abstract
| - ROZENKRANC i GILDENSTERN Uczynim to, panie. Oddal się także, kochana Gertrudo. Ułożyliśmy rzecz tak aby Hamlet, Niby przypadkiem, zszedł się tu z Ofelią. Ja i jej ojciec (będzie to szpiegostwo Godziwe) tak się tu ulokujemy, Abyśmy widząc, niewidzialni sami, O tym spotkaniu z bliska mogli sądzić I z zachowania się jego wnioskować, Czy to miłości wpływ, czy nie miłości Tak go udręcza. Jestem ci posłuszna, Mój mężu. Dałby Bóg, luba Ofelio, Aby potęga twoich wdzięków była Błogim powodem, tej zmiany Hamleta: Wtedy szlachetność twoja, mam nadzieję, Na dawną by go sprowadziła drogę, Ku zaszczytowi was obojga. Pragnę, Aby tak było, miłościwa pani. Ofelio, chodź tu sobie. Najjaśniejszy, My się umieścim tam. do Ofelii Czytaj tę książkę, Aby ten pozór zajęcia ubarwił Twoją samotność. Tak to my, grzesznicy, Rzekomo świętą miną, uczynkami Budującymi pocukrzamy nieraz Samego diabla. Prawda! Jakże srodze Bicz tych wyrazów chłoszcze mi sumienie! Twarz nierządnicy, różem upiększona, Nie tak jest szpetna obok tej powłoki Jak czyn mój obok pokostu słów moich. O, ciężkież moje brzemię! Już nadchodzi. Śpieszmy na miejsce, miłościwy panie Być albo nie być, to wielkie pytanie. Jestli w istocie szlachetniejszą rzeczą Znosić pociski zawistnego losu Czy też, stawiwszy czoło morzu nędzy, Przez opór wybrnąć z niego? - Umrzeć - zasnąć - I na tym koniec. - Gdybyśmy wiedzieli, Że raz zasnąwszy, zakończym na zawsze Boleści serca i owe tysiączne Właściwe naszej naturze wstrząśnienia, Kres taki byłby celem na tej ziemi Najpożądańszym. Umrzeć - zasnąć. - Zasnąć! Może śnić? - w tym sęk cały, jakie bowiem W tym śnie śmiertelnym marzenia przyjść mogą, Kiedy zrzucimy z siebie więzy ciała, To zastanawia nas: i toć to czyni Tak długowieczną niedolę; bo któż by Ścierpiał pogardę i zniewagi świata, Krzywdy ciemiężcy, obelgi dumnego, Lekceważonej miłości męczarnie, Odwłokę prawa, butę władz i owe Upokorzenia, które nieustannie Cichej zasługi stają się udziałem, Gdyby od tego kawałkiem żelaza Mógł się zwolnić? Któż by dźwigał ciężar Nudnego życia i pocił się pod nim, Gdyby obawa czegoś poza grobem, Obawa tego obcego nam kraju, Skąd nikt nie wraca, nie wątliła woli I nie kazała nam pędzić dni raczej W złem już wiadomym niż uchodząc przed nim Popadać w inne, którego nie znamy. Tak to rozwaga czyni nas tchórzami; Przedsiębiorczości hoża cera blednie Pod wpływem wahań i zamiary pełne Jędrności, zbite z wytkniętej kolei, Tracą nazwisko czynu. - Ha! co widzę? Piękna Ofelia! - Nimfo, w modłach swoich Pomnij o moich grzechach. Jakże zdrowie Waszej książęcej mości od dni tylu? Dobre; pokornie dziękuję waćpannie. Mam jeszcze od was, panie, kilka drobnych Pamiątek, dawno zwrócić je pragnęłam: Odbierzcie je dziś, proszę. Jako żywo! Jam nigdy w życiu nic nie dał waćpannie. Wiesz dobrze, mości książę, żeś to czynił, I upominki swoje ubarwiałeś Takimi słowy, które wszelkiej rzeczy Wartość podnoszą. Woń ich uleciała: Weź je na powrót, panie, w oczach bowiem Każdej szlachetnie myślącej osoby Najdroższe dary lichymi się stają, Gdy dawca martwi. Ot są. Cha - cha - cha! Jestżeś uczciwa? Mości książę! Jestżeś piękna? Co znaczą te pytania? To, że jeżeli jesteś uczciwa i piękna, uczciwość twoja nie powinna mieć nic do czynienia z pięknością. Jak to panie? Możeż piękność z czym lepszym chodzi w parze niż z uczciwością? Zapewne, tylko że potęga piękności prędzej obróci uczciwość w rajfurkę, niż wpływ uczciwości potrafi piękność na swoje kopyto przerobić. Było to niegdyś paradoksem, ale w nowszych czasach okazuje się pewnikiem. Kochałem dawniej waćpannę. W rzeczy samej, dawałeś mi to książę do zrozumienia. Nie trzeba ci było tak rozumieć; bo cnota nie daje się w stary nasz pień wszczepić tak, żebyśmy trącić nim przestali. Nie kochałem cię wcale. Tym bardziej więc zostałam zawiedziona. Idź waćpanna do klasztoru; na co ci mnożyć grzeszników? Ja sam jako tako jestem uczciwy; a przecież mógłbym sobie zarzucić takie rzeczy, że lepiej by było, gdyby mnie była matka na świat nie wydała. Jestem nadzwyczajnie dumny, mściwy, chciwy władzy; więcej mam przywar niż władz umysłowych do ich poznania, niż wyobraźni do dania o nich wyobrażenia i czasu do okazania ich w postępkach. Czego się takie figury tłuc mają pomiędzy ziemią i niebem? Jesteśmy arcyhultaje, wszyscy bez wyjątku; żadnemu z nas nie ufaj. Idź prosto do klasztoru. Gdzież waćpanny ojciec? W domu, mości książę. Zamknijże go na klucz, aby nigdzie indziej nie grał roli błazna, tylko we własnym domu. Bądź zdrowa. Panie, zmiłuj się nad nim! Jeżeli za mąż pójść chcesz, dam ci w posagi tę przestrogę: Chociażbyś jak śnieg czysta była, jak lód nieskalana, przecież nie ujdziesz obmowy. Wstąp do klasztoru. Adieu. Albo jeżeli koniecznie potrzebować będziesz wyjść za mąż, to wyjdź za głupca, bo rozsądni ludzie wiedzą bardzo dobrze, jakie z nich czynicie potwory. Idź czym prędzej do klasztoru. Adieu. O nieba, wesprzyjcie go swą łaską! Słyszałem też o malowaniu się waszym: nie dość wam jednej twarzy otrzymanej od Boga, dorabiacie sobie drugą; sztafirujecie się, krygujecie, cedzicie słowa, przedrzeźniacie boskie stworzenia i swawolę pokrywacie płaszczykiem naiwności. Precz, precz! nie chcę już patrzeć na to: to mnie we wściekłość wprawia. Wara odtąd mężczyznom żenić się; ci, co się już pożenili, jednego wyjąwszy, niech żyją zdrowi, reszta pozostać winna tak, jak jest. Do klasztoru! Do klasztoru! O, jak szlachetny duch zwichnięty został! Dworaka, wodza, mędrca ton, miecz, umysł; Kwiat oczekiwań potężnego państwa, Wzór ukształcenia, zwierciadło poloru, Cel zwracającej się uwagi świata: Wszystko to, wszystko wniwecz obrócone! I ja, ze wszystkich kobiet najnędzniejsza, Com ssała nektar słodkich jego ślubów, Skazanam teraz widzieć tę wspaniałą, Wybraną duszę, jak spękany dzwonek, Chrapliwie tylko wydający dźwięki; To czyste źródło bogatej młodości Zmącone szałem. O, czemuż musiałam Ujrzeć, co widzę, widzieć, co widziałam. Miłość! Nie takie są jej symptomata. To, co on mówił, choć trochę bez związku, Cechy szaleństwa nie nosiło wcale. Ponura jego smętność wysiaduje Coś złowrogiego, co wylęgłe z jajka Mogłoby stać się zgubne. Pragnąc przeto Zapobiec złemu, po świeżym namyśle, Postanowiłem wysłać go niezwłocznie Do Anglii celem niby zażądania Przynależnego nam haraczu. Może Ta podroż, widok różnych miejsc i rzeczy, Potrafi z jego serca wyrugować To coś, wokoło czego jego myśli, Bijąc się ciągle i skrycie nurtując, Tak go z właściwych wyrywają karbów. Cóż waćpan na to? Może to być dobre; Rozumiem jednak zawsze, że prawdziwym Jądrem i źródłem tej jego choroby Jest bezwzajemna miłość. No, Ofelio, Nie potrzebujesz nam objawiać tego, Coć mówił książę Hamlet, bośmy sami Wszystko słyszeli. Uczyń, co chcesz, panie; Jeżeli jednak uznasz to stosownym, Niech po skończonym, dzisiaj widowisku Królowa matka w poufnej rozmowie Prosi go, aby jej zwierzył swój smutek. Niechaj z nim mówi bez ogródki; ja zaś, Jeśli się na to zgodzi wasza wielkość, Przyłożę ucho do tego sam na sam. Nie wydobędzieli nic z niego, wtedy Ślij go do Anglii, panie, albo zamknij, Gdzie mądrość twoja wskaże. Dobra rada: Szalonych możnych pilnie strzec wypada.
|