abstract
| - Jeden pasażer więcej znajdował się teraz na jej pokładzie, nikt jednak nie wiedział co za jeden był ten Torres i gdzie się chciał udać: powiedział tylko że do Manao. Nie nadmienił ani jednem słówkiem jaką była jego przeszłość i czem się trudnił dotąd, i nikt ani się domyślał iż dano schronienie dawnemu leśnemu kapitanowi. Joam Garral nie chciał osłabiać wyświadczonej usługi natrętnemi pytaniami. Przyjmując go na pokład jangady, fazender posłuszny był głosowi ludzkości. Parowce nie pruły jeszcze wówczas wód Amazonki i nadzwyczaj trudno było znaleźć sposób pewnego i prędkiego przebycia wielkich puszcz, roztaczających się na jej wybrzeżach. Statki i łodzie nie odpływały stale i podróżni zawsze prawie zniewoleni byli wędrować przez wielkie i gęste lasy. Tak dotąd podróżował Torres i tak musiałby kończyć podróż, gdyby szczęśliwy los nie zdarzył iż zabrano go na jangadę. Jak tylko Benito przedstawił go Ojcu i opowiedział w jakich okolicznościach się spotkali, Torres mógł się uważać jakby za pasażera na transatlantyckim statku, któremu wolno żyć życiem wspólnem z innymi lub spędzać czas w swojej kajucie, jeźli nie lubi towarzystwa. Z początku Torres widocznie nie starał się zawiązać bliższych stosunków z rodziną Garrala; trzymał się zdała od niej, odpowiadał gdy do niego mówiono, ale sam nie zaczynał rozmowy. Z jednym tylko Fragoso był rozmowniejszym, może dlatego iż on pierwszy podał mu pomysł odbycia wygodnie dalszej podróży na pokładzie jangady. Niekiedy wprawdzie bardzo ostrożnie, jednakże wypytywał go o położeniu majątkowem rodziny Garrala i o inne szczegóły, najczęściej jednak przechadzał się samotnie z przodu jangady lub przesiadywał w swej izdebce. Do 30 czerwca rano nic ważniejszego nie przytrafiło się w podróży. Niekiedy tylko napotykano łodzie posuwające się wzdłuż brzegów i powiązane jedne z drugiemi, tak iż jeden krajowiec mógł kierować wszystkiemi. Miejscowi mieszkańcy taki rodzaj żeglugi nazywają „Navigar de bubina”, co znaczy płynąć z ufnością. Przepłynęli archipelag Kalderona i wiele innych wysp, których nazw nie znają jeografowie, a 30-go czerwca sternik wskazał z prawej strony wioskę Jurupari-Japera, i tu zatrzymano się na parę godzin. File:'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 33.jpg Manuel i Benito udali się na polowanie i upolowali dość znaczny zapas pierzastej zwierzyny, a obok tego przynieśli zwierzę które więcej ucieszyłoby przyrodnika niż kucharkę jangady. Byłto zwierz czworonożny, ciemnego koloru, podobny do wielkiego psa. — Jestto mrówkojad! zawołał Benito, rzucając go na pokład. — A jaki wspaniały okaz! mógłby stanowić ozdobę jakiegoś gabinetu zoologicznego, dodał Manuel. Mrówkojad miał bardzo długi puszysty ogon, trzy stopy blizko długi, pysk wydłużony, zupełnie bezzębny, język wysuwalny tak długi, iż część wysuwająca się dwa razy przechodzi długość całej głowy i pokryty lepką śliną; nogi przednie dłuższe i silniejsze od tylnych, pazury długie szponiasto zakończone, które może zamykać jak palce u ręki. Gdy raz w nie co pochwyci, chcąc żeby puścił trzeba mu chyba uciąć łapę. Mrówkojad żywi się mrówkami i termitami, które chwyta w mrowiskach, wsuwając w nie swój długi język, poruszając nim na wszystkie strony, a gdy się oblepi owadami, wciąga go i połyka je bez gryzienia i żucia. Upolowany przez Benita miał przednie nogi czteropalcowe a tylne pięciopalcowe, inne miewają przednie dwu a tylne czteropalcowe. Rano 2 lipca, przepłynąwszy liczne wyspy, w każdej porze roku pokryte zielenią i ocienione przepysznemi drzewami, dopłynęli do San-Pablo-d’O1ivença. W tem miejscu wpływają do Amazonki małe rzeczki, odznaczające się czarnemi wodami. To zabarwienie wód jest ciekawem zjawiskiem, właściwem pewnej liczbie dopływów do Amazonki, tak większych jak mniejszych, i wyraźnie odróżnia się wśród białawych fal wielkiej rzeki. Manuel zwrócił uwagę Miny na tę okoliczność. — W różny sposób, rzekł jej, próbowano wytłomaczyć to zabarwienie, jednak dotąd najpierwsi nawet uczeni nie roztrzygnęli go zadawalniająco. — Masz tobie! zawołał Benito, otóż jedno jeszcze zjawisko, na którego wyjaśnienie uczeni zgodzić się nie mogą. — A proszę panów, rzekł Fragoso, czyby nie można zapytać o to kaimanów i delfinów, które najlepiej lubią przebywać w czarnych wodach? File:'Eight Hundred Leagues on the Amazon' by Léon Benett 34.jpg — Tak, to rzecz wiadoma, odrzekł Manuel, ale one nie chcą powiedzieć, a trudno odgadnąć co ich do tych wód pociąga. Dotąd nie zdołano roztrzygnąć stanowczo, czy czarne zabarwienie jest wynikiem wodoru zawierającego węgiel, czy że płyną torfowem łożyskiem wpośród pokładów węgla i antracytu, lub jeszcze czy nie pochodzi to od niezliczonej liczby maleńkich roślinek, jakie unoszą z sobą. To tylko pewna, że woda taka jest wyborna i zimna, orzeźwiająca i zdrowa. Można pić ją bezpiecznie. Jak powiedzieliśmy, dnia 2 lipca rano jangada przybyła do San-Pablo, gdzie wyrabiają tysiące różańców z paciorkami z łupin orzecha kokosowego. Różańce te są przedmiotem bardzo rozgałęzionego handlu. Może wyda się to dziwnem, że dawni władzcy tych okolic, Tupinambasi i Tupinikisi, przyszli do tego iż zajmują się głównie wyrobem tych przedmiotów, używanych do nabożeństwa katolickiego, ale Indyanie ci nie są już czem byli dawniej. Zamiast narodowego stroju, składającego się z dyademu z piór papug, łuku i sarbakanu, przywdziali odzież amerykańską: białe pantaliony, ponszo bawełniane, utkane przez ich żony, które w wyrobach tych nabrały wielkiej wprawy i biegłości. San-Pablo jest dziś miastem znaczniejszem; liczy 2,000 mieszkańców, składających się z różnych okolicznych plemion; początkowo była to tylko Misya, założona przez Karmelitów portugalskich około 1692 r., następnie zajęta przez Jezuitów. Dawniej była to kraina Omaguasów, która to nazwa oznacza „płaskie głowy”. Powstała ona ztąd, iż dzikie matki tego plemienia kładły między dwie deski i ściskały niemi główki swych nowonarodzonych dzieci, aby im nadać kształt podłużny, jaki bardzo był u nich w modzie. Lecz jak wogóle mody, i ta uległa zmianie, zaprzestano męczyć biedne dzieci i dziś owi fabrykanci różańców mają głowy naturalnej formy. Cała rodzina Garrala wylądowała, on tylko jeden pozostał na statku. Torres także nie objawiał chęci obejrzenia miasta, choć jak się zdawało, nie znał go wcale; był ponury i niemiły, ale zato nie grzeszył ciekawością. Benito porobił tu niektóre zakupy i zamiany, i ładunek jangady był już prawie uzupełniony. Dowódzca miejscowej załogi i naczelnik celny przyjęli najuprzejmiej całą rodzinę, a że obok urzędowania zajmowali się handlem, prosili Benita aby zabrał niektóre ich towary dla sprzedania w Manao lub w Belem. Jakita zaprosiła ich na obiad a Joam Garral powitał ich jak najgościnniej na pokładzie jangady. Podczas obiadu Torres był rozmowniejszym jak zwykle. Opowiadał wycieczki swoje do różnych okolic Brazylii, co dozwalało wnosić że kraj ten jest mu doskonale znanym. W ciągu tego opowiadania rozpytywał dowódzcę załogi czy zna Manao, czy naczelnik policyi i sędzia miejscowy nie wydalili się czasem z miasta z powodu wielkich upałów, a mówiąc to coraz z pod oka spoglądał na Joama Garrala. Zwróciło to uwagę Benita, który też spostrzegł z zadziwieniem, że Ojciec jego bardzo pilnie przysłuchiwał się zadawanym przez Torresa pytaniom. Dowódzca odpowiedział że władze nie opuściły Manao i prosił Joama Garrala, aby kolegów jego pozdrowił od niego gdy przybędzie do tego miasta, co zapewne nastąpi najpóźniej za siedm tygodni. Nad wieczorem goście opuścili gościnną rodzinę, a nazajutrz, 3 lipca, jangada popłynęła znów z biegiem rzeki. Przepłynęli parę rzek dopływających do Amazonki i minęli wiele wysp, tak zamieszkanych jak i bezludnych, ale zarówno pokrytych wspaniałą roślinnością, tworzącą nieprzerwaną girlandę zieleni, ciągnącą się od jednego do drugiego końca Amazonki.
|