About: dbkwik:resource/Fd_9c_cdGsMCZbKRJru7Rg==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Gehenna czyli dzieje nieszczęśliwej miłości/II/25
rdfs:comment
  • XXV Na zatracenie Wśród skalistych ścian, z wielkich, omszałych kamieni tworzących jakby tunel rozwarty u góry, w najwyższej skale wykuta była kapliczka mała, wysmukła, z gotyckim drewnianym daszkiem. Prostopadle od kapliczki w dół biegła wąska drożyna, jakby ją potok wyżłobił pośród kamieni i nikła w gąszczu liściastego parku. Huk rzeki mieszał się tu z rozgwarem drzew, których wyższe korony górowały nad głazami, nabierając już na swe liście gorących barw jesieni. ...On tylko pożąda moich pieniędzy i... mego ciała. Lecz ona szła ku niej nieubłaganie. Wtem ciche słowa. - Pani Anno... - Jestem.
Tytuł
  • |1
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • Część druga
  • XXV
  • Na zatracenie
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Helena Mniszkówna
abstract
  • XXV Na zatracenie Wśród skalistych ścian, z wielkich, omszałych kamieni tworzących jakby tunel rozwarty u góry, w najwyższej skale wykuta była kapliczka mała, wysmukła, z gotyckim drewnianym daszkiem. Prostopadle od kapliczki w dół biegła wąska drożyna, jakby ją potok wyżłobił pośród kamieni i nikła w gąszczu liściastego parku. Huk rzeki mieszał się tu z rozgwarem drzew, których wyższe korony górowały nad głazami, nabierając już na swe liście gorących barw jesieni. Moty białej pajęczyny wiły się na kamieniach, oplatając przędzą dróżkę, po której szła Anna Horska, prędko, nerwowo, w obawie, by jej ktoś nie przeszkodził. Wstąpiła na schodki kamienne kapliczki, otworzyła okienko i nagle, padłszy na kolana, zapłakała z głębi serca. Łkania rwały się z jej piersi, bólem nabrzmiałej. Żegnała się oto z parkiem ukochanym, z kapliczką, przed którą modliła się codziennie, powierzając jej swe troski i radości. Gorycz trawiąca jej serce, znalazła ujście; wśród skał martwych, przed wizerunkiem Bogurodzicy, młoda kobieta skarżyła się, że musi opuścić wszystkie drogie miejsca i jechać w świat, na dolę niepewną, z trwogą w duszy i z tęsknotą. Oskar nie dał się przekonać i nie ustąpił. Wyjeżdżał do Anglii i żonę zabierał z sobą stanowczo. Od pamiętnej dla Andzi sceny w Temnym Hradzie, tkwiło coś pomiędzy nimi, co odczuwali oboje, zwłaszcza ona. Nić, będąca spójnią ich względnego szczęścia, zawikłała się, harmonia ich pożycia została naruszona. Andzia to wyczuła intuicyjnie, i bojąc się zupełnego rozłamu, uległa mężowi. Strute w niej były pierwiastki dawnej wiary w niego, zaczęła go analizować, patrząc nań krytycznie i raz wzbudzone podejrzenie dojrzewało w niej uporczywie. ...On tylko pożąda moich pieniędzy i... mego ciała. Broniła się przed tą myślą jak przed wrogiem, zamykała umysł, odwracała duszę ze wstrętem, by nie dać się rozwielmożnić okrutnej, a coraz plastyczniejszej prawdzie. Lecz ona szła ku niej nieubłaganie. Następowały czasem chwile powrotu dawnej złudy, Anna witała ją radośnie, chcąc zatrzymać, odchuchać jak zmarznięte ptaszę. Sama wówczas garnęła się do Oskara, pragnąc jedynie pieszczoty duchowej, zrozumienia jej i troski o jutro ich szczęścia i... spotykał ją zawód. Horski był przede wszystkim zmysłowcem. Piękność Anny, jej wdzięk i ponęty kobiece podniecały go zawsze jednakowo, wywołując nieodmiennie ten sam skutek. Nie pojmował pieszczot w innym kierunku, tylko dla zmysłowego zadowolenia, duchowe oddanie się było dla niego mrzonką, ideałami bez wartości. Nie odczuwał tych pragnień u żony, ironizował z nich, gdy je objawiała. I czasem udawało mu się wdrożyć Andzię w swój styl. Był mistrzem w tego rodzaju grze. Anna porywała go naturalnie, żywiołowo i szczerze, tym klasyczniej występował jego talent, tym zaraźliwiej działał na Andzię. Wówczas z tryumfem, z męską dumą napawał się widokiem jej oczu zamglonych rozkoszą, jej ust pałających żarem krwi, wartkiej jak potok; lubował się temperamentem tej ślicznej istoty i drżeniem jej w jego samczych uściskach. Gniótł ją w swych szponach, jak sęp dziki, wargi łakome i wiecznie głodne, wgryzał w jej ciało rzeźbione, białe i pachnące, z żądzą tak zachłanną, że zdawał się pożerać ten swój cud kobiecy, oddany mu na łaskę i niełaskę. Ale szały Andzi, pobudzone przez Oskara, trwały teraz krótko, niby błysk pożaru stłumionego w poczęciu. Potem następowała albo bierność, która go drażniła niesłychanie, lub też nagły niesmak wywołujący w niej silny opór, u niego zaś tym pożądliwsze pragnienie. Horski widział i czuł zmianę w usposobieniu Andzi. Przedtem szał jej był młody, impetyczny, bez analogicznych dociekań, bez wahań. Wypływał jako bezwzględna konieczność jej bujnej natury, która oddawała mu się dobrowolnie, z rozkoszą tego poddaństwa, z pragnieniem przynależności do pożądanego mężczyzny. Tak było aż do chwili, w której Anna spostrzegła, że zmysły nie są u Oskara wybuchami szału, lecz celem głównym, że w kobiecie szuka tego samego, uważając zmysły i namiętność za jedyne atrybuty kobiece. Ten pewnik zraził Andzię i odsunął ją od męża. Zobojętnienie żony Oskar zrozumiał inaczej, oto, że odżyły w niej wspomnienia Andrzeja i że Drohobycki uplastycznia je jako przyjaciel i kolega tamtego. Scena w Temnym Hradzie, upewniając Oskara w tym przekonaniu, zmieniła stosunek jego do niej. Stał się względem niej podejrzliwy, nieufny, ale raz zauważywszy, że brutalną gwałtownością nic z nią nie zrobi, używał innej taktyki. Spryt wskazał mu właściwą drogę do niej.Jakkolwiek skłaniał ją do wyjazdu do Anglii zawsze stanowczo, lecz teraz był dla żony serdeczny, nawet czuły i tym ją zjednywał. Uważał, że zyskuje sobie w ten sposób pewniejsze gwarancje dla swych planów na przyszłość, na których mu niezmiernie zależało. W momentach takich dyplomatycznych zabiegów Andzia witała swoją złudę, opartą na nadziei głębszego uczucia Oskara do siebie niż popęd fizyczny. Myśl wyjazdu dręczyła jej duszę, fakt ten uważała za kryzys przełomowy swego życia, jednakże z każdym dniem spływało na nią coraz jaśniejsze zrozumienie sytuacji, że nie ma innego wyjścia, że fakt przerażający ją musi się spełnić. Czuła nad sobą przewagę Oskara i walka z nim stawała się dla niej coraz trudniejsza. Nie chciała doprowadzić do ostateczności, aby wyjechał bez niej, odgadła intuicyjnie, że to nie jest wykluczone i zlękła się. Znowu porwie go jego żywioł, wielki wir świata i odciągnie go od niej, zanurzy w otchłaniach niebezpiecznych swych powabów, żądz i zamiłowań Oskara. Anna ujrzała go w imaginacji przy stole rulety, w Monte Carlo, ciskającego na złowrogie numery grube sumy, z chłodną twarzą wyrafinowanego rozrzutnika. Nie, nie może go opuścić; jeśli on nie chce zostać, powinna z nim jechać, aby ustrzec jego i siebie od niechybnej ruiny. Znowu byłyby listy, telegramy, żądające pieniędzy, znowu wyrzuty sumienia, wstyd, żal i gorycz. Skoro wyjechałby w gniewie... czy jeszcze powróci? Może jednak... jej wpływ? Ona go z czasem przekona, ubłaga, powróci z nią na Wołyń, jej cele, jej umiłowania polubi, niechby tylko tolerował. Więc z wiarą w przyszłość... "Miej Boga w sercu". Pojedzie z nadzieją, że to odlot chwilowy, że nastaną lata błogosławionego spokoju, niezmąconej harmonii. Walka trwała w niej długa i uporczywa, ale w końcu Andzia zgodziła się jechać. Nastąpi to już za parę godzin. Oskar obiecuje, że przyjadą tu dopiero na lato. Tyle czasu na obczyźnie. Anna przypomina sobie zdumienie i żal Eweliny i Hadziewicza, oburzenie całego sąsiedztwa, surowy wzrok marszałka Zawiejskego, weterana okolicy. "Nie opuszcza się rodzinnej skiby i ojczyzny dla zamorskich ambicji" - słowa te stosował do zapewnień Oskara o wielkich zyskach domu komisowego, który będzie prowadził interesy ze Stanami Zjednoczonymi i Argentyną. Andzię zawstydziła uwaga starca, lecz Oskar odrzekł z żartobliwym przekąsem: - Nie przypuszczałem, że marszałek wystąpi przeciw solidarności małżeńskiej, która powinna być pierwszą przede wszystkim, i że mi będzie buntował żonę. Na chwilę przed wymknięciem się Andzi do kapliczki, odjechał Drohobycki. Nie lękał się oczu i czujności Horskiego, śmiało wyrażał swe zdanie, co do ich wyjazdu, był tak wyraźnie oburzony, że naraził się Oskarowi. Pożegnali się chłodno, ze słabo ukrywaną nienawiścią ze strony Drohobyckiego i dystyngowaną ironią Horskiego. Gdy się rozstali, Anna odetchnęła, lękała się jakiegoś wybuchu. Uciekła do parku, chciała uspokoić nerwy wzburzone i nabrać hartu do przetrwania chwili wyjazdu. Przeczuwała, że będzie straszna. A oto zamiast uspokojenia, żal jej wybuchł gwałtownie, nerwy trzymane na wodzy nie wytrzymały. Gdy spłynęło na nią chwilowe ukojenie, usłyszała kroki za sobą. Zamarła z obawy, że Oskar słyszał jej płacz i zobaczy jej oczy. Powstała z kolan i nie odwracając się zamykała kapliczkę. Wtem ciche słowa. - Pani Anno... Podchodził do niej Drohobycki. Zmieniony, z jarzącym wzrokiem utkwionym w niej. - Pani Anno, proszę wybaczyć, że przerywam... Słyszałem, podglądałem panią, ja... - Skąd pan tu, jak pan śmiał? - Jadąc koło rzeki dostrzegłem panią idącą... i nie mogłem odjechać bez ujrzenia jeszcze raz, bez przekonania się... to jedyna okazja... - Czego pan sobie życzy? - spytała dumnie. - Na miłość Bożą, niech pani nie jedzie! - wybuchnął, rozpaczliwie załamując ręce. - Ależ... panie! Drohobycki przypadł do jej rąk, nim zdążyła się cofnąć, wołał stłumionym głosem: - Zaklinam panią na wszystko, co ci jest święte, na miłość dla kraju, na... prochy Andrzeja, zostań, nie wyjeżdżaj! Nie idź na zgubę. Tam twoja zatrata. - Panie Drohobycki, co panu? - Błagam nie jedź... z nim. On cię wlecze na stos ofiarny, broń się póki czas. Zostań... on wróci, on cię nie opuści, boś mu potrzebna, konieczna do egzystencji. Wróci tu... po... pieniądze... Anna wyszarpnęła ręce wzburzona. Drohobycki upadł na kolana i objął jej nogi. - Pani... Anno zlituj się nad sobą i... i... nade mną. Kocham panią bez pamięci... jak szalony od bardzo dawna. Chcę cię bronić, wyrwać cię z jego szponów, ocalić. - Dosyć!! Panie Drohobycki proszę wstać - zawołała Andzia z przedziwną mocą i godnością. Gdy zaś powstał, zmieszany jej tonem, spojrzała mu śmiało w oczy i rzekła łagodnie, hamując wzburzenie: - Wybaczam panu jego wybuch niewczesny. Wiem, że jest mi pan życzliwy i wdzięczność zachowam. Ale... proszę nie obrażać mego męża. Żegnam pana. - Pani Anno! Nigdy bym się nie ośmielił... Mnie idzie o panią, o szczęście pani, o przyszłość. - Przyszłość moja należy do mnie. - I do tych, dla których jesteś droga. Rozpacz mam w duszy, że sama, dobrowolnie zabijasz swój los. Twój wyjazd... to twoje zatracenie. - Anni! Anni! - zabrzmiał w oddali głos Oskara. Andzia cofnęła się w tył i bardzo zbladła. Drohobycki przyskoczył błyskawicznie, rękę jej przycisnął do ust z szeptem gwałtownym. - Nie zapomnij ostrzeżenia... i czuwaj... Po czym rzucił się w bok pomiędzy dwa olbrzymy głazów, w gąszcz parkową. Anna stała na miejscu oniemiała, słysząc już z drugiej strony kapliczki szybki chód męża. - Anni! - zawołał znowu. - Jestem. Opanowawszy się wyszła spoza skał, wstrząśnięta głęboko, ale spokojna. Horski spoglądał na nią uważnie. - Gdzie się chowasz, czas wyjeżdżać, konie czekają. - Modliłam się. - Och, naturalnie! Czy będzie osobny bagaż z bóstwami różnego gatunku?... Kapliczki chyba nie zapakujesz? Anna milczała. - Ceremonie pożegnalne jeszcze nie skończone, nadszedł nowy import bab i chłopów ze spuchniętymi nosami, dzieci z ochrony, cały legion tałatajstwa. Straż leśną i służbę kazałem przepędzić, bo się znowu gromadziła. Per Bacco! Dosyć tego. Załatwiaj się z nimi prędko, jeszcze objęcia Linci, Hadziewiczów... Aa! Za dużo naraz rozczuleń! Do stacji 30 wiorst, musimy zdążyć na kurier, nie zapominaj.
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software