abstract
| - Nie troszcząc się o przyszłość córki, zaczął gromadzić i spieniężać resztki mienia, rozwijając przytem niesłychaną energję i czynność. Pewnego poranka Żyranda zeszła do warsztatu, lecz nie zastała ojca. Czekała cały dzień, lecz napróżno. Aubert po długich poszukiwaniach w mieście powrócił z wiadomością, iż starzec je opuścił. — Musimy go odszukać! — zawołała Żyranda, otrzymawszy tę boleśną nowinę. — Lecz gdzież szukać? — zapytywał zrozpaczony Aubert. Nagle natchnienie oświeciło jego umysł, przypomniał sobie bowiem ostatnie słowa Zachariasza. Stary zegarmistrz żył tylko myślą o tym zegarze, którego mu dotąd nie odniesiono, musiał więc udać się na poszukiwanie go. Aubert wyjawił swoją myśl Żyrandzie. — Zobaczmy księgę ojca — odrzekła. Zeszli oboje do pracowni, gdzie znaleźli księgę leżącą na warsztacie. Wszystkie zegarki i zegary, powrócone z powodu zepsucia, były wykreślone z wyjątkiem jednego! „Zegar żelazny, wybijający godziny, z figurami ruchomemi, sprzedany został p. Pittonaccio i znajduje się w jego zamku Andernatt.” Był to ten sam zegar „moralny,“ tak wychwalany przez starą Scholastykę. — Ojciec mój napewno tam się znajduje! — zawołała Żyranda. — Idźmy tam natychmiast — odrzekł Aubert. — Możemy go jeszcze uratować!... — Jeżeli nie dla tego życia — szepnęła Żyranda — to dla przyszłego! — Zamek Andernatt leży w przesmyku Dent-du-Midi, o dwadzieścia godzin drogi od Genewy. Nie traćmy czasu! I tego jeszcze wieczora Aubert, Żyranda i stara Scholastyka wyruszyli pieszo drogą, okrążającą jezioro genewskie. Nie zatrzymując się nigdzie, uszli przez noc całą mil pięć. Po drodze rozpytywali się o mistrza Zacharjasza, i wkrótce dowiedzieli się, że rzeczywiście przechodził w tym samym kierunku. Następnego dnia pod wieczór, przeszedłszy Thonon, doszli do Evian, skąd rozścieła się widok na odległość mil dwunastu. Ale narzeczeni, przejęci jedną tylko myślą, nie zwracali uwagi na te czarowne miejsca. Aubert opierając się na kiju, podawał kolejno swe ramię to Żyrandzie to starej Scholastyce, czerpiąc w swem sercu potrzebną energję dla ulżenia trudów swym towarzyszkom. Postępując tak tą piękną drogą, wijącą się wzdłuż brzegu jeziora, i rozmawiając o swych cierpieniach i nadziejach, doszli do Bouveret, miejsca, w którem Rodan wpada do jeziora Genewskiego. Od tego miejsca opuścili brzeg jeziora i rozpoczęli męczącą podróż wśród okolicy górzystej. Mijali wioski jedną po drugiej, pokaleczone nogi od ostrych kamieni odmawiały już posłuszeństwa, a o mistrzu Zacharjaszu najmniejszej wieści dopytać się nie mogli. Z tem wszystkiem, nie zatrzymując się nigdzie dla odpoczynku, postępowali dalej, i prawie padając już ze znużenia, dostali się nareszcie do pustelni Notre-Dame-du-Sex, położonej u podnóża góry Dent-du-Midi, o sześćset stóp nad powierzchnią Rodanu. Nie mogąc już iść dalej, przyjęli ofiarowaną im przez pustelnika gościnność, i zatrzymali się dla nabrania sił nowych. I tutaj nie powzięli żadnej wiadomości o mistrzu Zacharjaszu. Zresztą w tej smutnej pustelni trudno nawet było spodziewać się znaleść go żywym. Noc była ciemna, w górach szalał huragan i miotał śnieg wierzchołków gór skalistych. Narzeczeni, siedząc przy ogniu, opowiedzieli pustelnikowi swą smutną historję. Płaszcze ich mokre od śniegu, suszyły się w kącie, za chatą smutne szczekanie psa mieszało się z przeraźliwem wyciem wiatru... — Tak — rzekł pustelnik do swych gości — i aniołów zgubiła pycha. Jest ona kamieniem, o który potrącają się losy człowieka. Na pychę, to źródło wszystkich grzechów, nie można wpłynąć żadnem rozumowaniem, ponieważ człowiek pyszny, już z natury swojej niczyjego głosu nie chce słuchać... Pozostaje wam tylko modlić się za waszego ojca! I wszyscy czworo uklękli, gdy w tem pies pustelnika zaczął szczekać gwałtowniej, i ktoś zastukał do drzwi chaty. — Otwórzcie, w imię djabła! Drzwi rozwarły się i na progu stanął człowiek z rozwianemi włosami, dzikim wzrokiem, zaledwie okryty. — Mój ojciec! — zawołała Żyranda. Był to mistrz Zacharjasz. — Gdzie ja jestem? — zapytał. — W wieczności!... Czas skończył się... godziny już nie biją... wskazówki stanęły! — Mój ojcze! — zawołała po raz wtóry Żyranda tak bolesnym głosem, iż starzec zastanowił się i zaczął wracać do przytomności. — Żyranda! Aubert! wy tutaj!... Ach, moi drodzy narzeczeni, więc wzięliście ślub w naszym starym kościele! — Mój ojcze! — wołała Żyranda biorąc go za rękę — wróć z nami do Genewy! Starzec rzucił się ku drzwiom. — Nie opuszczaj swych dzieci! — prosił Aubert. — I po cóż — odrzekł smutnie Zacharjasz — mam wracać do tych miejsc, które opuściłem i w których połowa istoty mojej jest już pogrzebaną na zawsze! — Dusza twoja jeszcze żyje! — odrzekł pustelnik głosem uroczystym. — Moja dusza!... Tak!... jej koła są w dobrym stanie. Czuję jej regularne uderzenia... — Dusza twoja jest nieśmiertelną! — wyrzekł znowu pustelnik. — Tak... jak moja sława! Ale ona zamkniętą jest w zamku Andernatt i ja chcę ją widzieć! Pustelnik przeżegnał się. Scholastyka oniemiała, Aubert podtrzymywał mdlejącą z przerażenia Żyrandę. — W zamku Andernatt — rzekł pustelnik — mieszka potępieniec, nie żegnający się przed krzyżem wystawionym na mojej pustelni! — Ojcze mój, nie idź tam! — Chcę widzieć moją duszę! Chcę moją duszę zobaczyć! — Ojcze! zatrzymaj go! — prosiła Żyranda pustelnika. Ale starzec przekroczył próg i zniknął w cieniu nocy, wołając: — Do mnie, moja duszo! do mnie!... Żyranda, Aubert i Scholastyka pobiegli za nim. Dążąc za cieniem jego, przebywali górskie ścieżki, po których mistrz Zacharjasz pędził jak huragan, gnany nieprzepartą siłą. Miotany wiatrem śnieg unosił się w koło nich, i białe swe płatki mieszał z pianą szumiących strumieni. Przechodząc koło kaplicy, wzniesionej na pamiątkę wymordowania legji tebańskiej, Żyranda, Aubert i Scholastyka uczynili na czole znak krzyża, lecz mistrz Zacharjasz nawet nie odkrył głowy. Nakoniec wśród tej pustyni górskiej ukazała się wieś Eviennaz. Najtwardsze serce poruszyłoby się na widok tej osady w tej strasznej samotności, ale starzec przebiegł ją, nie zwróciwszy nawet uwagi, następnie skierował się na lewo i zagłębił się w wąwozy góry Dent-du-Midi. Nagle, stare i ponure ruiny odkryły się jego oczom. File:Master Zacharius by Théophile Schuler 08.jpg — To tu! tu! — zawołał i zaczął biedz ze zdwojoną szybkością. W owym czasie zamek Andernatt był już prawie zupełnie zrujnowanym. Gruba wieża, wykrzywiona, wznosiła się jeszcze nad zamkiem i zdawała się grozić zawaleniem. Ogromne to zamczysko, a raczej kupa nagromadzonych kamieni sprawiała widok przerażający. Można było domyślać się, iż znajduje się wśród nich kilka sal o zawalonych sklepieniach, i między gruzami siedliska wężów. Wąska i niska brama, wychodząca na fosę, zapełnioną kamieniami, prowadziła do zamku. Już wtedy niewiadomo było, kto budował i kto mieszkał niegdyś w tych murach. Zapewne jakiś baron robiący po drogach wycieczki rozbójnicze, po nim, może bandyci lub fałszerze pieniędzy, schwytani i powieszeni na miejscu przestępstwa. Legenda bowiem opowiada, iż czasem w noc zimową, na pochyłościach wąwozów, w które zapadły się mury zamku, szatan wyprawiał swoje harce. Mistrz Zacharjasz nie przeraził się ich złowrogim widokiem. Dobiegł do bramy, przebył ją i znalazł się na wielkim i ciemnym dziedzińcu. Nikt mu nie przeszkadzał iść dalej. Żyranda, Aubert i Scholastyka postępowali za nim. Starzec, jak gdyby prowadzony przez niewidzialna rękę, pewnym i szybkim krokiem szedł prosto przed siebie, i wkrótce znalazł się przed staremi, spruchniałemi drzwiami. Pod siłą jego pięści zardzewiałe zawiasy skrzypnęły i z wnętrza, po nad głową Zacharjasza wyleciało kilka nietoperzy. Ogromna sala, lepiej zachowana od innych, przedstawiła się jego oczom. Ściany jej pokryte były rzeźbami i sztukaterjami, na których roje larw i nietoperzy zdawały się poruszać w popłochu. Kilka wąskich i długich okien, podobnych do fortecznych strzelnic, chwiały się pod uderzeniami wichru. Mistrz Zacharjasz, stanąwszy na środku sali, wydał okrzyk radości. Zegar, w którym obecnie zawierało się jego życie, spoczywał na żelaznej podstawie wmurowanej w ścianę. Arcydzieło to, nie mające sobie równego, przedstawiało stary kościół romański, ze skarpami z kutego żelaza i z wieżą, na której znajdowały się dzwony, odzywające się we właściwych porach na mszę, anioł pański, nieszpory i modlitwę wieczorną. Nad drzwiami kościelnemi, otwierającemi się podczas nabożeństwa, wyrzeźbiona była rozeta, w środku której osadzone były dwie wskazówki. Gałęzie rozety przedstawiały na końcach dwanaście cyfr godzinowych. Pomiędzy drzwiami i rozetą, zgodnie z opowiadaniem Scholastyki, występowała jakaś sentencja odpowiednia danej chwili. Stary zegarmistrz ułożył niegdyś te sentencje ze starannością chrześcijańską: godziny modlitwy, pracy, odpoczynku i pokarmu, następowały według zasad religijnych, i zapewniłyby zapewne zbawienie temu, któryby stosował się do nich skrupulatnie. Mistrz Zacharjasz, pijany szczęściem, postąpił by pochwycić ten zegar, gdy straszny śmiech dał się słyszeć za nim. Obejrzał się, i w świetle małej lampy, oświetlającej róg sali, spostrzegł małego starca z Genewy. — Ty tutaj! — zawołał. Przestraszona Żyranda przytuliła się do swego narzeczonego. — Pittonaccio, do twych usług, mistrzu! Przyprowadziłeś mi widzę swoją, córkę. Więc przypomniałeś sobie moje słowa: „Żyranda nie zaślubi Auberta.“ Młody robotnik rzucił się ku Pittonaccio, który w tejże chwili rozwiał się jak cień. — Trzymaj, Aubercie! — zawołał Zacharjasz. — Dobrej nocy! — odrzekł Pittonaccio i znikł. — Mój ojcze! — prosiła Żyranda — uciekajmy z tego miejsca przeklętego! Ale mistrz Zacharjasz nie słyszał tej prośby, uganiał się już bowiem po piętrach zamku za cieniem Pittonaccio. Scholastyka, Żyranda i Aubert, przerażeni, pozostali w sali sami. Młoda dziewczyna padła na fotel wykuty w kamieniu, stara służąca uklękła przy niej i modliła się. Aubert stał obok, czuwając nad swą narzeczoną. Małe światełka wężykiem przebiegały w cieniu, a w sali panowało milczenie, przerywane tylko pracą małych toczących stare meble robaków, odmierzających swym szmerem godziny na „zegarze śmierci.“ Z pierwszym brzaskiem dnia Aubert i dwie jego towarzyszki odważyli się rozpocząć poszukiwania Zacharjasza. Przez dwie godziny błąkali się po różnych salach i schodach bez końca, ale wszystkie usiłowania ich były próżne, pustka zalegała zamek, ani śladu żywej istoty, odległe tylko echo odpowiadało ich głosom. W tem błąkaniu się po ruinach znajdowali się raz na sto stóp pod ziemią, to znowu po nad szczytami tych skał złowrogich. Wypadek wreszcie zaprowadził ich do tej samej obszernej sali, w której znaleźli się byli po przybyciu do zamku. Nie była już ona pustą: na marmurowym stole, z nogami na krzyż złożonemi, jak piszczele pod trupią głową, siedział Pittonaccio, przed nim stał mistrz Zacharjasz, sztywny, blady... Zacharjasz, spostrzegłszy Żyrandę, podszedł ku niej, wziął za rękę i podprowadziwszy do Pittonaccia, rzekł: File:Master Zacharius by Théophile Schuler 09.jpg — Moja córko! oto twój małżonek i pan! Dreszcz przebiegł po ciele Żyrandy. — Nigdy! — zawołał Aubert. — Żyranda jest moją narzeczoną! — Nigdy! — powtórzyła Żyranda, jak skarżące się echo. Pittonaccio roześmiał się szydersko. — Więc chcecie mojej śmierci? — zawołał mistrz Zacharjasz. — Tam, w tym zegarze, ostatnim, który ocalał ze wszystkich zrobionych ręką moją, tam, zamknięte jest moje życie, a ten człowiek powiedział: „Gdy otrzymam twoją córkę, zegar ten należeć będzie do ciebie.“ Człowiek ten może go rozbić i mnie strącić w przepaść! Ach, córko moja, więc mnie nie kochasz już! — Ojcze mój, ojcze! — wołała Żyranda. — Gdybyś ty wiedziała, ile ja cierpiałem będąc oddalonym od tego źródła mego życia! Widocznie nie doglądano tego zegara. Być może, że jego sprężyny zużyły się i koła zanieczyściły! Ale teraz własnemi rękami podtrzymam jego szacowne zdrowie, bo ja nie powinienem umrzeć, ja, największy zegarmistrz genewski! Patrz, moja córko, koła te mają jeszcze ruch pewny. Patrz, oto zaraz wybije godzina piąta! Słuchaj i uważaj na piękną sentencję, jaka zjawi się przed twoim wzrokiem. I rzeczywiście w zegarze rozległo się pięć uderzeń dźwiękiem, odbitym boleśnie w duszy Żyrandy, a współcześnie na mosiężnej tabliczce czerwonemi głoskami zarysowały się słowa: Należy spożywać owoce z drzewa nauki. Aubert i Żyranda spoglądali na siebie w osłupieniu. Nie była to prawowierna sentencja kościoła katolickiego. Tchnienie szatana musiało wniknąć w ten zegar. Ale Zacharjasz nie zwracał na to uwagi i mówił dalej. — Czy słyszysz, moja Żyrando? Ja żyję, żyję jeszcze! Słuchaj mego oddechu!... Patrz na krew obiegającą w mych żyłach!... Nie! ty nie zechcesz zabić twego ojca, i przyjmiesz tego człowieka za małżonka, a wtedy ja stanę się nieśmiertelnym i dosięgnę potęgi Boga! Na te słowa bezbożne, stara Scholastyka przeżegnała się, Pittonaccio zaś wydał okrzyk radości. — A przytem, Żyrando, ty będziesz z nim szczęśliwą! Popatrz na niego, to Czas. Istnienie twoje będzie uregulowane z dokładnością matematyczną! Żyrando! Otrzymałaś odemnie życie, nie odmawiaj go teraz swemu ojcu! — Żyrando! — szeptał Aubert — pamiętaj, iż jesteś moją narzeczoną. — To mój ojciec! — odrzekła Żyranda, osuwając się na posadzkę. — Ona należy do ciebie!... — zawołał Zacharjasz. — Pittonaccio, teraz dotrzymaj swej obietnicy! — Oto klucz od tego zegara — odpowiedział straszny gospodarz domu. Zacharjasz pochwycił długi klucz, kształtu rozwiniętej żmii, podbiegł do zegara i zaczął go nakręcać gorączkowo. Skrzyp sprężyny rozlegał się po sali, a stary zegarmistrz kręcił i kręcił ciągle, nie zatrzymując się ani na chwilę, jak gdyby wysiłek ten był niezależnym od jego woli. Nakoniec, strudzony, padł na posadzkę. — No, teraz nakręcony na całe sto lat! Aubert opuścił salę w stanie bliskim szaleństwa. Po długiem błąkaniu się wśród tych przeklętych zwalisk, znalazł nareszcie wyjście i wybiegł na odkryte miejsce. Następnie udał się do pustelni Notre-Dame du Sex, opowiedział przygody swe pustelnikowi i prosił go, by udał się z nim razem do Andernatt. Podczas tych kilku okropnych godzin, Żyranda wypłakała wszystkie łzy swoje. Mistrz Zacharjasz ani myślał opuszczać sali; zajęty jedynie swoim zegarem, co chwila doń podchodził i przysłuchiwał się ruchom jego wahadła. Tymczasem wybiła godzina dziesiąta, i ku wielkiej zgrozie Scholastyki, nowa dewiza wystąpiła na tabliczce: Człowiek może stać się równym Bogu. Stary zegarmistrz nie tylko nie zgorszył się temi bezbożnemi słowy, lecz czytał je nawet z upojeniem. Pittonaccio krążył w około niego. Akt małżeństwa miał być podpisany o północy. Żyranda, zrozpaczona, prawie martwa, nic nie widziała i nie słyszała. Ciężkie, duszące milczenie przerywane było od czasu do czasu słowami Zacharjasza, i szyderskim śmiechem Pittonaccia. Wybiła jedenasta. Mistrz Zacharjasz zadrżał i głosem tryumfalnym odczytał nowe bluźnierstwo: Człowiek winien być niewolnikiem nauki i dla niej poświęcić rodziców i rodzinę. — Tak! — zawołał — na tym świecie tylko nauka ma znaczenie. Wskazówki ze świstem żmii skakały po żelaznym cyferblacie, maszynerja zegara huczała tempem przyśpieszonem. Zacharjasz leżąc na posadzce, głosem chrapliwym powtarzał słowa: — Życie! nauka! Do sali wszedł pustelnik i Aubert. Zacharjasz leżał ciągle, Żyranda klęcząc obok niego, modliła się... Nagle dało się słyszeć oderwane stuknięcie, poprzedzające zwykle bicie godziny. Mistrz Zacharjasz powstał i zawołał: — Północ! Pustelnik wyciągnął rękę ku zegarowi... i północ nie wybiła. Wtedy Zacharjasz wydał straszny okrzyk, a na zegarze pojawiły się słowa: File:Master Zacharius by Théophile Schuler 10.jpg Kto równa się z Bogiem, będzie potępionym na wieki. I w tejże chwili stary zegar, z hukiem jak uderzenie piorunu, rozpadł się, sprężyna zaś wypadłszy na posadzkę, zaczęła toczyć się po sali w fantastycznych podskokach. Zacharjasz biegał za nią, starając się na próżno pochwycić. — Moja dusza! moja dusza! — wołał zrozpaczony. Sprężyna skacząc to z jednej to z drugiej strony starca, uchwycić się nie dawała! Porwał ją na koniec Pittonaccio, i rzuciwszy straszne bluźnierstwo, zapadł się pod ziemię. Mistrz Zacharjasz padł na posadzkę. Był martwym... Zwłoki starego zegarmistrza pochowane zostały w górach Andernatt. Aubert i Żyranda powrócili do Genewy, i przez długie lata starali się modlitwami zbawić duszę potępieńca. KONIEC.
|