About: dbkwik:resource/BhF3NVe-xYoQ9IYL50uaiw==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Tajemniczy rybak/06
rdfs:comment
  • Dragosz nie myślał bynajmniej zwiedzać miasta, jak przypuszczał Ilia. Minął, nie zwracając uwagi, katedrę o niedokończonych wieżycach; nie spojrzał nawet na pałac książąt Thurn i Taxis, na gotycką jego kaplicę i osobliwy zbiór fajek, który się znajduje w starożytnym klasztorze przy kaplicy; nie rzucił okiem na ratusz, w którym odbywały się sejmy Rzeszy, i bez pomocy przewodnika poszedł na pocztę, gdzie czekały na niego listy, pod umówionemi cyframi. Gdy je czytał, twarz jego nie zdradziła najlżejszego wrażenia. Już wychodził z biura pocztowego, kiedy w samych drzwiach zaczepił go człowiek pospolitej powierzchowności.
dcterms:subject
Tytuł
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • Rozdział VI
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
adnotacje
  • Dawny|1911 r
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Juliusz Verne
abstract
  • Dragosz nie myślał bynajmniej zwiedzać miasta, jak przypuszczał Ilia. Minął, nie zwracając uwagi, katedrę o niedokończonych wieżycach; nie spojrzał nawet na pałac książąt Thurn i Taxis, na gotycką jego kaplicę i osobliwy zbiór fajek, który się znajduje w starożytnym klasztorze przy kaplicy; nie rzucił okiem na ratusz, w którym odbywały się sejmy Rzeszy, i bez pomocy przewodnika poszedł na pocztę, gdzie czekały na niego listy, pod umówionemi cyframi. Gdy je czytał, twarz jego nie zdradziła najlżejszego wrażenia. Już wychodził z biura pocztowego, kiedy w samych drzwiach zaczepił go człowiek pospolitej powierzchowności. Dragosz dał mu znak nakazujący milczenie i obaj wyszli na plac sąsiedni, pusty zupełnie o tej porze. – Czemu nie czekałeś na mnie na wybrzeżu? – zapytał Dragosz, upewniwszy się, że niema w pobliżu niedyskretnych słuchaczów. – Obawiałem się rozminąć – odrzekł przybysz. – A wiedziałem napewno, że na poczcie… – Jesteś zresztą, a to najważniejsze – przerwał mu Dragosz. – Nic nowego? – Nic. – Żadnego wypadku napaści w tych stronach? – Ani w tych stronach, ani nigdzie, wzdłuż całego Dunaju. – Jak dawne masz wiadomości? – Dwie godziny temu dostałem telegram z centralnego biura w Budapeszcie «Spokój na całej linji». Dragosz namyślał się chwilę. – Pójdziesz do biura policji w mojem imieniu. Podasz swoje nazwisko, – Fryderyk Ulman – i poprosisz by cię zawiadomiono, w razie gdyby co zaszło. Potem pojedziesz do Wiednia. – A nasi ludzie? – Ja się nimi zajmę, zobaczę się z nimi w przejeździe. Z tobą spotkam się w Wiedniu, od dziś za tydzień. – Więc pan zostawi rzekę w górze bez dozoru? – zapytał Ulman. – Miejscowa policja wystarczy – odrzekł Dragosz. – Przybędziemy w razie najmniejszego niepokoju. Nigdy zresztą dotąd nie zdarzyło się nic powyżej Wiednia, który podlega naszej władzy. Nie tacy oni głupi, ci poczciwcy, żeby działać tak daleko od swoich podstaw. – Od podstaw? – powtórzył Ulman. – Czy pan ma jakie szczegółowe wiadomości? – Mam w każdym razie pewne poszlaki. – A mianowicie? – Zbytek ciekawości! – odrzekł Dragosz. – W każdym razie, przepowiadam ci, że nasza robota zacznie się między Wiedniem a Budapesztem. – Dlaczego tam, a nie gdzieindziej? – Bo tam spełnili ostatnią zbrodnię. Pamiętasz tego kolonistę, którego «przypiekali» i którego policja znalazła z opalonemi do kolan nogami? – A zatem, według wszelkiego prawdopodobieństwa, zaczną teraz w innej stronie – dowodził Ulman. – Bo? – Bo pomyślą, że tamta okolica jest pilniej strzeżona niż inne. Pójdą próbować szczęścia gdzieindziej. Dotąd zawsze tak robili, nigdy dwa razy w tem samem miejscu. – Rozumowali jak głupcy, a ty ich teraz naśladujesz –zrobił spokojnie uwagę Dragosz.– A ja właśnie liczę na co innego. Dzienniki rozgłosiły, że opuściliśmy górny Dunaj, sądząc że złoczyńcy nie ośmielą się już tam powrócić, i że ja wyjechałem do południowych Węgier. Wiesz dobrze, że w tem niema ani słowa prawdy, ale możesz być pewny, że te wiadomości, ogłaszane z pewnym celem, zwróciły uwagę interesowanych. – Zatem, pan przypuszcza?… – Że zbrodniarze nie pójdą do południowych Węgier, rzucić się wilkom w paszczę. – Dunaj jest długi – zrobił uwagę Ulman. – Płynie przez Serbję, Rumunję, państwo tureckie… – A wojna? Tam nie mają oni pola. Zresztą przekonamy się wkrótce sami. Dragosz umilkł i zamyślił się. – Czy moje rozkazy wykonano ściśle? – Jak najściślej. – Nadzór nad rzeką trwa? – Dniem i nocą. – I nie zauważono nic podejrzanego? – Nic a nic. Wszystkie łodzie, wszystkie berlinki, mają w porządku swoje dokumenty. Muszę przytem dodać, że ta kontrola wywołuje ogólne szemranie. Załogi statków protestują, i według mego zdania mają słuszność. Łodzie i berlinki nie mają nic wspólnego z tem, czego poszukujemy. Zbrodnie spełniane są nie na wodzie. Dragosz zmarszczył brwi i rzekł oschle: – Ale ja przywiązuję wielką wagę do rewizji wszystkich statków na Dunaju, nawet najmniejszych. Powiem ci jeszcze i to, że nie lubię uwag. Ulman skłonił się. Dragosz po namyśle dodał: – Nie wiem jeszcze, jak zrobię, może zatrzymam się w Wiedniu, może popłynę aż do Belgradu,… Nie wiem… Ale zależy mi na tem, by nie zrywać łączności z wami, przesyłaj mi wiadomości za pośrednictwem ludzi rozstawionych między Ratyzboną a Wiedniem. – Dobrze – odrzekł Ulman. – A ja? Kiedy się z panem zobaczę? – W Wiedniu, za tydzień, tak, jak ci już mówiłem. Dragosz zamyślił się przez chwilę i rzekł na zakończenie: – Możesz już odejść. Nie zapomnij wstąpić do biura policji i jedź pierwszym pociągiem. Ulman już odchodził, lecz Dragosz przywołał go do siebie. – Czy słyszałeś co o niejakim Bruszu – Ilii Bruszu? – zapytał. – O tym rybaku, który postanowił przepłynąć cały Dunaj, łowiąc po drodze ryby? File:'The Danube Pilot' by George Roux 12.jpg – Tak. Otóż, jeżeli mnie z nim zobaczysz, udaj, że mnie nie znasz. Rozeszli się. Ulman poszedł do policji, Dragosz do hotelu pod «Złotym krzyżem» na obiad. Kilkunastu gości siedziało już przy stołach, kiedy Dragosz wszedł do sali i usiadł. Zajadał z wielkim apetytem, lecz do rozmowy się nie mieszał. Słuchał jak człowiek przyzwyczajony słuchać uważnie, co mówią naokoło niego. Usłyszał też wyraźnie, jak jeden z biesiadników zapytał swego sąsiada. – No i cóż ta sławna banda rozbójników? Niema o niej wiadomości? – Ani o niej, ani o tym znakomitym Ilii Bruszu – odrzekł zapytany. – Spodziewaliśmy się jego przejazdu przez Ratyzbonę, ale o nim niema dotąd żadnej wiadomości. – To dziwne. – A może ten Brusz i dowódca bandy, to jeden i ten sam człowiek? – Chyba żartujesz? – Bynajmniej, Któż może zaręczyć, że tak nie jest? Dragosz spojrzał na rozmawiających. Poraz drugi już to samo przypuszczenie obiło się o jego uszy. Ale wzruszył tylko nieznacznie ramionami i kończył obiad w milczeniu. Uważał to wszystko za żarty. Zresztą, ci co rozmawiali, nieosobliwe mieli wiadomości. Nie wiedzieli nawet o przybyciu Ilii do miasta. Skończywszy obiad, Dragosz wrócił na wybrzeże. Po drodze przystanął na starym kamiennym moście, który łączy Ratyzbonę z przedmieściem i przyglądał się rzece, na której jeszcze przesuwały się statki, korzystając z resztek dziennego światła. Stał zamyślony, gdy nagle ktoś położył mu rękę na ramieniu, mówiąc: – Zdaje się, że ten widok podoba się panu, panie Jeger. Dragosz odwrócił się i zobaczył Ilię, który patrzył na niego uśmiechnięty. – Tak, – odpowiedział Dragosz – ruch na rzece jest ciekawy, nie mogę mu się napa trzyć. – No! Jeszcze więcej się pan zaciekawi, gdy popłyniemy w dół rzeki – odrzekł Ilia. – Zobaczy pan Żelazne Wrota! Czy pan był tam kiedy? – Nigdy – powiedział Dragosz. – Trzeba to widzieć! – zawołał Ilia z zapałem. – Jeżeli niema na świecie piękniejszej rzeki od Dunaju, to na Dunaju niema piękniejszego miejsca od Wrót Żelaznych! Ściemniło się już zupełnie. Zegarek Ilii wskazywał dziewiątą. – Byłem na dole w łodzi, kiedym pana zobaczył na moście – powiedział Ilia. – Przyszedłem tu przypomnieć, że mamy wypłynąć jutro bardzo rano i że trzeba wcześnie iść spać. – Jestem gotów, panie Brusz – odrzekł Jeger ochoczo. Schodzili do rzeki, gdy Jeger zapytał w drodze: – A cóż nasze ryby? Czyś pan zadowolony ze sprzedaży? – Zachwycony nawet, panie Jeger! Mam czterdzieści jeden guldenów dla pana. – Czyli z poprzedniemi razem sześćdziesiąt osiem, a dopłynęliśmy dopiero do Ratyzbony. No! no! panie Brusz, interes zapowiada się wcale nieźle! – I ja zaczynam to przypuszczać – roześmiał się Ilia. W kwadrans potem spali już oba w kajucie, a nazajutrz o wschodzie słońca łódź była już o pięć kilometrów od Ratyzbony. Od tego miasta, w dół rzeki, brzegi jej zaczynają przybierać zupełnie odrębny charakter. Na prawym brzegu rozciągają się niezmierzone równiny, żyzne i urodzajne, zasiane folwarkami i wioskami, a na lewym brzegu, czernią się wielkie lasy i podnoszą wzgórza, które dalej łączą się z Czeskim Lasem. Podróż od Ratyzbony do Wiednia jest długa, gdy się płynie zakrętami Dunaju. Ale na tej przestrzeni, wynoszącej blizko czterysta siedemdziesiąt pięć kilometrów, mało jest miast znaczniejszych. Pierwszem jest Straubing, gdzie łódź zatrzymała się wieczorem osiemnastego sierpnia; potem Passawa, gdzie zawinęła dwudziestego sierpnia i Linc, które minęła w ciągu dnia następnego. Oprócz tych miast, z których dwa ostatnie mają pewne znaczenie strategiczne, spotyka się już tylko małe mieściny. Za Straubingiem koryto Dunaju zwęża się coraz więcej, a na prawym brzegu zaczynają się rysować Alpy Retyckie. File:'The Danube Pilot' by George Roux 13.jpg W Passawie, położonej przy zbiegu trzech rzek: Dunaju, Innu i Ilsu – kończy się państwo niemieckie; na prawym brzegu zaczyna się Austrja, zaraz za miastem, a na brzegu lewym, dopiero o kilka kilometrów dalej, tam gdzie wpada do Dunaju Dodelsbach, jest granica austrjacka i kraniec państwa bawarskiego. Łożysko rzeki zwęża się w dolinie, mającej około dwustu metrów szerokości, którą Dunaj płynie już do samego Wiednia, to rozlewając się na podobieństwo jeziora, zasypanego mnóstwem wysepek, to ścieśniając się wązkiem korytem między skalistemi ścianami, gdzie burzliwe wody rzeki toczą się z hukiem i szumem. Ilia nie zwracał uwagi na ciągłą zmianę pięknych krajobrazów, zajęty wyłącznie przyśpieszaniem biegu łodzi, wiosłując ze wszystkich sił. Trudność kierowania łodzią pochłaniała jego uwagę, bo oprócz piasczystych mielizn, zwykłych na Dunaju, miał do zwalczenia i ważniejsze przeszkody. Przed Passawą musiał stawić czoło gwałtownym prądom, a o sto pięćdziesiąt kilometrów poniżej, poza miasteczkiem Grin, jednem z najnędzniejszych w Wyższej Austrji, jeszcze większemu niebezpieczeństwu. Tam dolina Dunaju zamienia się w ciasny wąwóz o stromych ścianach, między któremi kotłują się spienione fale. Dawniej liczne podwodne skały groziły niebezpieczeństwem przepływającym statkom, które często odnosiły tu znaczne uszkodzenia, ale po wysadzeniu minami najgroźniejszych raf, ciągnących się od jednego brzegu do drugiego, niebezpieczeństwo znikło; gwałtowność nurtu uspokoiła się, wiry nie wciągają już statków i wypadki są rzadsze. Lecz mimo to trzeba jeszcze zachowywać pewną ostrożność, przeprowadzając tamtędy i większe statki i mniejsze łodzie. Ale to wszystko nie stanowiło żadnej trudności dla Ilii. Przemykał się z prądem, omijał piasczyste ławice, panował nad wirami ze zdumiewającą zręcznością. Dragosz go podziwiał, ale niemniej dziwował się, że zwyczajny amator rybołówstwa zna tak dokładnie Dunaj i jego zdradzieckie miejsca. Lecz jeżeli Dragosza dziwił Ilia, niemniej Dragosz zdumiewał Ilię. Rybak podziwiał rozległe stosunki swego pasażera. W jakiejkolwiek miejscowości, choćby najnędzniejszej, zatrzymali się na nocleg, wszędzie pan Jeger znalazł znajomych. Zaledwie barka zarzuciła kotwicę, wyskakiwał na ląd, gdzie go zawsze witał ktoś znajomy. Rozmowa nigdy nie trwała długo. Zamieniwszy zaledwie kilka słów, znajomi odchodzili, a Jeger wracał do łodzi. Ilia nie mógł już dłużej wytrzymać i zapytał: – Panie Jeger! Pan ma, jak widzę, znajomych wszędzie!… – Istotnie – potwierdził zapytany. – A to dlatego, że często podróżowałem w tych stronach. – Dla przyjemności? – Nie, panie Brusz. Jeździłem w interesach pewnego domu handlowego z Budapesztu, a w takich podróżach nietylko zwiedza się kraj, ale i zawiera dużo znajomości… – objaśnił spokojnie Jeger. Tak upłynęła podróż od osiemnastego do dwudziestego czwartego sierpnia, kiedy po nocy spędzonej w pustkowiu, zdala od wsi, poniżej miasteczka Tulen, Ilia wypłynął przed świtem. Ale ten dzień nie miał się skończyć tak jak poprzednie. Wieczorem łódź powinna była stanąć w Wiedniu, i poraz pierwszy od tygodnia Ilia zabrał się do łowienia ryb, nie chcąc sprawić zawodu tym, którzy go oczekują w stolicy, bo zawiadomieni już byli o jego przyjeździe za pośrednictwem dzienników. Musiał pamiętać o interesach Jegera i dlatego zostawił sobie na ten ostatni dzień tylko trzydzieści kilometrów do przebycia, ażeby dojechać do Wiednia wcześnie i korzystnie sprzedać ryby. Kiedy Dragosz wyszedł z kabiny, zastał już obfitą zdobycz, a około jedenastej rybak ułowił szczupaka, ważącego dwadzieścia funtów. Królewska sztuka, za którą wiedeńczycy dobrze zapłacą! Zachęcony powodzeniem Ilia postanowił jeszcze raz spróbować szczęścia, na czem źle wyszedł, jak się następnie okazało. Co zaszło? Sam nie wiedział, dość, że wędka nieuważnie rozbujana, uderzyła go haczykiem w twarz i zrobiła na niej krwawą rysę. Ilia aż krzyknął z bólu. Haczyk zadrapał mu twarz, zawadził o wielkie, czarne okulary, które rybak nosił w dzień i w nocy i zerwawszy je, rozbujał się, zakreślając łuki w powietrzu, o kilka centymetrów nad wodą. Ilia spojrzał z niepokojem na Jegera i przyciągnął z pośpiechem zbłąkane okulary, które co żywo założył na nos. Dopiero to go uspokoiło. Trwało to zaledwie kilka sekund, ale ta chwilka wystarczyła Jegerowi: zobaczył, że jego towarzysz ma prześliczne oczy niebieskie, których blask i żywe spojrzenie nie zdradzały bynajmniej choroby uczu i potrzeby noszenia okularów. Dragosz zauważył to odrazu i zaczął swoim zwyczajem rozmyślać nad tą osobliwością. A Ilia, jak łatwo zgadnąć, zaniechał już tego dnia dalszego połowu. Opatrzywszy sobie twarz skaleczoną boleśnie, choć nie niebezpiecznie, poskładał narzędzia, powierzając łódź sile samego prądu rzecznego, aż do śniadania. Przepływali wtedy mimo Kahlenberga, góry wysokiej na trzysta pięćdziesiąt metrów, której szczyt góruje nad Wiedniem. Na brzegach panował ruch coraz większy. Wille rozsiane zrazu rzadko, stały coraz bliżej siebie. Dymy fabryczne, buchające z wysokich kominów, zaciemniały niebo i w tej podmiejskiej okolicy ukazali się już wiedeńscy fiakrowie. Popołudniu łódź minęła Nussdorf i popłynęła dalej głównem korytem Dunaju, koło czwartej zarzuciła kotwicę pod drzewami Prateru. – Czy pan cierpi na oczy? – zapytał dopiero wtedy Dragosz, który milczał od wypadku z okularami. Ilia zwrócił się ku niemu żywo. – Na oczy? – powtórzył pytająco. – Tak, na oczy – powiedział Jeger. – Chyba nie dla przyjemności, jak sądzę, nosisz pan te czarne okulary? – A! okulary! – odrzekł Ilia. – Mam rzeczywiście wzrok słaby i światło mnie razi. Nic więcej… Słaby wzrok? Światło razi takie oczy? Tymczasem Ilia umocowywał kotwicę, gdy jego pasażer przyglądał mu się zadumany.
is dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg== of
is dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA== of
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software