| rdfs:comment
| - Cichy jak szelest miesięcznych promieni, Dzwoniących srebrnym pyłem swego blasku W szklane, świetliste perły mieniącej się rosy... Słyszę twój szept, Pieszczący jako powiew wiosennego wiatru, Gdy, wśród dziewczęcych splotów zabłąkany, Igra nad śnieżnym, nieskalanym czołem I na złotych strunach włosów Wygrywa mdlejącą melodię, Wonną melodię słodkich pocałunków, Słyszę twój szept
|
| abstract
| - Cichy jak szelest miesięcznych promieni, Dzwoniących srebrnym pyłem swego blasku W szklane, świetliste perły mieniącej się rosy... Słyszę twój szept, Pieszczący jako powiew wiosennego wiatru, Gdy, wśród dziewczęcych splotów zabłąkany, Igra nad śnieżnym, nieskalanym czołem I na złotych strunach włosów Wygrywa mdlejącą melodię, Wonną melodię słodkich pocałunków, Słyszę twój szept I rozumiem twe słowa, choć są takie dziwne. Mówią mi one, że skrzy dłoni sokolim Śmieje się; jasny szlak podniebnych lotów, Że tam w oddali na serca stęskniono Czeka bezbrzeże rozzłoconych światów, Gdzie każda dumna myśl, szał każdy górny Gwiazdą ziszczenia zawisa nad czołem, Gdzie woń zwycięska róż i blask diamentów, Grający złotą fanfarę objawień, Wiążą się w wielką, wspaniałą melodię, Co jest harmonie) szczęścia bóstw słonecznych. O, zmilknij! Stłum swój szept! Nie mów o drodze do światów wyśnionych! Wszakże w dniu moich urodzin Bezlitośnie wyłupiono mi oczy I odtąd tłoczy wieczna noc moje źrenice Ołowianymi palcami ślepoty! Nie mów o drodze do światów wyśnionych! Bo zanim stopy me stąpać umiały, Spętano nogi me kajdan żelazem! Nie mów o drodze do światów wyśnionych! Jeśliś jest ową ciemną mocą, Co z najtajniejszych skrytek naszych dusz, O północy głuchej, bezgwiezdnej, Wykrada blade perły i wątłych róż kwiaty I na ich miejsce rzuca kurz i pleśń; Jeśli cierpienie moje Uśmiechem zlej radości twarz twoją wykrzywia, Nie hamuj swego gniewu ani złości! Mam jeszcze złotych marzeń niespętane ptaki, Które o cichej godzinie zmierzchów wieczornych Lecą w dal siną żurawianym kluczem I, zawisnąwszy pod niebem, Patrzą w dal ona, o której mi prawisz, I powracają, kiedy sen mnie zmorzy, I przyniesione nowiny mi gwarzą... Weź moje wolne ptaki i należ im więzy! Może dopełni się miara tych ofiar, Którymi okupić mam ciszę. Lecz jeśliś owym dobrym, miłosiernym bóstwem, Co z bladych rąk na głowy nasze Błogosławieństwo ukojenia zlewa I niesie w pusty ugór naszej duszy Dziwny kwiat lśniący uśmiechami słońca, By mrok naszego smutku Przepoił wiosny marzonej woniami; Zarzuć me piersi, me czoło, me usta Pękiem śnieżystych róż, lilij, tuberoz, Które odurzającą zabijają wonią. A gdy z ich duszą ma dusza uleci, Rzuć je na fale tej ogromnej rzeki, Której nie widzę, Lecz którą słyszę wśród bezsennych nocy, Jak szumi dziwnym, tajemnym językiem. Rzuć je na miękkie, chłodne tonie, A na nich ciało me złóż jak na marach. Wtedy choć stopy me będą spętane, Popłynę cicho w królestwo rozświtów, Gdzie mnie ostatni smutek człowieczy odbieży.
|