abstract
| - XXIX Wywłaszczyciele - Więc wszystko przepadło? Już bez ratunku, bez nadziei? Stała przed Drohobyckim z załamanymi rękami, naprzód pochylona, patrząc na niego zrozpaczonym wzrokiem. On smutnie zwiesił głowę. - Nic nie można uratować, Temnyj Hrad stracony. Kontrakt jak najbardziej formalny, kupiec nie chce go zrywać za żadną cenę. Są w zmowie z Kościeszą i rozumieją, że interes pierwszej klasy. Grześko stojący opodal posunął się bliżej. - Wiadomo, takie bogactwo kupili za tanie pieniądze, to sobie wyrwać nie dadzą. Abo pan Kościesza głupi? I klejnoty bojarzynki i pożyczka jasnego pana nie zduża za to, co oni na tym borze zarobią. I prawo mają za sobą. Ho, ho!... To majstry! - Cóż teraz będzie? - Trzeba się pogodzić z nieszczęściem, pani Anno, forsować nie można i... nie ma z czego. Reszta sumy pozostałej za Temnyj Hrad powinna być zaoszczędzona. Uroczyska najpiękniejsze, Krasna Duszohuba, wycięte, pod Wołkiem, Medwedówka również, zaczęte przez Kościeszę dokończone przez... męża pani. Trzeba się z tym liczyć. Jedyny kapitał teraz, to te ostatki za Temnyj Hrad. Szczęście, że i tego pan Horski roztrwonić nie mógł. - Tak pan mówi? A więc proszę, coś panu pokażę. Wyjęła z biurka jakieś papiery i podała je Drohobyckiemu. - Te listy wczoraj otrzymałam, niech je pan przeczyta. W miarę czytania Drohobycki zbladł, ręce mu się trząsły. Anna chodziła po pokoju nerwowo. Gdy skończył stanęła przy nim. - Cóż pan na to? - To straszne! I pan Horski śmie żądać od pani takiej ofiary? Więc ostatni grosz, jaki pani pozostał, ma być użyty na spłatę jego długów, jeszcze długów? - Jak pan widzi, żądanie jest bardzo kategoryczne. Uprzedzała mnie o tym siostra jego w Londynie, lecz sądziłam, że suma za Temnyj Hrad jest nienaruszona. - Jeśli pani zechce spłacić jeszcze i te długi to już prawie ruina. Ale można odmówić. Długi zaciągnięte w Londynie nic panią nie obowiązują. - A obowiązek moralny? Czytał pan list? Ja go znam, on się zastrzeli, jeśli mu tych pieniędzy nie poślę. Teraz dopiero widzę, jak byłam lekkomyślna chcąc ratować Temnyj Hrad. No, ale te listy otrzymałam już po wyjeździe pańskim do Równego. To mnie jedynie tłumaczy. Drohobycki patrzył na nią ze zdumieniem. - I pani naprawdę nie waha się pozbywać ostatniego funduszu, rzucić w błoto swój byt, swoją przyszłość? Podniosła na niego oczy pełne bezbrzeżnego smutku i rezygnacji. - Nie mam już innych obowiązków, mnie wystarczy to, co mi jeszcze zostanie. - Ruiny - sarknął Drohobycki. - Tak, ruiny, ale jego muszę ratować. Nie mogę pozwolić na hańbę mego męża. Czytał pan list? - W liście nie ma ani jednego słowa, które by zdradzało przygnębienie lub skruchę. - Skruchę? Ha, ha! Oskar i skrucha! To zabawne. - Ton listu jest raczej rozkazujący, arbitralny. - To jego styl, niemniej odczuwam, że pomoc moja jest tam konieczna, jest nawet decydująca. Będzie to ostatnia ofiara, lecz spełnić ją trzeba. I decyzja Anny nie uległa zmianie. Drohobycki, widząc jej stanowczość, wzruszał tylko ramionami. Żona ratowała męża, czyż mógł jej tego wzbraniać? Jakim prawem? - Ta nieszczęsna kobieta jest zahipnotyzowana przez tamtego łotra, czeka ją zguba ostateczna - rzekł Drohobycki do Grześka. - Musi to i prawda, jasny panie, patrzę, patrzę daj dziwuję się. Z rąk kata popadła się nieboga w moc szatańską, boć nieczysta siła siedzi w tym... obcym. Aż i ona biedneńka sczeźnie jak jej matka, da prokopyszczski pan. Pewnego dnia wpadł do Wilczar młody Janusz Kościesza. Nie witając się, krzyknął: - Andziu ratuj, jestem zgubiony! Cała nadzieja w tobie, że brata nie opuścisz. - Co ci się stało? - No, jeśli mnie nie wyratujesz, to ze mną klapa. Więzienie mi grozi. - Mów wyraźniej, nie rozumiem, o co ci chodzi? Jakim sposobem mam cię ratować i od czego? - Musisz Andziu spłacić moje weksle, inaczej diabli mnie wezmą. - Ależ jakież ja mam obowiązki płacić twoje długi, Januszu, zastanów się. - Dlatego, że weksle te są z twoimi podpisami. Anna zbladła. Janusz patrzył na nią bezczelnym wzrokiem. - No, tak, podrobiłem twój podpis, gdzie miałem cię szukać, może w Anglii? A pieniędzy potrzebowałem na gwałt. Papa nieskory do dawania, ty wiesz, jaki to numer. Cóż tak na mnie patrzysz? - Ty ośmielasz się fałszować moje nazwisko? ależ to podłe Januszu, to kryminalna sprawa. - Toteż dlatego przychodzę do ciebie w nadziei, że sprawę tę umorzysz. Zbliżają się terminy płacenia, za kilka dni mogę być skompromitowany. - Otrzymasz zatem słuszną karę za łotrostwo, nie licz na mnie, jestem sama w ciężkich warunkach i ratować cię nie będę mogła. Janusz zaśmiał się cynicznie. Widząc jednak upór Andzi zaniepokoił się, sposępniał, jął narzekać na ojca, że nie uwzględnia jego potrzeb i bajecznie mało daje mu "forsy", że on wobec tego musi zaciągać długi. Z usprawiedliwień się i narzekań przeszedł w ton sentymentalny, w końcu zaczął prosić Horską, błagał ją, by go ratowała, słuchał z pokorą jej napomnień i ostrych wymówek, obiecywał poprawę, aby go tylko teraz ocaliła od hańby i wstydu. Tak zręcznie potrafił przemawiać, taki był zrozpaczony i biedny, że wzruszył Annę, pomimo, że już przestała ufać ludziom. Młodość Janusza i wpływy jego ojca, które nim kierowały, łagodziły w oczach Andzi jego winę. Zresztą był to jej brat, więc skazywać go na karę więzienia?... Piętnować go od razu w młodości mianem oszusta, co już na całe życie może być jego niedolą? Anna przestała się wahać, gdy Janusz wymienił sumę, odetchnęła, spodziewała się gorszej. Młody Kościesza prosił zaraz o pieniądze, lecz mu ich nie dała, postanowiwszy osobiście spłacić wierzycieli. Spotkało ją znowu straszne rozczarowanie. Weksli z jej podrobionymi podpisami okazało się tak dużo, że ogólna suma była dwa razy większa od tej, którą Janusz wymienił. Anna znalazła się w nader przykrym położeniu, kwota zdobyta za sprzedane klejnoty nie wystarczała. Ostatnią sumę za Temnyj Hrad Anna już odesłała do Londynu wierzycielom Horskiego. Drohobycki radził jej, aby spłaciła tylko część weksli Janusza, resztę powierzając Kościeszy, który miał pierwsze obowiązki wobec syna. Kościesza, zaczepiony o to przez Drohobyckiego, zjawił się w Wilczarach osobiście. Anna powitała go bardzo chłodno, on patrzył na nią pilnie, z nie ukrywanym zdumieniem i ironiczną fałdą koło ust. Przemówił szatańsko syczącym głosem: - Widzę, że nie posłużyło pani małżeństwo: zdrowie, piękno i fortuna utonęły w morzu na brzegach Anglii. Przepowiedziałem to od razu usłyszawszy o awanturniczym ślubie pani, a gdy poznałem jej męża... - Myli się pan, że fortunę pochłonęła tylko Anglia, początek upadku moich majątków datuje się dużo wcześniej, sięga bowiem czasów, kiedy byłam pod pańską opieką. Kościesza zmieszał się. - Jest pani źle poinformowana. - Niepotrzebne mi były informacje, miałam fakty. Ale zostawmy tę kwestię na boku, jako przedawnioną. Czego pan sobie życzy? - Przyjechałem z propozycją. Chcę kupić wyręby po sprzedanych lasach wilczarskich mianowicie - pustosz po Krasnej Duszohubie i Medwedówce. Pieniądze otrzymane za te grunty w połączeniu z resztą sumy za Temnyj Hrad, którą pani ściągnęła tak gwałtownie, pozwolą jej pokryć całkowicie zobowiązanie względem Janusza, no... i dadzą jej możność żyć jako tako, zanim przybędą nowe dłużki mężulka. Anna zadrżała z oburzenia. - Jak to, pan ośmielając się robić mi propozycje sprzedaży ziemi, żąda jeszcze, abym spłacała wszystkie weksle pańskiego syna? - Spłaca zwykle ten, czyje nazwisko figuruje na podpisie. Pani je wszakże sama podpisywała. - Przecież to jest fałszerstwo, mój podpis podrobiony, czyż pan o tym nie wie? - To mnie mało obchodzi, fakt faktem, że podpis istnieje i że do pani należy długi uregulować. - Ależ to jest tylko moja dobra wola, moja naiwność, moja łaska, słyszy pan? Janusz popełnił podwójne oszustwo, podrobił podpis i wymienił mi sumę więcej niż o połowę mniejszą od rzeczywistej. Do tamtej byłam przygotowana i spłaciłam ją, ale ta kolosalna nadwyżka przeważyła szalę mej cierpliwości, nie mam na uregulowanie tej sumy i nie chcę o tym myśleć. - Wiem, że pan Horski kasę pani dzielnie wentylował i dlatego chcę kupić grunty po lesie, aby pani mogła jeszcze żyć. Anna zawrzała gniewem. - Uprzedzam, niech się pan nie łudzi, nie wydostanie pan ode mnie choć kawałka ziemi. Kościesza patrzył na nią z gryzącą ironią. - Nie sprzeda mi pani tych wyrębów? - Ani kawałka, powtarzam. - Ha, ha! A ja pani zapowiadam, że grunty te, jak i całe Wilczary, zmuszona pani będzie sprzedać bardzo prędko i... możliwe, że ja będę ich nabywcą. - Zapewne także pod pokrywką jakiegoś Żyda szachraja, jak w kupnie Temnego Hradu? Kościesza spąsowiał. - Sposobów nie przewiduję naprzód, ale Wilczary wysuną się spod nóg pani tak samo szybko jak Toporzyska i Draków. Nie chcesz mi pani sprzedać teraz wyrębów, oddasz mi je za pół roku i za pół ceny. - Nigdy! Zginę tu, lecz ziemi tej ostatniej mojej, nie oddam za nic i nikomu. - Hahaha! Zabawna egzaltacja.Miewała ją pani i dawniej, jednakże nawet wtedy zawodziła. - O jakim zawodzie pan mówi, czy o wypadku w Temnym Hradzie, który jest obecnie pańską własnością? Moja ówczesna egzaltacja nie doznałaby tam porażki, gdyby mogła przewidzieć, że istnieją w ludziach wampiry, mające na swych usługach upiorne indywidua w rodzaju Chwedźka. Kościesza zbladł straszliwie, zdrętwiał, jakby się cały zamienił w bryłę martwej gliny. Okropne w wyrazie wilcze źrenice rzucił niepewnie na Annę i pochylił się tak, jakby już już... miał ją zdławić. Ona mówiła dalej spokojnie, bardzo stanowczo. - Powtarzam panu raz jeszcze: ziemi nie sprzedam i sfałszowanych weksli Janusza, ponad sumę, do której mi się sam przyznał, nie spłacę. Jeśli zaś dowiodę fałszerstwa mego podpisu, Janusz pójdzie do więzienia. - I pani mówisz o tym z zimną krwią, i pani na to pozwoli... żeby jej brata... - Panie Kościesza, czy pan nie uznaje, że pierwsze obowiązki są wobec syna, nie zaś względem przyrodniego brata? - Syna? O ile wiem, mąż pani genialnie tracił majątki, tu wykazał znakomite zdolności, innych jednakże rezultatów jego męskiej energii... nie widać. Skądże raptem syn? Chyba podróż przyjaciela pani Drohobyckiego do Anglii wywarła tak piorunujący wpływ i stała się przyczyną przyszłych nadziei rodu Horskich. Anna pod obuchem tego bezmiernego cynizmu nie straciła panowania nad sobą, choć drżała ze zgrozy, wstrętu i obrazy. Podeszła naprzód parę kroków i otworzywszy drzwi wskazała je Kościeszy ruchem energicznym. - Wychodź pan stąd natychmiast... i więcej się tu nie pokazuj. - Przecież pani sama nadmieniła... o... synu - bąknął stropiony postawą Anny i jej rozkazem. - Mówiłam o ojcu - łotrze, który obowiązek ratowania syna - oszusta, składa na jego siostrę przyrodnią. Proszę wyjść... czekam. I stała przy drzwiach otwartych szeroko, mierząc Kościeszę wzrokiem pełnym wzgardy. On rzucił się naprzód z wściekłym okrzykiem: - Dobrze, wyjdę, ale wrócę tu wkrótce z komornikiem, on cię stąd wyświęci, ty jędzo! Anna zatrzasnęła drzwi za nim. Grad łez stoczył się po jej kredowych policzkach. Oparta o ścianę zapłakała gorzko, lecz wnet podniosła dumnie głowę. - Nie wolno mi już teraz płakać. Łzy to moja ostatnia zguba. Nie wolno... Zdusiła przemocą bolesny szloch w piersiach, by mężną być i do nowych walk gotową.
|