rdfs:comment
| - — Merry, wstawaj! — krzyknęła kobieta, głos dobiegał z dołu. — Mamo, tyle razy Ci mówiłam, żebyś nie nazywała mnie Merry! — odwrzasnęła dziewczynka. Wstała, z trudem, ale wstała. Leżała w łóżku pod kołdrą - był na niej herb jej ulubionej drużyny qidditcha, Paryskich Flamingów. Przebrała się w zieloną bluzkę i długą, żółtą spódnicę. Przechodząc obok lustra ujrzała w nim swoje długie, złote włosy. Kuchnia była, i niemała, i nieduża zarazem. Miała przytulny kominek z marmuru, duży sosnowy stół z dębowymi krzesłami, niewielką lodówkę magicznie od środka powiększoną i parę innych rzeczy.
|
abstract
| - — Merry, wstawaj! — krzyknęła kobieta, głos dobiegał z dołu. — Mamo, tyle razy Ci mówiłam, żebyś nie nazywała mnie Merry! — odwrzasnęła dziewczynka. Wstała, z trudem, ale wstała. Leżała w łóżku pod kołdrą - był na niej herb jej ulubionej drużyny qidditcha, Paryskich Flamingów. Przebrała się w zieloną bluzkę i długą, żółtą spódnicę. Przechodząc obok lustra ujrzała w nim swoje długie, złote włosy. Wpadła do kuchni ze słowami: — Dzień dobry — w jej głosie było słychać, że się nie dobudziła. — Co podać? — zapytała dziarsko brunetka o kocich oczach. — Jajka na twardo? Kanapki? Płatki? Może coś innego? — Hmmm... Jajecznica z bekonem! — Już się robi — powiedziała mama i machnęła różdżką, a w ciągu trzydziestu (30) sekund jajecznica leniwie smażyła się na patelni. Kuchnia była, i niemała, i nieduża zarazem. Miała przytulny kominek z marmuru, duży sosnowy stół z dębowymi krzesłami, niewielką lodówkę magicznie od środka powiększoną i parę innych rzeczy. Gdy dziewczynka kończyła śniadanie do kuchni wkroczył wysoki rudzielec. — Hej Kevin — powitała go dziarsko dziewczyna. — Cześć Meredith, dzień dobry ciociu. Kevin wyglądał na zmarnowanego. — Kevin, co się stało? — zapytała zmartwiona Meredith. — No... yyy... to znaczy... — Wykrztuś to z siebie — mama dziewczynki zachęcała chłopaka. — Chodzi o to, że Nancy przysłała mi sowę z wiadomością, że mnie rzuca, bym do niej nie pisał. Potem jeszcze ta z Ministerstwa... Meredith i jej matka tak się zdziwiły, że o mało im gałki oczne nie powypadały. — Z resztą przeczytajcie same... — i rzucił im list, który złapała dziewczynka i zaczęła głośno czytać: "Szanowny Panie Rough, Powiadamiamy, iż w poniedziałek, 27 lipca, przybędzie Siecią Fiuu, urzędnik, który ma za zadanie sprawdzić czy nadaje się Pan do powrotu do szkoły Hogwart w celu ukończenia nauki w klasie VII. Wykryto bowiem w Pańskiej okolicyosobę nieletnią używającą Pańskiej różdżki, by przepędzić mugoskląta. Bardzo przepraszamy i uprzedzamy, by nie opuszczał Pan domu, jako siedziby aktualnego stałego zakwaterowania, do czasu inspekcji. Phenstew Broodmor Wydział do Niewłaściwego Używania Czarów" — Jaki mugoskląt? — zapytała z zaciekawieniem Meredith. — To zwierzę magiczne żyjące blisko mugoli. Wygląda jak wila, ale nie do końca. Jest to pewnego rodzaju bogin — odpowiedziała szybko jej matka. — Ja różdżkę mam schowaną w kufrze cały czas! Czasem sprawdzam czy tam jest... — Kevin zaczął histeryzować. — Jaka jest różnica między boginem a mugosklątem? I kto by użył Twojej różdżki, Kevin? — dziewczynka była bardzo ciekawa. — Kochanie, mugoskląty są w szóstej klasie, dowiesz się! — zdenerwowała się mama Merry. — W tej okolicy nie mieszka ani jedna, oprócz nas, magiczna osoba — oznajmił rudzielec po długiej ciszy. Potem przez długi czas nikt się nie odzywał. Meredith grzebała łyżeczką w fusach herbacianych, jej mama myła naczynia co chwile tłukąc je i naprawiając w magiczny sposób. Kevin zaś gdzieś znikł. Nagle na podwórku domy pojawiło się dwóch mężczyzn i kobieta. Cała trójka była najwyraźniej zachwycona, co wskazywały ich miny. — Dzień dobry, pani Hudgens, jak mniemam? — zapytał wysoki blondyn w krótkich włosach i błękitnych oczach. Był odziany w zieloną szatę. — Tak. Państwo kim są? — przeraziła się mama dziewczynki. — My z Hogwartu, szanowna pani — powiedziała to kobieta w podeszłym wieku, lecz w rudych włosach. Miała na sobie żółtą tiarę i błękitną szatę. — Jestem dyrektor McGonagall. A to profesor Elequos, nauczyciel obrony przed czarną magią — ukłonił się nisko blondyn. — Profesor Booknow, eliksiry — przerwał profesor McGonagall przysadzisty, łysy, czerwonooki jegomość ubrany w szatę od quidditcha. — To Orły z Rzymu! — pisnęła dziewczynka. — Cicho! — mruknęła gniewnie pani Hudgens do Meredith. — Otóż sprowadza nas Pańska córka Meredith. Odkryliśmy, że jest optymorfomagiem! — odrzekł podniecony Booknow. — Że kim?! — zdziwiły się. — Optymorfomag to osoba, która potrafi wzrokiem sprawić, by dany obiekt zmienił się w inny. Ba! Nawet w jedzenie. — powiedziała chłodno McGonagall. — A co to ma wspólnego z moją córka? — zapytała zmieszana pani Hudgens. — Po pierwsze — zaczął Booknow — Ministerstwo się pomyliło, jeśli chodzi o pana Rough'a - adresy się pomyliły. Po drugie pańska córka może być w niebezpieczeństwie. — W jakim? — mama Meredithjuż płakała. — Odradzający się Krąg Mrocznego Morfomaga wciela w swoje kręgi młodych morfomagów i ... — McGonagall ciągnęła, ale znowu przerwał jej Booknow: — ... i mogą wpierniczyć jej w ten młody i głupi umysł negatywne energie! — Booknow, bo Cię wyrzucę ze szkoły, Ty pyskaty orle! — zagrzmiała dyrektorka. Profesor eliksirów zarumienił się i poszedł do ogródka. Meredith pytała Elequosa oczarną magię i podstawowe zaklęcia obronne. — Chcielibyśmy zabrać panne Hudgens już do Hogwartu; będie tam mieszkać z dwoma chłopakami i dziewczyną w gabinecie numer jedenaście (11) na parterze. — Jeśli to konieczne pani profesor... — pani Hudgens zalała kuchnię swymi łzami. — Portus! — cicho rzekła McGonagall kierując różdżką w stronę wiernej kopii Czarnej Różdżki. Chwilę później mama Meredith przytaszczyła kufer swojej córki opatrzony złotymi literami "M.H.". — Będę tęsknić kochanie — załkała kociooka kobieta. Chwilę później znajdowała się cała czwórka w wielkiej sali, w której były schody, mnóstwo drzwi i portretów oraz cztery duże klepsydry. — Za mną proszę — McGonagall była już szczęśliwa. Przed schodami skręcili w prawo, potem w lewo i weszli w jedyne drzwi po prawej stronie. W pomieszczeniu dwóch chłopców grało w szachy, a dziewczyna o siwych włosach uczyła się zaklęć, co średnio jej wychodziło. Trójka profesorów wyszła, ale po chwili przybiegł błękitnooki i podarował Meredith pieciokątną kartę z ruchliwym staruszkiem, karta miała numer 2. — To jedna z Kart Sławnych Czarownic i Czarodziei. Zbieraj je. Z tego co wiem za odpowiednią ilość lub Kartę możesz liczyć na bonusy u uczniów i portretów — i wybiegł. Koniec Rozdiału I Informacje dodatkowe:
* Proszę o wyrażanie się na stronie dyskusji powiązanej z tym tematem (tj. tylko na stronach Oka Kaligóry w opcji Dyskusja). Dzięki za współpracę.
|