rdfs:comment
| - W zimny jesienny wieczór stwarzają cię dłonie jeszcze zwilżone tajemnicą, gdy inne ptaki umierają, a szum deszczu, każe nam kochać, lampę, serce i książkę. Na kilka chwil się rodzisz w swoim kruchym zamku z kart, co wznosi się drżący, niczym łodyżka irysa. I ślepy, myślisz sobie, że mógłbyś być atletą gigantem, co się uśmiecha, kiedy z niteczki zwisa. Albo cichym okrętem bez żagli i bez wioseł, lirycznym statkiem widmem – dla przelękłych owadów lub też smutnym osiołkiem, gdy dzieci, dmuchając, kpią z niego i czynią żałosnym Pegazem. Image:CC-BY-SA icon.svg cc-by-sa
|
abstract
| - W zimny jesienny wieczór stwarzają cię dłonie jeszcze zwilżone tajemnicą, gdy inne ptaki umierają, a szum deszczu, każe nam kochać, lampę, serce i książkę. Na kilka chwil się rodzisz w swoim kruchym zamku z kart, co wznosi się drżący, niczym łodyżka irysa. I ślepy, myślisz sobie, że mógłbyś być atletą gigantem, co się uśmiecha, kiedy z niteczki zwisa. Albo cichym okrętem bez żagli i bez wioseł, lirycznym statkiem widmem – dla przelękłych owadów lub też smutnym osiołkiem, gdy dzieci, dmuchając, kpią z niego i czynią żałosnym Pegazem. Lecz mimo wszystko się śmiejesz, pośród tych swoich rozmyślań. Z wiedzy skorupki stworzony z Losu się naigrywasz i krzyczysz: "Blanca Flor nie umiera, ni Luisito. Przenigdy! Poranek wieczny jest przecież, wieczna jest woda w źródle." Mówisz tak, choć w to nie wierzysz, niech nie dowiedzą się dzieci, że jest gęsty mrok za gwiazdami, i cień w twoim zameczku. Gdy w gruzy się wali twój pałac błękitny na stole, dostrzegasz, że jastrząb patrzy na ciebie, spragniony: "Właśnie się rodzi, podobny bańce mydlanej, żywego cierpienia kropli." Jastrząb cię pożre za chwilę ku wielkiej dzieci uciesze, zamilknąć im każą rodzice, nie budzić uśpionych boleści. I znikasz, ptaszku żałosny, by w innym narodzić się miejscu. Tak, sfinksie, oddajesz swą duszę feniksa na progu piekieł. Image:CC-BY-SA icon.svg cc-by-sa
|