Lux wypuściła powietrze, czując ramię mężczyzny tuż pod brodą. – Nie jestem... – Nie jesteśmy głupi, panienko – odparł trzeci z nich. – Chodź, odprowadzimy cię. Lux próbowała oswobodzić ręce, podczas gdy ludzie usiłowali spętać je szorstką liną. Skoncentrowała się, ale nie mogła przywołać magii, która niegdyś należała do niej. Uwolniła rękę i uderzyła jednego z mężczyzn prosto w szczękę, po czym usłyszała trzask gałęzi, gdy upadał. Dwóch pozostałych chwyciło ją jeszcze mocniej. – To było niemądre – powiedział jeden z wściekłym grymasem. – To było naprawdę niemądre. Zaczęli jeszcze bardziej zaciskać krępujące ją liny. Wyraźnie chcieli jej przy tym zadać ból, lecz nagle ich uwagę odwróciło coś innego. Ziemia zaczęła się trząść w akompaniamencie głuchego dudnienia. Przerwali, przerażeni, rozglądając się w poszukiwaniu źródła dźwięku, który robił się coraz częstszy i głośniejszy. Brzmiał jak trzęsienie ziemi, jednak rozlegał się w miarowych przerwach, przypominających ogromne kroki. Które najwyraźniej się zbliżały. – Co to? – spytał jeden z mężczyzn, zastygając w przerażeniu. Ziemia zatrzęsła się ponownie, tym razem w akompaniamencie dźwięku powalanych drzew. To, co wydawało ten dźwięk, było już w lesie i zbliżało się do nich. – To... To... Wszyscy spojrzeli w górę ku ogromnemu Galio, zbliżającemu się do nich i powalającemu na boki ogromne drzewa. Mężczyźni zaczęli uciekać, zrobili jednak zaledwie kilka kroków, zanim pochwyciła ich ogromna, petrucytowa ręka. Galio wpatrywał się jednym ogromnym okiem w drżące istoty, które trzymał w garści. – Czy to pora na walkę? – zapytał kolos z uśmiechem. – Stawajcie do walki! Otworzył zaciśniętą dłoń i uniósł drugą, jak gdyby chciał rozsmarować mężczyzn. – Nie! – przemówił nagle cichy głos. – Przestań, proszę! Kolos zauważył stojącą pod nim Lux, uderzającą go po nogach związanymi rękami. – Nie możesz tego zrobić! – krzyknęła. Zdumiony Galio opuścił mężczyzn na ziemię i puścił ich. Lux słyszała ich szybkie kroki, gdy uciekali jak zwierzyna przed drapieżcą. Wydostała się z więzów i spojrzała na kolosa. – Kiedy się odwróciłem, już cię nie było, mała, żeńska istoto – stwierdził. – Co robiłaś między drzewami? – Ja... ja... nie wiem – wydusiła z siebie Luxanna. Galio oparł się o wzgórze, patrząc na gwiazdy z drobniutką blondynką, z którą się zaprzyjaźnił. Żadne z nich nie odzywało się, lecz od czasu do czasu wzdychali; nie były to jednak przepełnione stresem westchnienia, które zdarzały się wcześniej Lux. Były to odgłosy dwóch istot, które znalazły ukojenie w swoim towarzystwie. – Zazwyczaj nie budzę się na tak długo – stwierdził kolos. – Ja też nie – odparła, ziewając przeciągle. – Jak ludzie spędzają czas poza walką? Może chcesz porozmawiać. – Nie, tak jest miło – odparła dziewczyna. – Czuję się... spokojnie. Galio zmarszczył brwi. Coś w dziewczynie uległo zmianie. Czegoś jej brakowało. Nie lśniła już niczym gwiazdy. – Czemu jesteś smutny? Wyleczyłeś mnie – stwierdziła dziewczyna. – Dopóki jesteś przy mnie, mogę wrócić do domu i być normalna. Galio się nie rozchmurzył ani nie podniósł wzroku. Dziewczyna mówiła dalej. – Może będę mogła odwiedzać cię codziennie, by utrzymać moją przypadłość w ryzach... – Nie – odparł tytan, w końcu spoglądając na nią. – Czemu nie? – zdziwiła się Lux. – Mała żeńska istoto, jesteś wyjątkowa. Wyczuwałem twój dar w czasach, których nawet nie pamiętasz. Od dawna chciałem się do niego zbliżyć. Ale teraz widzę... Że miażdżę twój dar. – Ale on daje ci życie. Galio przez krótką chwilę rozważał jej słowa. Był zdecydowany. – Życie jest dla mnie bardzo ważne – odparł. – Ale twój dar jest wszystkim. Nie możesz go utracić. Wstał i delikatnie umieścił ją na swoim ramieniu. Razem udali się w kierunku miasta, by stawić czoła temu, co ich czekało. Słońce dopiero wznosiło się nad horyzontem, gdy Lux wróciła do rodzinnej posiadłości. Za murami miasta Galio wracał do bezruchu na swym cokole przy Drodze Memoriału, pozostawiając dziewczynę sam na sam z problemami. – Światło przegoni każdy cień – pomyślała, otwierając frontowe drzwi. Kiedy weszła do domu, trafiła na matkę, siedzącą w salonie z łysawym mężczyzną w średnim wieku, na którego kolanach leżała skrzynka z egzotycznymi miksturami. – Luxanno, cieszę się, że wróciłaś do domu – powiedziała Augatha przez zaciśnięte zęby. Lux spojrzała z niepokojem na mężczyznę siedzącego na kanapie. – To ten pan, o którym ci opowiadałam – wyszeptała matka. – Ten, który pomoże z twoim... problemem. Lux poczuła zawroty głowy, jak gdyby jej duch opuszczał jej ciało, by popatrzeć na to, co zaraz powie. – Wiesz co, matko? – odezwała się drżącym głosem, nareszcie wyrażając upragnione zdanie. – Nie chcę się z nim widzieć. Właściwie to powinnaś go odesłać. Tłumiciel wyglądał na obrażonego. Wstał i przerzucił trzymaną przez siebie torbę przez ramię. – Nie, zostań – poprosiła go Augatha. Podeszła do Lux i odezwała się tonem nieznoszącym sprzeciwu: – Nie wiesz, co mówisz. Ten człowiek ryzykował wszystko, by ci pomóc. To jedyny sposób, byś była prawdziwą Demacianką. Zapomniałaś o swojej przypad... – Nie mam żadnej przypadłości! – krzyknęła Lux. – To coś pięknego i drogocennego i kiedyś udowodnię to temu królestwu! A jeśli ktoś ma z tym jakiś problem, mam bardzo dużego przyjaciela, z którym można o tym porozmawiać. Ruszyła na górę do swojego pokoju, zostawiając matkę samą z tłumicielem. Lux padła na łóżko i westchnęła z ulgą. Po raz pierwszy od lat jej umysł był spokojny niczym jezioro w bezwietrzny letni dzień. Światło, które niegdyś wybuchało w niej nieproszone, wciąż tam było, ale czuła jego początek i koniec oraz wiedziała, że kiedyś je opanuje. Zapadając w sen, pomyślała, że w jej mantrze od początku tkwił błąd. Światło nie mogło tak naprawdę zniszczyć cieni. – Cień trwa tylko dzięki światłu – pomyślała. Brzmiało to nieźle.
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software