Wbrew woli spadła nagle z jej twarzy zasłona. Chwyta ją i oblicze swe kryje spłoniona, Różewemi paluszków pieściwych końcami, Które mógłbym jedynie porównać z kwiatkami, Co leciuchno spoczęły na swojej łodydze. I te fale jej włosów kędzierzawych widzę, W których tak giną całkiem jej lica i szyja, Jak filar, gdy go winna latorośl obwija. Z jej wzroku biła jakaś żądza nieukryta, Patrzyła tak jak chory, gdy doń gość zawita. Image:PD-icon.svg Public domain
Wbrew woli spadła nagle z jej twarzy zasłona. Chwyta ją i oblicze swe kryje spłoniona, Różewemi paluszków pieściwych końcami, Które mógłbym jedynie porównać z kwiatkami, Co leciuchno spoczęły na swojej łodydze. I te fale jej włosów kędzierzawych widzę, W których tak giną całkiem jej lica i szyja, Jak filar, gdy go winna latorośl obwija. Z jej wzroku biła jakaś żądza nieukryta, Patrzyła tak jak chory, gdy doń gość zawita. Image:PD-icon.svg Public domain