abstract
| - Czcić starą matkę. Czy to ja uprzędę Piękniejszą sobie suknię z pajęczyny? To wina mojej kwoczki Balladyny, Że ja w łachmanach, rada, cz nie rada. Niech się nie dziwi żaden z was acanów, Że ot nie złoto, lecz kilka łachmanów Ze starych kości na proszek opada; Proszę wybaczyć córce mojej... Piekło! Jak tu wpuszczono tę żebraczkę wściekłą? Powiedz, jak weszłaś do złotych pokoi? Ja ciebie nie znam... O! święci anieli! Nie znasz?... ty matki nie znasz? matki twojej? Cha! cha! cha! - uszy królewskie weseli Taki rozhowor... Powtórz, córko, śmielej, Ty matki nie znasz? twojej własnej matki? Czy wy ją znacie, panowie, powiedzcie, Co to za wiedźma? Świećcie mi! ach świećcie, Niebieskie gwiazdy! - Wy mi bądźcie świadki, Jeśli z was który ojcem!... O ty jędzo! Ach! okropnico córko! to ja ciebie Nie znam. Każ, niech ja za wrota przepędzą, Szczeka za głośno. Urodziłam z siebie Trumnę dla siebie - o Boże! mój Boże!... Służalce na znak dany przez Kostryna chwytają za ręce Wdowę. Puszczajcie! córko! niech pomyśli - córko!... O córko! pomyśl - ale tam na dworze Ciemno, deszcz pada, a piorun pod chmurką Czeka na siwy mój włos, by uderzył. Patrzaj przez okno - grom nie będzie wierzył, Jak mię zobaczy samą w taką burzę, Że ja nie jestem jaką zabójczynią, Co się po nocy błąka... Ciągną ją na znak gniewliwy Balladyny. Powiem chmurze, Niech bije w zamek gromem! nie targajcie, Ja pójdę sama. - Świat teraz pustynią Dla starej matki... Chleba kawał dajcie. Bodaj cię chleb ten zadławił! zadławił! O! nie targajcie; bo i tak podarta Sukienka moja - wiatr się będzie bawił Z łachmanem starej matki. O! to czarta Córka; nie moja! nie moja! nie moja! Wychodzi - wyprowadzona przez służbę. Czemuście smutni? Wszak pod uczty koniec Ludzie szczebiocą, co język przyniesie. A wy milczycie jak w zamczysku zbója? Co to za tętent? Przybył grafa goniec. Niech wejdzie... Jakie od męża nowiny? Pan graf pozdrawia... A kiedy z powrotem? Burza go w bliskim zaskoczyła lesie. Konie ognistym przerażone grzmotem Grzęzły po bagnach; sosny się jak trzciny Gięły z okropnym hukiem i łoskotem. Nie można było dotrzeć do zamczyska, I pan graf czeka w pustelnika celi, Aż się ta burza wygrzmi i wybłyska. Cóżeście z panem nowego widzieli? Pan graf pomyślnej dokonał wyprawy. Zaledwieśmy wjechali w gnezneńskie ulice, Koło czerwonej bramy spotkaliśmy orszak Rycerzy uzbrojonych; na ich czele Popiel Jechał konno. Koń jego dumny piął się nieraz I zawieszał w powietrzu żelazne kopyta Nad głowami pokornie klęczącego ludu. Wtem Kirkor - któż by myślał? Kirkor samotrzeci Chwyta dłonią koniowi królewskiemu cugle Krzycząc: “Srogi tyranie! trzema zabójstwami Doszedłeś aż do tronu: idź w piekło!” To mówiąc Mieczem rozciął przyłbicę ukoronowaną I za szaty chwyciwszy podniósł, wstrząsnął trupa I ludowi pokazał. Lud zrazu oniemiał; Potem w niebo ogromnym uderzył okrzykiem, Nie można było wiedzieć: pochwalał czy ganił. Nagle się cały ku nam rzucił szumną falą, Chwila - a już nas jako trzy maleńkie mrówki Zalał, strzaskał, zdruzgotał. Kirkor jedną ręką Trzymał trupa, a drugą swój miecz zakrwawiony. My zaś, jego rycerze, pełniąc rozkazanie, Mieczów nie dobywali. Wtem tłok ludu, jako Bałwan rzucony wiatrem, zniżył się kolanem Przed olbrzymią postawą Kirkora i wołał: "Niech żyje ludu mściciel! Kirkor król niech żyje!" Co mówisz? Kirkor królem? Racz końca wysłuchać. Gdy lud głosił go panem, Kirkor miecz błękitny W trupiej ocierał szacie; widać, że głęboko Dumał, jakimi słowy myśl wyrazić zdoła. Na koniec rzekł: "O! Lachy, ja nieznany rycerz Nie mogę przesławnemu władać narodowi; Com uczynił, czyniłem nie dla wyniesienia Głowy mojej, czyniłem to dla szczęścia ludu. Jam stworzony do ciszy wiejskiej i prostoty, Dla mnie za ciężką była nawet godność grafa I zniżyłem ją szczeblem, pojąwszy w małżeństwo Zamiast jakiej królewnej ubogą chłopiankę; Ona zamiast herbowych znaków połączyła Z herby moimi dzbanek pełen malin; ona Niepodobna królowej; ani państwa pany Zechcą chłopianki dzieciom na przyszłość podlegać". Niegodne kłamstwo! kłamstwo! to kłamstwo! I dalej Kirkor tak rzecz prowadził: "Ogłoście po kraju Bezkrólewie! a kto się na zamku pokaże Uwieńczony prawdziwą koroną Popielów, Koroną, w której znany brylant "żmije-oko" Między dwóma rubiny na trzech perłach leży, Tego królem obierzcie". - Lud zgodnym okrzykiem Przyzwolił na tę mowę, i osierocony Czeka, aż się ukaże król, dziedzic korony. Czemu ci ludzie patrzą na mnie jak gawrony? Klękajmy wszyscy przed tym ukoronowanym, On królem... Co? ja królem? gdybym nie był pijanym, Upiłbym się z radości. Los głupi jak rura! Wyskoczyłbym ze skóry, gdyby moja skóra Nie była teraz skórą królewską. Żyj długo... Sto lat! Sto lat żyć będę; wziąłem skórę drugą Jak wąż - jak wąż, panowie, mam oko z brylanta. Puściłbym się po sali z grafinią kuranta, Gdyby nie godność, prawda? która siedzieć każe. Tak się w mój tron złocisty królowaniem wrażę, Że nie oderwą ludzie od tronu człowieka. Proszę! co za dziw! Słyszysz, jak burza się wścieka? Dzwonią deszczowe rynny. W tej okropnej burzy Słyszę głosy płaczące... To krzyk nocnych stróży. Nie, to są jakieś głosy inne, jęk ze świata Umarłych. - Lej mi wina. Wszystko tak się splata, Że chyba się powiesić. Teraz po obiedzie Trzeba wymyślić wesołą zabawę. Każcie tu wpuścić kuchenne niedźwiedzie, Co kręcą rożnem; niech tańczą. Kulawe, Pan graf podstrzelił je... Więc ty, ministrze, Weź moje berło wierzbowe i na nim Graj jak na dudzie - a zatykaj bystrze Dziurki palcami, jeśli pomysł nowy, Dążący prosto ku uszczęśliwieniu Przyszłych poddanych, wypsnie ci się z głowy Przez głupie wrota. Słuchajcie w milczeniu... Graj! Co grać, panie? Kładź palce na dziury, To berło z mojej wykręcone skóry Wie, co ja lubię. Graj! ja do wtoru Zawołam echa ciemnego boru, Co rzecz widziały. Obie kocha pan; Obie wzięły dzban; Która więcej malin zbierze, Tę za żonę pan wybierze. Cha!... cha!... Co to się znaczy? kto śpiewał i taką Pieśń skończył śmiechem? Cyt... to przywidzenie! Ktoś śpiewał... Proszę, graj - A ty, Kostrynie, Patrz w twarze ludzi, a jeśli dostrzeżesz, Z ust których wyjdzie pieśń, powiedz; - obmyślę, Co z tym człowiekiem stanie się... Dudarzu, Zagraj mi jeszcze wieśniaczą balladę I obudź echa wiszące nade mną W kopule sali. - Objaśnić pochodnie. Tobie szatan stróż Włożył w rękę nóż; Siostra twoja rwie maliny. A ty? a ty? Nóż twój siny Poczerwieniał krwią...O!... Pieśń kończy się echowymi jękami. Przestań, grafini mdleje. Nie.. ja żywa... Śpiewajcie... jeszcze. - Objaśnić pochodnie... Na twej czarnej brwi, Niby kropla krwi. Kto wie, z jakiej to przyczyny? Od maliny? lub kaliny? Może... cha!... Dalej... Co znaczy takie obłąkanie W oczach grafini? Czy prosta piosenka, Którą wieśniacy przy grabionym sianie Nucą na fletniach, tak ją biedną nęka? Dalej!... Obudźcie tę kobietę bladą. Ona zasnęła i śpi z otwartymi Oczyma... Pani!... Rozkaż, niech ją kładą W gorące łoże, skościała jak drewno... Co ze mną było?... Jak ja okropnymi Sny przerażona. Słuchaj, ty... ja na pewno Gadałam we śnie. Czy we śnie gadałam? Nie... Bogu dzięki. Ale gdy ja spałam, Wyście musieli rozpowiadać głośno O czym okropnym? Proszę, pijcie! - widzę, Że lepiej zrobię usiadłszy za krośno Niż przy pucharach. Przepraszam, panowie. Za co? Przepraszam i bardzo się wstydzę, Że byłem zasnął. Zamku pana zdrowie! Zdrowie Kirkora! Podściwy! podściwy! Zamiast panować woli jeść maliny. Każcie, niech jaki leśnik lub myśliwy Pójdzie do boru i malin przyniesie. Straszne zachcenie... W podzamkowym lesie Muszą być słodkie maliny i duże, I smakowite, skoro Kirkor woli Dzban takich malin, niż meszty papuże I płaszcz królewski. - Każ, niech nam podstoli Malin dzban poda na pokosztowanie. Odwagi!... nic się gorszego nie stanie. Słyszałam echa grobowych rozwalin, Ujrzę, czy więcej prócz słów co wyrzucą Wzruszone groby. - Malin! dajcie malin! Czułam cię dawno w powietrzu - a teraz Widzę. - Jak błyszczą oczy twoje? Biała! Ja się nie lękam - widzisz - ale ty się Nie zbliżaj do mnie... O czym ona gada? Mów ze mną przez stół. - Niech mi jaki człowiek Da rękę - ja się boję - Czy słyszycie, Jak ząb jej dzwoni o ząb z przerażenia? Idź... potępiona - odnieś, skąd przyniosłaś Ten dzbanek pełny czegoś, co się rusza, Jak to, co w grobie. - Czy powieszonego Na zamku wieży przed latami trupa Cień padł do sali i stoi na nogach Nie oddychając? - O! precz... widmo białe Zarżniętej - Jaka woń malin! czujecie? Powietrze pełne malin... O! umieram! Wody!... hej wody! Ja szaty rozdzieram, Lejcie tu na pierś - niech służebne wnidą. Wynieście panią... Raczcie wstać od stołu, Pochodnie gasną. Napełnia ohydą Ten stół splamiony, resztki chleba, wołu. Czy chcecie rzucać ogryzione koście Wzajem na siebie, jak czynią Duńczycy?... Proszę do komnat. - Wy stoły wynoście; Wy z pochodniami poprzedzajcie króla, Gdzie dlań usłano w pobocznej wieżycy Łoże puchowe. -Jutro się rozhula Zamek i będzie wesoły jak wczora. Lecz na dziś dosyć... Panowie, spać pora. Proszę porzucać puchary i ławy - Jak ciężko Lachy odpędzić od strawy I od napoju; wiszą by pijawki Na ustach dzbanka, przy muzyce czkawki.
|