About: dbkwik:resource/LycRtQfdh8z58oZwlfasZQ==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj/K9/2
rdfs:comment
  • Raz stanąwszy w przytułku, zbrodniarz był osobą nietykalną; ale trzeba było trzymać się go święcie, rękami i nogami; krok jeden na zewnątrz przybytku, rzucał chroniącego się na pełne fale odpowiedzialności. Szubienica, kołowrotek, pręgierzyk Ś-go Wita, ciasno blokowały każdą świątynię ratunkową, bezustanku czatując na ofiary, jako rekin dokoła okrętu. Widziano skazanych, którzy wiek swój cały spędzili po klasztorach, na schodach pałaców, w zakolu opactwa, pod portykiem kościelnym; tym sposobem ochrona była więzieniem nie gorszeni od innych. Zdarzało się czasami, że na mocy uroczystego wyroku trybunału gwałcono przytułek, i skazany wracał na ręce kata; ale rzecz to była rzadka. Parlamenta lękały się biskupów; ilekroć zaś toga sądowa szła w zawody z sutanną, blaskowi jej nie tak łatwo było w
dcterms:subject
Tytuł
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • KSIĘGA DZIEWIĄTA.
  • II. Garbaty, jednooki, kulawy
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
adnotacje
  • Dawny|1876 r
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Wiktor Hugo
abstract
  • Raz stanąwszy w przytułku, zbrodniarz był osobą nietykalną; ale trzeba było trzymać się go święcie, rękami i nogami; krok jeden na zewnątrz przybytku, rzucał chroniącego się na pełne fale odpowiedzialności. Szubienica, kołowrotek, pręgierzyk Ś-go Wita, ciasno blokowały każdą świątynię ratunkową, bezustanku czatując na ofiary, jako rekin dokoła okrętu. Widziano skazanych, którzy wiek swój cały spędzili po klasztorach, na schodach pałaców, w zakolu opactwa, pod portykiem kościelnym; tym sposobem ochrona była więzieniem nie gorszeni od innych. Zdarzało się czasami, że na mocy uroczystego wyroku trybunału gwałcono przytułek, i skazany wracał na ręce kata; ale rzecz to była rzadka. Parlamenta lękały się biskupów; ilekroć zaś toga sądowa szła w zawody z sutanną, blaskowi jej nie tak łatwo było wyjść z tryumfem. Bywały wszakże i takie wypadki, w których , jak naprzykład w sprawie morderców Małego - Janka, kata paryzkiego, lub w sprawie Emeryka Rousseau, zabójcy Jana Vallereta, sprawiedliwość przeważyć umiała miłosierdzie, i bez względu na opozycyę Kościoła, wyrokom swym wykonanie zapewnić; ale na wszystko to trzeba było — powiadamy — osobnego postanowienia parlamentu, bez czego, biada śmiałkowi, któryby zbrojną ręką zgwałcił miejsce ochrony! Wiadomo, jaki był koniec Roberta Clerraont, marszałka Francyi i Jana Chalons, marszałka Szampanii; chodziło tu wszakże tylko o niejakiego Marka Perrin, pachołka bankierskiego, nędznego mordercę; lecz właśnie dwaj marszałkowie wyłamali podwoje kościoła St.-Móry: w tem była cała potworność. Przytułki otaczała taka cześć bogobojna, że, jeżeli wierzyć mamy podaniom, zwierzęta nawet jej ulegały. Opowiada Aymoin, że gdy pewnego razu, jeleń uciekający przed chartami Dagoberta, przypadł do grobowca Ś-go Dyonizego, pogoń zatrzymała się nagle, skowycząc i wyjąc. Kościół uprzywilejowany posiada zwykle izdebkę przygotowaną do przyjęcia błagających o ratunek. W roku 1407 Mikołaj Flamel kazał dla nich zbudować po nad sklepieniami Ś-go Jakóba-u-Rzeźni komnatę, która go kosztowała cztery liwry sześć soldów szesnaście denarów paryzkich. W katedrze Najświętszej Panny izdebka taka znajdowała się u wierzchołkowego zejścia naw bocznych, pod nabłękowemi filarami, naprzeciwko klasztoru, w tem akurat miejscu, gdzie zona obecnego oddźwiernego założyła sobie ogródek warzywny, który tak się ma do wiszących ogrodów babilońskich, jak pietruszka do palmy, jak oddźwierna do królowej Semiramis. Tutaj to Quasimodo złożył Esmeraldę, zakończywszy szalony a tryumfalny swój bieg przez galerye dzwonniczne. Dopóki bieg ów trwał, biedne dziewczę nie mogło przytomności odzyskać; na poły senną i na pół czuwająca, nie pojmowała nic co się w około niej działo, okrom tego, że się podnosiła w powietrze, że po niem pływała, że w niem jak na skrzydłach leciała, że ją coś unosiło ponad ziemią. Od czasu do czasu posłyszała tylko wybuch radosnego śmiechu, potężny głos Quasimoda rozlegający się nad jej uchem; otwierała powieki; widziała wtedy niewyraźnie pod sobą Paryż pocentkowany tysiącznemi łupkowemi i ceglanemi dachami, niby mozaikę czerwono-błękitnawą, nad swoją zaś głową przerażającą a rozradowaną twarz Quasimoda. Poczem powieki się jej zamykały napowrót; mniemała, że już jest po wszystkiem, że ją uduszono podczas omdlenia, i że zły duch niedolą jej kierujący porwał ją i zmykał. Nie śmiała nań spojrzeć i bezbronnie losowi swemu była posłuszną. Ale gdy dzwonnik katedralny, zdyszany i rozczochrany, złożył ją w izdebce ochronnej, gdy poczuła grube jego ręce ostrożnie rozwiązujące powrozy, co ciało jej targały, doznała coś w rodzaju owego wstrząśnienia, które śród ciemnej nocy budzi podróżnych na statku przybijającym do brzegu. Pojęcia jej obudziły się również, wyobrażenia wracały powoli jedne po drugich. Ujrzała, że jest w katedrze Najświętszej Panny: przypomniała sobie, że wyrwaną została z rąk kata, że Phoebus żył, że Phoebus już jej nie kochał, i dwie te myśli, z których jedna tyle goryczy lała na drugą, tak razem ostro ścisnęły serce biednej skazanej, oblały ją takim chłodem rzeczywistości, że oprzytomniona zwróciła się do Quasimoda, stojącego przed nią, i bojaźliwie go zapytała: — Po co-żeście mię ratowali? On patrzał na nią z niepokojem, jakby w chęci odgadnienia co mu mówiła. Dziewczę powtórzyło pytanie. Rzucił wtedy na nią spojrzenie pełne głębokiego smutku i uciekł. Ją ogarnęło zdziwienie. W kilka chwil powrócił, z zawiniątkiem w ręku, które pod jej stopy podrzucił. Była-to odzież złożona dla ocalonej na progu świątyni przez kilka litościwych kobiet. Pojrzała wtedy po sobie, i ujrzawszy się prawie obnażoną, żywym się oblała rumieńcem. Życie wracało. Quasimodo zdawał się doznawać również niejakiego zawstydzenia. Wzrok sobie zakrył szeroką dłonią, i raz jeszcze wyszedł, lecz już krokiem powolnym. Nieboga ubierać się poczęła pośpiesznie. Włożyła sukienkę białą z białą zasłoną. Był to strój nowicyatki od sióstr miłosierdzia przy Szpitalu Św. Ducha. Zaledwie strój skończyła, gdy ujrzała powracającego Quasimoda. Pod jedną ręką niósł kosz, pod drugą siennik. W koszu znajdowała się butelka, chleb i nieco żywności. Postawił kosz na posadzce i rzekł: — „Proszę jeść.” — Rozciągnął siennik w kątku i powiedział: — „Proszę zasnąć.” — Własne to pożywienie i własne posłanie przynosił dzwonnik. Cyganka podniosła nań oczy z zamiarem podziękowania; ale ani jednego słowa wymówić nie mogła. Nieboraczysko strasznym był w istocie. Zwiesiła głowę ze drżeniem trwogi. On się ozwał: — Lękacie się... lękasz się mnie. Jestem bardzo brzydki, nieprawdaż? to nie patrz na mnie; słuchaj mię tylko. Dzień trzeba tu spędzać; w nocy można się przechadzać po całym kościele. Ale z kościoła nie wychodź, proszę, ni we dnie ni w nocy. Zginęłabyś niechybnie. Zabili-by cię, a ja-bym skonał. Wzruszona, podniosła głowę by mu odpowiedzieć. Ale dzwonnika już nie było. Znalazła się więc znowu sama, uderzona dziwnemi słowami istoty tej niemal potwornej, i dźwiękiem jego głosu, tak chrapliwego, a jednak tak łagodnego i słodkiego. File:ND-de-Paris-L9-Ch2-Bossu,Borgne,Boiteux.png Po chwilce dumania poczęła się rozpatrywać w celce. Była to izdebka parę kroków szeroka i parę długa, z małem, okrągłem okienkiem i drzwiczkami w lekko nachylonej płaszczyźnie dachu z gładkich kamieni. Kilka rynien z rzeźbami zwierząt zdawały się nachylać do koła niej i wyciągać szyjki, by zajrzeć przez okienko do środka. Ze skraju poddasza dziewczę spostrzegło wierzchołki tysiąca kominów, które przed jej oczyma wypuszczały dymy wszystkich ognisk paryzkich. Smutny widok dla biednej cyganki, podrzutka, istoty nieszczęśliwej, bez ojczyzny, bez rodziny, bez matczynego kąta, na śmierć skazanej. W chwili, gdy myśl samotności i opuszczenia, zbudzona w ten sposób, dotkliwszą się wydała niż kiedykolwiek, poczuła mordkę jakąś wełnistą i brodatą, podsuwającą się jej pod dłonie załamane na kolanach. Drgnęła od stóp do głowy (wszystko już ją odtąd lękało) i spojrzała. Była to biedna kózka, Dżali wiatronoga, która w chwili gdy Quasimodo z niczem odprawiał brygadę mistrza Charmolue, wyrwała się była za swą panią i w ślady jej podążyła. Przymilała się tak oto od godziny już blizko, nie mogąc ani jednego wzajem otrzymać spojrzenia. Cyganka okryła ją pocałunkami: — O moja Dżali! — mówiła — jamże o tobie zapomnieć mogła! Więc nie myślisz mię opuścić?... O! ty nie znasz niewdzięczności! I jednocześnie, jakby ręka niewidzialna odchyliła nareszcie kamień od tak dawna przywalający w jej sercu krynicę łez, płakać poczęła; im więcej zaś łzy twarz jej zapływały, tem więcej czuła, że wraz z niemi ucieka co było najzjadliwszego, najcierpszego w jej niedoli. A gdy nadszedł wieczór, noc wydała się jej tak piękną, księżyc tak słodkim i wdzięcznym, że wyszła obejść dokoła galeryę wyższą otaczającą katedrę. Ulżyło to jej; tak dalece spokojną przedstawiła się jej ziemia, z tej podniosłości oglądana.
is dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg== of
is dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA== of
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software