abstract
| - Feb w dorożce swej słonecznej, Ćwicząc konie płomieniste, Przebiegł prawie do połowy Niebios, zwykłą swoją drogą, Gdym ja jeszcze leżał w sianie, Śniąc o widmach i niedźwiedziach, Śmiesznie z sobą pomieszanych Jak dziwaczne arabeski. O południu się zbudziłem. Lecz sam tylko byłem w chacie; Gospodyni i Laskaro Do dnia wyszli już na łowy. W izbie mops się gruby został I przed ogniem przy kominie Na dwóch łapach stał nad garnkiem, I drewnianą łyżkę trzymał. Mops ten znał kuchenną sztukę; Gdy zakipiał w garnku wrzątek, Szybko mieszał go i łyżką Szumowiny zbierał wzdęte. Cóż to? czym ja sam pod czarem? Czy mi jeszcze gorączkowo Głowa krąży? Ledwo wierzę Własnym uszom! Mops ten gada! Tak! On gada! Chociaż jego Akcent jest akcentem szwabskim. Jakby w myślach zatopiony, Jakby senny, tak przemawia: „O! nieszczęsny ja poeta! Na obczyźnie służyć muszę, Służyć jako mops mizerny I pilnować garnków wiedźmy. Co za hańba! W naszych czasach Czarownice! Jak tragiczna Dola moja! Czuć po ludzku, A być psem, być mopsem nędznym! Obym był pozostał wierny Naszej swojskiej, szwabskiej szkole! Ach! tam nie ma czarodziejów! Nikt tam ludzi nie czaruje! Obym wiernie był pozostał Przy Karolu Mayer słodkim, Przy ojczystej myśli strawie, Przy ojczystej papce z mleka! Dziś umieram tu z tęsknoty! I zaledwo widzieć mogę Dym z kominów, gdzie się warzą Nasze knedle i szweinbraty!..." Kiedym to usłyszał, wielkie Zdjęło mnie współczucie. Wstałem I pobiegłem do komina, I usiadłem tam, i rzekłem: „Powiedz mi, szlachetny piewco, Jakżeś popadł w moc tej wiedźmy? I dlaczego tak okrutnie W mopsa jesteś przemieniony?" Na to mops z radością wielką: „Jak to! więc pan nie Francuzem? Więc pan Niemcem? zrozumiałeś Cichej skargi mej monolog? Ach, mój ziomku! Cała bieda Poszła stąd, że radca Kolie, Gdyśmy w knajpie, kurząc fajki, Pili piwo i gwarzyli, Utrzymywał zawsze, jako W podróżach się tylko człowiek Poleruje należycie, Tak jak on, co właśnie jeździł. Więc ot, żeby choć z tej pierwszej Grubej skóry się wylenić I jak radca Kolie chlipnąć Nieco wyższej światowości, Pożegnałem się z ojczyzną I zwróciłem drogę moją Ku tym Górom Pirenejskim I ku chacie tej Uraki Miałem list polecający Od Kernera; nie myślałem, Że ten druh, ten Justyn słodki, Za pan brat z jędzami żyje... Przyjacielsko powitany, Uważałem, że ta przyjaźń Za gwałtownie jakoś rośnie, Ba! przekracza wszelką miarę! Powiem krótko, że w tej jędzy Zagorzały złe płomienie, Że, nie bacząc na mą cnotę, Uwieść chciała mnie nikczemnie. Błagam, proszę: «Wybacz, pani! Ja nie jestem żaden płodny Żak Goethego... Jestem sobie Z zacnej szwabskich wieszczów szkoły Muzą naszą jest przystojność, A ta Muza nosi majtki Z najtęższej hamburskiej skóry... Wybacz, pani! Ja nie mogę!... Są poeci, którzy mają Ducha, inni znów fantazję, Inni jeszcze żar natchnienia — My, poeci szwabscy — cnotę. To jedyne dobro nasze! O! pozostaw mi płaszcz cnoty, Co żebraczą nagość moją Przystojnością swą okrywa!» Tak błagałem. Ironicznie Baba na to się rozśmiała I haczykiem się od śmieci Głowy mej dotknęła śmiejąc. Nagle czuję jakieś dreszcze, Tak, jak gdyby gęsia skórka Członki me powlokła. — Ale Nie była to gęsia skórka! Raczej była to psia skóra! Od tej to nieszczęsnej doby Zamienionym jest haniebnie, Widzisz pan, w nędznego mopsa!..." Biedaczysko! Głośne łkanie Mówić dalej mu nie dało. Więc gdy płakał tak i szlochał, Że się prawie w łzach rozpływał, „Słuchaj pan — z współczuciem rzekłem Czy nie mógłbym panu służyć, Z psiej go skóry wyswobodzić I przywrócić ludzką postać?" Podniósł w górę obie łapy Jak w zwątpieniu, jak w rozpaczy I wzdychając, i szlochając, Tak przemówił, we łzach cały: „Aż do dnia sądnego będę Uwięziony w mopsa skórze, Jeśli czysta mnie dziewica Nie wybawi z mojej biedy. Tak, dziewica tylko czysta, Jako lilii kwiat najbielszy, Ta wybawić mnie stąd może, Jeśli zrobi to, co mówię: W noc Sylwestra noworoczną Niech dziewica owa weźmie Płody cne Gustawa Pfizer I tom cały niech przeczyta Jeśli wytrwa w tym czytaniu I nie zaśnie — wolny będę, Będę wolny, wybawiony, Człowiekiem się z mopsa stanę!" „A to co innego — rzekłem — W takim razie sam nie mogę Służyć panu — gdyż po pierwsze Jam nie owa czysta dziewa, A po wtóre — ja bym nie mógł Płodów cnych Gustawa Pfizer Na raz tomu przewertować I nie usnąć przy czytaniu."
|