About: dbkwik:resource/O2-eGc_5Hqz8TlJ645EIVA==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Ordynat Michorowski/08
rdfs:comment
  • Ordynat, przeciwnie, był w ciągłym ruchu. Sprawy publiczne, fermenty społeczne i naprężone włókna polityki wewnętrznej podniecały go. Jego sprężysty umysł szukał coraz nowych ujść i znajdował je. Głębowicze stały się punktem zbornym różnych zjazdów i sesji. Arystokracja krzywo spoglądała na "demokratyczne zachcianki" ordynata, lecz wciągana przez niego, musiała czasem współuczestniczyć w jego pomysłach. A te były szerokie. Tylko nie bardzo się udawały z powodu zagmatwań politycznych. Oczekiwanie ważnych wypadków, przewroty w sferach rządzących - tamowały filantropijną działalność. Rozmaite partie, związki paraliżowały czyn praktyczny.
dcterms:subject
Tytuł
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • VIII
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Helena Mniszkówna
abstract
  • Ordynat, przeciwnie, był w ciągłym ruchu. Sprawy publiczne, fermenty społeczne i naprężone włókna polityki wewnętrznej podniecały go. Jego sprężysty umysł szukał coraz nowych ujść i znajdował je. Głębowicze stały się punktem zbornym różnych zjazdów i sesji. Arystokracja krzywo spoglądała na "demokratyczne zachcianki" ordynata, lecz wciągana przez niego, musiała czasem współuczestniczyć w jego pomysłach. A te były szerokie. Tylko nie bardzo się udawały z powodu zagmatwań politycznych. Oczekiwanie ważnych wypadków, przewroty w sferach rządzących - tamowały filantropijną działalność. Rozmaite partie, związki paraliżowały czyn praktyczny. Ordynat był bezpartyjnym, ale wyrozumiałym. Na sesjach mówił niewiele, wypowiadając zdania konkretne i dobrze obmyślane, które zawsze prawie odnosiły zwycięstwo. Nie rozdrabniał swych myśli i nie szafował nimi w dysputach z każdym. Nie była to zarozumiałość, lecz jedynie powściągliwość i powaga w słowie. Miał zaufanie do dziadka i Luci; przy nich mówił więcej i nieco ożywiał się. Raz mówił: – Gdyby na świecie było mniej pretensji, byłoby zarazem mniej kłamstwa i obłudy. Gdyby ludzie mieli odwagę przedstawiać się takimi, jakimi są, byliby szczęśliwsi. Nic chyba nie deprawuje tak duszy, niż ta pewność, że się ma maskę dla świata, a inną twarz dla siebie. Bo pomimo najzręczniejszej i, powiedzmy nawet, najwytworniejszej obłudy, osobnik, który ją uprawia, zna swą istotną wartość. Więc gdy uczciwość w nim nie zamarła doszczętnie, odczuwa i cierpi, że poznaje. A to jest przecież okrutne. Lucia potrząsnęła głową energicznie. – Ale dodaj jeszcze: że i nie poprawi się taki pan. Gdy jest bierny duchem, wierzy w swą pozę, jak w rzecz prawdziwą, nie nabytą i kolorowaną. Gdy jest podły, śmieje się z niej ironicznie, lecz nie zmienia. Częściej jednak śmiech swój zwraca nie na własny dowcip w urządzaniu prawdy, lecz na naiwność tych, którzy się na nią biorą. – I to już jest szczytem bezczelności - dokończył Waldemar. Stary Michorowski patrzył na nich ze smutkiem i zgrozą. – To jest młode pokolenie! Ty, Luciu, możesz już tak sądzić? – Poznaję świat, dziadziu - odrzekła krótko. Brochwicz nie rozmyślał o polityce, nie analizował ludzi. Z książką w ręku siedział raz daleko poza parkiem w ogrodzie owocowym. Nie czytał. Głaskał wzrokiem żółknące już drzewa śliw. Obfite,nadmiernie dojrzałe owoce, w aksamitnych fioletach z puszkiem srebrzystym zwisały z gałęzi ciężkimi ciałami, lub spadając na trawę, pękały ukazując złoty, soczysty miąższ. Szare, okazałe gruszki wśród szarych liści i błyszczące, zarumienione jabłka tworzyły wyłączną jesienną mozaikę, napawając jednocześnie jakąś sytością. Brochwicz lubił ten ogród, bo mu tu było zacisznie. Błądził w winnicy, wśród zabudowań cieplarnianych, rysował pyszne liście winogron, czarne i zielone, cieszył się widokiem potężnych ananasów, przysadziście złocących się pod szkłem. Wytworne kule brzoskwiń i ciemno_żółte lampki moreli zatrzymywały na sobie oczy Brochwicza, jakby najpiękniejsze kwiaty. Chodził już długo, miażdżąc opadłe śliwki węgierki, pogrążony w myślach, z tęsknotą w źrenicach i zwątpieniem na ustach. Ale ocknął się. Nagłe postanowienie rzuciło mu na twarz błysk energiczny. Prędkim krokiem podążył do zamku. Zapytał, gdzie ordynat. Olbrzymi Jur odpowiedział cicho i jakby z nabożeństwem: – Ordynat gra. Brochwicz wiedział, że gra w sali muzycznej na organach. Uszanował tę chwilę i nie przerywał. Nawet nie wszedł do sali. Usiadł w bocznym saloniku, czekając aż Waldemar skończy i zasłuchał się. Michorowski nie często pozwalał sobie na chwilę osobistych rozmyślań przy organach, bo wówczas wpadał w nastrój prawie mistyczny. Wszystkie drogie wspomnienia, bóle, tragedie przeżyte przed dwoma laty uwypuklały się i raziły w serce nawałą ciężarów. Ale grał, i zanurzał się we wspomnieniach odległych, które jednak przez powiększające szkło duszy były tak blisko, że prawie w tej sali. Waldemar miewał złudzenia, że gdy wstanie, zobaczy za sobą Stefcię Rudecką lub usłyszy jej głos. I patrzył na nią, budząc życie w jej twarzy, malowanej na płótnie. Portret jej umieszczony był obok organów. Gdy ordynat grał sonatę Beethovena, ulubioną niegdyś przez nich oboje, twarz na portrecie zdawała się uśmiechać, promienieć. Gdy grał żałobnego marsza lub nokturny Chopina, rysy zmarłej narzeczonej posępniały. Waldemar zaś wstrząsał się, bo widział ją wówczas już oblubienicą śmierci w Ruczajowskim salonie wśród kwiatów. Nikt nigdy nie przerywał ordynatowi tych sjest muzycznych. Cały zamek słuchał w skupieniu. Niewidzialne jakieś palce trącały w struny innych instrumentów, tu nagromadzonych, i razem z hejnałem organów płynęła pieśń tęskna, a potężna, pieśń natchniona, nasiąknięta czarem, od bólu ciężarna. Brochwicz słuchał takiej właśnie pieśni strun. To nie grały palce ordynata, to grała wszechpotęga dramatu, który nosił w duszy: to grał orkan poszarpanych namiętności; to grała tęsknota tak olbrzymia, że ocean wylany na jej ogień, nie zdławiłby go. – Jeśli tak dłużej potrwa, to zgon Stefci, ordynat i te organy staną się legendą zamku - myślał Brochwicz. I nie mylił się. Na zamek już spoglądano jak na mauzoleum nieszczęścia. Mury były jakby nasiąkłe tragedią; pełzał po nich szary mrok. Wyniosły gmach przyjmował odwiedzających przyjaźnie, ale głównie ludzi czynu, związanych z ordynatem tożsamością idei. Nie bywało innych zjazdów, niż społeczne. Dawne zabawy zdążyły stłumić na węgłach murów najcichsze swe echa. Zamek był jak skała z ostatnim potomkiem orlego rodu, którego zraniona pierś krwawiła. Brochwicz nie odważył się tego dnia mówić z Michorowskim o sobie. Nazajutrz przy śniadaniu rzekł tylko: – Muszę już opuścić Głębowicze; ale dziś chcę być w Słodkowcach. Proszę cię, Waldy, jedź ze mną. – Chcesz się upewnić co do Luci? Brochwicz spojrzał zdumiony. – To ty odgadłeś? – Przeczuwałem. Przez chwilę milczeli. – Upewnić?... Czy ja się mogę upewnić?... Ja zupełnie nic nie wiem - rzekł Brochwicz. – Nie rozmawiałeś z nią o tym nigdy? – Nie. – Jednak ona również wie. – I...? – No, nie zwierzała mi się, trudno odgadnąć. Brochwicz przeciągnął dłonią po swych gęstych, jasnych włosach. – Ty, Waldy, przeczułeś, ale nie wiesz, jak ją kocham. Tak jakoś powstało z niczego. Z tej dziewczyny wyrósł kwiat wonny - może nie dla mnie... Ona kocha... kocha... na pewno; tylko... zdaje się, nie mnie!... Ordynat popatrzył badawczo w oczy przyjaciela. – A kogo - zgadujesz? – Kogoś, kto został w Nicei. Ona uciekła od niego. – Ale kto to? – Nie wiem. Ona jest skryta. Pojedziesz, Waldy, do Słodkowic ze mną? – Tak. Kto wie?... Może się obydwaj mylimy? – Nie rozumiem... – Bo ty myślisz, że jest ktoś drugi, a ja jednak myślę, że jesteś tylko ty. – Jak?!... – Poczekaj! A może nie być nikogo w jej uczuciach, to możliwe. Lucia jest tajemnicza. Brochwicz trochę smutno uścisnął rękę ordynata. – Wolałbym już, żeby kochała innego, niż nikogo, bo wówczas jej stan obecny tłumaczyłby się naturalnie. A tak?... Jeśli to tylko apatia, niechęć do życia?... – Nie! Lucię na pewno coś gnębi - odrzekł Michorowski z powagą w głosie.
is dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg== of
is dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA== of
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software