abstract
| - Kategoria:Pasty do poprawy Pojechałem do mojego kuzyna na nocleg, bardzo się z tego cieszyłem. Zapowiadało się zupełnie normalnie. Kuzyn oprowadził mnie po okolicy. Mieszkał w pobliżu lasu. Kiedy nadszedł wieczór i rodzice i wujkowie pojechali, to zaplanowaliśmy zrobić ognisko. Atmosfera była bardzo przyjemna. Kiedy siedzieliśmy, spojrzałem w stronę lasu, z którego można było wyczuć dziwną aurę tajemnicy. - Pokazałeś mi wszystko oprócz tego lasu. - Powiedziałem. - A co? Chciałbyś tam pójść? - Zapytał się. - Jasne, pójdziemy? - Oprócz saren nic innego tam nie ma. Minęło zaledwie kilka minut zanim doszliśmy do lasu. Było całkiem spokojnie, nic innego nie było słychać prócz spokojnego powiewu wiatru i dźwięku łamiących się gałęzi. Kuzyn pokazał gdzie w tym lesie rosną poziomki. Wzięliśmy kilka owoców na drogę. Dziesięć minut minęło i byliśmy na końcu lasu. Było widać zachód słońca i domy sąsiadów. Zauważyliśmy mały lasek kilkanaście metrów stąd. - Byłeś tam kiedyś? - Spytałem. - Nie. Nigdy tam nie byłem. Chyba nikt tam nie był. Mieliśmy jeszcze czas, więc tam poszliśmy. W środku lasu wisiały zgaszone pochodnie. - Przyjemne miejsce. - Mruknąłem. - Fakt. - Stwierdził mój kuzyn. Nagle usłyszałem niepokojący odgłos z korony wysokiego drzewa. Szybko tam spojrzałem. Nic. Po sekundzie, na chwilę zamarłem. Strzała łuku przeleciała obok mojej głowy. Z drzewa na ziemię zeskoczyła postać. Wszystkie pochodnie zapłonęły. Postać była całkiem wysoka. Miała czerwony kaptur na głowie i nie było widać jej twarzy, tylko oczy koloru krwi. Czerwona, rozszarpana peleryna, a na klatce czarna zbroja. Wiatr zaczął mocniej wiać. Chcieliśmy uciec ile sił w nogach, ale on nas szybko przewrócił i nadepnął nam na nogawki. Odsłonił pelerynę, wyjął zza pasa zakrwawiony nóż i powiedział groźnym, zimnym głosem : ,,SACRIFICE". Bałem się okropnie, ale udało mi się wyślizgnąć i kopnąłem go w dłoń, by wytrącić mu nóż. Nic to jednak nie dało. Łowca znów się odezwał: - Przeleję waszą krew! Schował nóż i wyjął miecz. Biegłem w stronę domu i... poczułem zimny powiew... trafił mnie. Ale jakimś cudem miałem tylko drobne cięcie na ramieniu. On specjalnie nie trafił. Kuzyn powiedział, żebym uciekał. Łowca wyjął łuk i trafił kuzyna... w rękaw i przykuło go do drzewa. Mnie uderzył pięścią i padłem na ziemię. Złapał mnie za szyję i spojrzeliśmy sobie w oczy. Nagle stało się coś dziwnego. Łowca powiedział: - Nie. - Co nie? - powiedziałem w myślach. Puścił mnie i schował łuk. Dziwnie się czułem. Pochodnie zgasły. Pomogłem kuzynowi wyjąć strzałę przybitą mu do rękawa i uciekliśmy ile sił w nogach. Była już spokojna i cicha noc. - Dlatego tam nikt nie był. - powiedział przestraszony kuzyn. - Dobrze, że chociaż przeżyliśmy. - powiedziałem z entuzjazmem. Wróciliśmy do domu. Kiedy rodzice i wujkowie wrócili i pytali się jak spędziliśmy czas, to powiedzieliśmy, że dobrze, żeby nikomu nie mówić o Łowcy. Nigdy więcej nie szedłem na polanę ,,Ponurego Łowcy" (tak ją nazwałem). Leżąc w łóżku wiedziałem, że to nie był człowiek, ale mówił i okazał mi litość... Czemu powiedział ,,nie" kiedy mnie trzymał? Jednego jestem pewny: Wiem, że on istnieje i może mnie teraz widzi... Kategoria:Opowiadania Kategoria:Legendy miejskie
|