About: dbkwik:resource/PGsfaFa0-z04ag5acl9khg==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Miasto pływające/32
rdfs:comment
  • O trzy kwadranse na piątą, za rozkazem sternika, kotwice zostały zapuszczone. Łańcuchy spadały z trzaskiem podo­bnym do grzmotów. Myślałem nawet przez jakiś czas, że rozpoczyna się burza. Gdy kotwice zaczepiły o piasek, paro­statek obrócił się popchnięty odpływem morza i stanął nierucho­my. Ani jedna fala nie wzburzała morza, Great-Eastern wy­glądał teraz jak wysepka. — Stary Drake jeszcze nie przyszedł? zapytał mnie. — Kapitan Corsican. — Nie jeszcze, — odpowiedziałem. — Chodźmy na tył okrętu. Tam jest miejsce spotkania. Wziął broń pewną ręką: Tymczasem wzrok Fabijana dziwnie się ożywił.
dbkwik:resource/JvmuHjXQYc_EMmq-yMXeWg==
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • Rozdział XXXII
dbkwik:resource/X7l0opWu667RHDeQudG4LA==
adnotacje
  • Dawny|1872 r
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Juliusz Verne
abstract
  • O trzy kwadranse na piątą, za rozkazem sternika, kotwice zostały zapuszczone. Łańcuchy spadały z trzaskiem podo­bnym do grzmotów. Myślałem nawet przez jakiś czas, że rozpoczyna się burza. Gdy kotwice zaczepiły o piasek, paro­statek obrócił się popchnięty odpływem morza i stanął nierucho­my. Ani jedna fala nie wzburzała morza, Great-Eastern wy­glądał teraz jak wysepka. W tej chwili trąbka dała się słyszeć po raz ostatni. Zwo­ływała ona podróżnych na obiad pożegnalny. Stowarzyszenie wynajmujących miało częstować szampanem swoich gości. Każden chciał stanąć na wezwanie. W kwadrans później, sale zapełniał się biesiadnikami a pokład opustoszał. Siedem osób tylko miało zostawić swe miejsce niezajętem dwu przeciwników, których życie miało się w pojedynku roze­grać, czterech sekundantów i doktór, którzy mieli im towa­rzyszyć. Godzina tego spotkania dobrze była wybrana. I miejsce walki również, nikogo na pokładzie. Pasażerowie zeszli do dining-rooms, majtkowie na swe stanowisko, ofice­rowie, do swoich pokojów osobnych. Nie było żadnego ster­nika przy rudlu z tyłu parostatek stal nieruchomie na swych kotwicach. O dziesięć minut na szóstą, ja z doktorem zeszliśmy się z Fabijanem i kapitanem Corsicanem. Nie widziałem Fabija­na od owej sceny przy grze. Wydał mi się smutnym, lecz bardzo spokojnym. To spotkanie zdawało się go nie obchodzić. Myśli jego błąkały się gdzieindziej a spojrzeniem niespokojnem, szukały ciągle Ellen’y. Poprzestał na uściśnieniu mi rę­ki nie mówiąc ani słowa. — Stary Drake jeszcze nie przyszedł? zapytał mnie. — Kapitan Corsican. — Nie jeszcze, — odpowiedziałem. — Chodźmy na tył okrętu. Tam jest miejsce spotkania. Fabijan, kapitan Corsican i ja, poszliśmy do wielkiego rudla. Niebo się pochmurzyło. Przytłumione grzmoty toczyły się na horyzoncie. Były one jakby basem wtorującym przy którym wyrwały się głośne wiwaty, dające się słyszeć z salo­nów. Błyskawice oddalone przerzynały gęste sklepienie chmur. Elektryczność gwałtownie zebrana, zasycała powietrze. O dwadzieścia minut na szóstą przyszedł Harry Drake ze swemi dwoma sekundantami. Ci panowie ukłonili się, a ich ukłon został im dokładnie oddany. Drake nie wymó­wił ani słowa. Twarz jego wyrażała jednak, źle powściągnio­ne rozdraźnienie. Patrzał na Fabijana wzrokiem nienawiści. Fabijan oparty o okno, nawet go nie widział. Zatopił się w głębokiem zamyśleniu, i zdawał się nie myśleć jeszcze o roli, którą miał odegrać w tym dramacie. Tymczasem kapitan Corsican, zwracając się do Jankesa, jednego z sekundantów Drake’a zapytał go o broń. On poka­zał mu ją. Były to szpady wojenne, z rękojeścią pełną zasła­niającą całkiem rękę, która je trzyma. Corsican wziął je, nagiął, przemierzył, i dał wybrać jedną Jankesowi. Harry Drake w czasie tych przygotowań, zrzucił kapelusz, zdjął ubranie, rozpiął koszulę; zawinął rękawy potem schwycił broń. Zobaczyłem wtedy, że był mańkutem. Korzyść dla niego niezaprzeczona, jako dla przyzwyczajonego strzelać się z wła­dającemi prawą ręką. Fabijan nie odszedł jeszcze ze swego miejsca, zdawało się, że te przygotowania nie jego się tyczyły. Przybliżył się do niego kapitan Corsican, trącił go ręką, i pokazał szpadę. Fabijan spojrzał na to błyszczące żelazo, i zdawało się, że wtenczas wszystko mu przyszło na myśl. Wziął broń pewną ręką: — A prawda — poszepnął. Przypominam sobie! I stanął naprzeciwko Harry-Drake’a, który zaraz przybrał postawę obronną. W tej przestrzeni ścieśnionej wpaść odrazu było prawie niepodobieństwem, trzeba było bić się na miejscu. Zaczynajcie, panowie — rzekł kapitan Corsican. Zaraz broń zmierzyli. Od pierwszego starcia żelaza, kilka rapto­wnych uderzeń z tej i tamtej strony, niektórych złożeń się i odpie­rań przekonałem się, że Fabijan i Drake byli prawie jedna­kowej siły. Wnosiłem dobrze o Fabijanie, zachowywał krew zimną, był panem siebie, bez złości, obojętny prawie na wy­padek walki, z pewnością mniej wzruszony jak jego sekundanci. Harry Drake przeciwnie, na Fabijana patrzał okiem rozognionem, zęby mu było widać z pod ust na wpół otwar­tych, głowę ukrył w ramionach, cała jego fizyjonomija przedstawiała nienawiść gwałtowną, która niedozwalała mu zacho­wać zimnej krwi. Przyszedł zabijać, i chciał zabić. Po pierwszem starciu, które trwało kilka minut, zniżyli szpady. Żaden z przeciwników nie był dotknięty. Małe dra­śnięcie dawało się widzieć na rękawie Fabijana. Odpoczywali a Drake obcierał twarz, zlaną potem. W tem czasie burza powstała z całą gwałtowną wściekło­ścią. Grzmoty nie ustawały, okropne trzaskanie piorunów co­ chwila wstrząsało powietrze. Elektryczność rozwinęła się z taką siłą, że szpady ozdobiły się obwódką błyszczącą, jak konduktorzy wśród chmur burzą ciężarnych. Po chwili wypoczynku kapitan Corsican znowu dał znak do utarczki. Fabijan i Drake stanęli w postawach obronnych. Ta utarczka była więcej ożywiona aniżeli pierwsza, po­nieważ Fabijan bronił się z wściekłością, Kilka razy po uderzeniu gwałtownem, czekałem na odparcie Fabijana, którego on nawet nie próbował. Nagle przy starciu, Drake ciął szablą. Myślałem że ude­rzył Fabijana w same piersi. Lecz Fabijan odparł, a uderza­jąc za nisko, trafił w szablę Drake’a. Ten się zwrócił zasła­niając prędko pół-kołem, gdy w tym czasie błyskawice pruły chmury po nad nasżerni głowami. Fabijan miał dobrą sposobność zadać uderzenie odpiera­jąc. Lecz nie. Czekał zostawiając swemu przeciwnikowi czas do obrony. Przyznaję, że ta wspaniałomyślność nie podobała mi się. Harry Drake nie był z tych, którychby warto oszczę­dzać. Niespodziewanie, raptem Fabijan upuścił swoję broń, w dziwnem zaniedbaniu, czego niczem nie mogłem sobie wy­tłomaczyć. Miałże być śmiertelnie ranny, chociażeśmy tego nie do­myślali się nawet? Wszystka krew napłynęła mi do serca. Tymczasem wzrok Fabijana dziwnie się ożywił. — Brońże się pan, wykrzyknął Drake głosem strasznym, pochylony jak tygrys, i gotów rzucić się na swego przeci­wnika. Myślałem że już po bezbronnem Fabijanie który był bez krwi. Corsican chciał stanąć pomiędzy nim i jego nieprzyjacielem, dla przeszkodzenia, żeby cios nie padł na człowieka bezbronnego. Lecz Harry Drake, zdumiony, stanął także nieruchomy. File:'A Floating City' by Jules Férat 26.jpg Odwróciłem się. Blada jak trup, z rękami wyciągniętemi zbliżała się do walczących Ellen, Fabijan z otwartemi rękami, oczarowany tem zjawiskiem, nie ruszał się z miejsca. — To ty! Ty! — wykrzyknął Harry Drake, odwracając się do Ellen’y. Ty tutaj! Szpada jego wzniesiona drżała, z ognistym końcem wy­glądała jak miecz Michała archanioła w rękach szatana. Nagle olśniewająca błyskawica oświeciła strasznie cały tył parostatku. O mało się nie przewróciłem, jakby uderzony piorunem. Błyskawice i piorun razem uderzyły. Rozszedł się zapach siarki. Wysileniem nadzwyczajnem przyszedłem mniej więcej do przytomności. Upadłem na jedno kolano, podnoszę się. Patrzę. Ellen wsparta na Fabijanie. Harry Drake, skamieniały, pozostał w tej samej postawie, lecz twarz miał czarną! Czy ten nieszczęśliwy, sprowadzając błyskawicę końcem szpady, został wtedy piorunem uderzony? Ellen odeszła od Fabijana, zbliżyła się do Harry Drake’a, ze wzrokiem pełnym anielskiego spółczucia. Położyła mu rękę na ramieniu. To lekkie dotknięcie było dostateczne dla zachowania równowagi. Ciało Drake'a upadło, jak massa bezwładna. Ellen po­chyliła się nad trupem, gdy my przestraszeni odsunęliśmy się. Nieszczęśliwy i nikczemny Harry umarł. — Zabity od pioruna! — rzekł doktór, chwytając mnie za rękę, zabity od pioruna! Acha! nie chciałeś pan wierzyć w pomoc pioruna? Czy Harry Drake został zabity od pioruna, jak utrzymy­wał Dean Pitferge, czy też raczej jak zapewnił później lekarz okrętowy, że jakieś naczynie pękło w piersiach biednego, tego nie wiem. W każdym razie mieliśmy tylko trupa przed oczyma.
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software