abstract
| - Hę? jak to rozumiesz? Nie mogę myśleć, aby moja siostra W najmniejszej części miała wyjść ze szranków Swej powinności. Jeżeli, przypuszczam, Chciała ukrócić niesforną swawolę Twego orszaku, panie, miała ku temu Tak dobry powód i cel tak zbawienny, Ze to oddala od niej wszelki zarzut. Przekleństwo moje niech ją wiecznie ściga! O panie, jesteś stary; władze twoje Już dobiegają mety: powinien byś Dać się prowadzić i kierować komuś Z świeższym umysłem, który by był zdolny Dobro twe lepiej niż ty sam rozpoznać. Proszę cię przeto, powróć do mej siostry, I powiedz, żeś ją skrzywdził. Ja ją prosić O przebaczenie? Czyżeś pomyślała, Jakby to ojca powadze przystało Pójść i z pokorą do niej się odezwać: klęka "Kochana córko, przyznaję, żem stary; Starość nie radość; na kolanach błagam, Abyś mi dała karm, odzież i schronę? " Dość tego, drogi panie; to są tylko Przesadne treny! Wróć się do mej siostry. wstaje Nigdy, Regano. Ona mi zmniejszyła Mój wierny orszak do połowy; krzywo Na mnie patrzała; ona swym językiem Jak wąż mi na wskroś rozraniła serce. Niech wszelkie pomsty niebios spadną razem Na jej niewdzięczną głowę! Niech zjadliwe Powietrzne wpływy na jej młode kości Niemoc sprowadzą! Wstydź się, wstydź się, panie. Zlejcie ślepiący wasz blask, błyskawice, W jej wzrok wzgardliwy! Zaraźcie jej piękność, Wy, miazma, które z błot wyciąga stonce, Skażcie i strawcie jej wdzięki! O nieba! Tak samo będziesz mnie złorzeczył, panie, W nowym przystępie gniewu. Nie, Regano: Ciebie przekleństwo me nie dotknie nigdy; Twoja natura tkliwa i wrażliwa Ma mój gniew nigdy nie narazi ciebie: Jej oczy zioną ogień, twoje grzeją, Ale nie palą. Ty byś nie umiała Upodobaniom moim się sprzeciwiać, Zmniejszać mi służbę, miotać harde słowa, Okrawać moją pensję, a na domiar Ryglem zastawiać się przed mym przybyciem; Ty znasz powinność dziecka, głos natury, Winną uprzejmość, wdzięczność przynależną: Nie zapomniałaś, żem ci dał na wiano Połowę mego państwa. Ależ, panie, Przystąp do rzeczy. Kto śmiał w dyby wsadzić Mojego sługę? Odgłos trąb. Co znaczą te trąby? Wchodzi Oswald. To trąby mojej siostry: potwierdzają, Co mi pisała, że wkrótce tu będzie. do Oswalda Czy przyjechała twoja pani? Ten to Hardy, niecnota, zuchwały pyszałek, Którego buta jak purchawka rośnie Na płytkim gruncie łask tej, której służy. Precz z moich oczu! Co wasza wysokość Raczyła mówić? Kto mojego sługę W dybach osadził? Spodziewam się przecie, Żeś ty, Regano, o tym nie wiedziała. Wchodzi Goneryla. Co widzę? O, wy litościwe bogi, Jeśli sprzyjacie starcom, jeśli wasze Łaskawe rządy cenią posłuszeństwo, Jeżeli sami jesteście starymi, To się ujmijcie za mną i ześlijcie Znak współudziału swego w mojej sprawie. do Regany Czy się nie wstydzisz, patrząc na tę brodę? I ty ją bierzesz za rękę, Regano? Dlaczegóż by mię za nią brać nie miała? Cóżem ja, panie, uczyniła złego? Nie wszystko bywa złem, co nierozsądek Za złe uważa, dziecinność złem mieni; O moja piersi, z jakiegożeś kruszcu, Żeś jeszcze cała? Jakim się sposobem Mój człowiek dostał w dyby? Jam go, panie, Kazał w nie wsadzić: lecz postępki Jego Zasługiwały na surowszą karę. Waćpan się tego dopuściłeś? Waćpan? Proszę cię, miły ojcze, będąc słabym, Nie chciej się innym wydawać na zewnątrz. Jeżeli wrócisz nazad do mej siostry I będziesz u niej do końca miesiąca, Połowę świty swojej odprawiwszy, Sprowadź się potem do mojego domu. Nie jestem teraz u siebie i brak mi Zaopatrzenia w zapasy potrzebne Na utrzymanie twoje, Wrócić do niej? I pięćdziesięciu ludzi mych odprawić? Nie, wolę raczej zrzec się całkiem strzechy, Walczyć z wszelkimi zmianami powietrza; Żyć w towarzystwie sów i wilków, jęcząc Pod ostrym zębem nędzy. Wrócić do niej! Z równą łatwością przeniósłbym na sobie, Zęby się udać do tego Francuza, Z krwią wrzącą, który me najmłodsze dziecko Wziął bez posagu, upaść na kolana Przed jego tronem i na wzór pachołka Błagać o jurgielt, bym mógł nadal marny Wieść żywot. Wrócić do niej! Radź mi raczej Zostać parobkiem i jucznym bydlęciem Tego fagasa. Wskazuje na Oswalda. Uczyń, jak chcesz, panie. O moja córko, nie chciej, bym oszalał. Nie będę tobie ciężarem; bądź zdrowa! Już się nie ujrzym, nie spotkamy z sobą. Tyś jednak moim ciałem, tyś krwią moją; Moim dziecięciem - nie, raczej chorobą W mym ciele, którą muszę mienić moją, Naroślą raczej, wrzodem, karbunkułem, Z krwi mej zepsutej powstałym. Nie będeć Jednak złorzeczył; niech uczucie wstydu Przyjdzie, gdy zechce; ja go nie przyzywam, Nie proszę władcy gromu, by uderzył, Ni skargi na cię przed tron jego składam, Wejdź w siebie, popraw się, jeżeli możesz: Będę cierpliwie czekał tej przemiany; Tymczasem mogę mieszkać u Regany Z pocztem rycerstwa mego. Nie tak bardzo. Jam jeszcze na to nie liczyła; jeszcze Nie jestem, panie, tak, jakby przystało, Przygotowana na twoje przyjęcie. Słuchaj, co siostra mówi: bo kto patrzy Rozsądnym okiem na twe uniesienie, Ten musi sobie powiedzieć, żeś stary, A zatem - ale ona wie, co robi. Czy to z namysłem powiedziane? Mogęć Zapewnić, panie. Pięćdziesięciu ludzi! Czy to nie dosyć? Na co ci ich więcej? A nawet tyle, gdy koszt, a co gorsza, Niebezpieczeństwo przemawiają przeciw Tak wielkiej liczbie? Czyżby w jednym domu Taka moc ludu pod dwoistym rządem Mogła żyć w zgodzie? Trudne by to było, Do osiągnięcia nawet niemożebne. Czyliżbyś nie miał, panie, dostatecznej Obsługi od jej ludzi lub od moich? Zapewne; gdyby zaś który z nich chybił, Naówczas byśmy mogły go ukarać. Jeżeli zechcesz do mnie przybyć, panie, Proszę cię bardzo (teraz bowiem, widzę Niebezpieczeństwo), przywiedź z sobą tylko; Dwudziestu pięciu ludzi: większej liczby Nie będę mogła zmieścić ni opatrzyć. Dałem wam wszystko. I we właściwą porę. Siebie i mienie me wam powierzyłem Z warunkiem, abym przy sobie zachował Tych stu rycerzy. Jak to! Mogęż tylko Przybyć do ciebie z dwudziestu pięcioma? Takżeś mówiła, Regano? Tak, panie; Powtarzam jeszcze raz i na tym kończę. Tak szpetne monstra mogą się jednakże Obok szpetniejszych wydawać pięknymi! Nie być najgorszym jest to już zaletą W zepsuciu tego świata. do Goneryli Pójdę z tobą. Twoje pięćdziesiąt jest w dwójnasób większe Niż jej dwadzieścia pięć i twoja miłość W dwójnasób większa jest od jej miłości. Słuchaj mię, panie: na co ci koniecznie Dwudziestu pięciu ludzi mieć przy sobie, Dziesięciu nawet, a wreszcie i pięciu W domu, gdzie dwakroć tylu czekać będzie Na twe rozkazy? Na co i jednego? O, nie rozumuj o ścisłej potrzebie. Ostatni żebrak ma jeszcze w swej nędzy Coś zbytkownego. Nie dawaj nikomu Więcej, niż tego natura wymaga, Życie człowieka takie jak bydlęce, Tyś pani; strojnie chodzisz: czyż jedynie Dlatego strojnie chodzisz, że strój grzeje? Do utrzymania życia czyż potrzeba Tych strojów, które ciepła dać nie mogą? O, co się tyczy prawdziwej potrzeby, Bogowie, dajcie mi cierpliwość! Tej ja Przed wszystkim innym potrzebuję. Patrzcie, Oto tu stoi biedny starzec, wiekiem I cierpieniami równie przygnieciony; Dwakroć nieszczęsny. Jeśli to wy serca Tych córek przeciw ojcu podniecacie, Nie chciejcie, abym go łagodnie znosił, Słusznym zapalcie mię gniewem; nie dajcie Wodnistym kroplom, tej niewieściej broni, Męskich lic moich kazić. Mię, potwory. Wywrę ja na was zemstę taką, taką, Że się świat cały - zrobię coś takiego, Że - nie wiem jeszcze co: będzie to jednak Coś okropnego, strasznego. Myślicie, Że płakać będę? Nie, nie będę płakał: Mam wprawdzie nadmiar powodów do płaczu, Ale to serce zdruzgoce się prędzej Na milionowe części, nim zapłaczę. O błaźnie! bliski jestem oszalenia. Wychodzą Król Lir, Gloucester, Kent i Błazen. Pójdźmy stąd, burza będzie. Słychać grzmot w oddali Dom ten mały: Nie zmieści tego starca z jego świtą. Sam sobie winien; zatruł sobie spokój I znosić musi skutki swej głupoty. Jego samego chętnie bym przyjęła, Ale żadnego z jego zauszników. I ja toż samo. Gdzie jest milord Gloucester? Gloucester wraca. Poszedł za starcem. Lecz oto powraca. Król zagniewany jest w najwyższym stopniu. Dokądże jedzie? Każe na koń siadać; Lecz dokąd udać się zamierza, nie wiem. Najlepiej wolną zostawić mu drogę, Skoro, sam chce się prowadzić. Milordzie, Nie proś go przecie, aby tu pozostał. Niestety, noc się zbliża, ostry wicher Rażąco ryczy; na kilka mil wkoło Ledwie się krzak gdzie znajdzie. Trudna rada; Kto jest uparty, panie, temu bieda, Którą niebacznie sam sobie gotuje, Musi być szkołą. Każ pan zamknąć bramy: Ma on garść ludzi na wszystko gotowych. A co ta gawiedź mogłaby mu poddać, Bacząc na jego łatwość do namowy, Temu roztropność każe nam zapobiec. Tak, tak, każ, hrabio, pozamykać bramy. Burza tuż: schrońmy się, skoro dach mamy. Wychodzą.
|