abstract
| - 4 Nowym pielgrzymom serce rwie się z łona, Kiedy usłyszą za wiatru podmuchem Dzwon, który, zda się, płacze dnia, co kona. 7 Nagle przestawszy dźwięki łowić uchem, Ku marze oczy obracałem swoje, Która o ciszę prosi dłoni ruchem. 10 Podeszła, w górę rąk podniosła dwoje, Na wschód oczyma zbiegła, jakby chciała Powiedzieć Bogu: „O resztę nie stoję". 13 Twórco światłości! — nabożnie powiała Z ust jej modlitwa tak słodkimi tony, Że mi się prawie duch wyrywał z ciała. 16 Za nią chór cały korny i natchniony Wtórzył hymnowi nabożnie i ładnie, Oczy w niebieskie posławszy regiony. 19 Słuchaczu, tutaj wzrok naostrz dokładnie: Zasłona tak jest przezrocza, że w ślady Mej mowy idąc, zrozumiesz mię snadnie. 22 Jakby w czekaniu zejścia bożej rady, Ujrzałem kornie stojące zastępy: W niebo wpatrzony tłum cichy i blady 25 I zlatującą na te muraw kępy Parę aniołów, których miecz ogniście Gorzał, złamany jednak był i tępy. 28 Jako więc świeżo rozpowite liście Były ich szaty; zielonymi pióry Trącane, wiały w ślad ich powłóczyście. 31 Jeden nad nami tuż, na skłonie góry, A drugi spłynął na przeciwnym stoku: Tak między siebie wzięli duchów chóry. 34 Jasne ich głowy lśniły na widoku; Lecz że moc niższa w wyższej się wysili, W tych blaskach omdlał hart mojego wzroku. 37 „Obaj tu z łona Maryj i przybyli Powiada Sordel — aby strzec doliny Przeciw wężowi, co wpełznie tej chwili". 40 Więc ja, nieświadom, skąd czekać gadziny, Wzrok toczę wkoło i skronią się kładę U wiernych ramion struchlały i siny. 43 „Teraz — rzekł Sordel — pod góry posadę Zejdźmy zaczepić słowem wielkie cienie; Wiem, że waszemu przyjściu będą rade". 46 Trzema krokami góry pochylenie Przebyłem; a wtem jeden kształt bez ciała Coraz badawcze rzucał mi spojrzenie. 49 Już właśnie ciemność w powietrzu się słała, Lecz nie dość gęsta, by mi niewyraźniej Miała to jawić, co wprzód odsłaniała. 52 Raźno podeszła i jam podszedł raźniej. Jakże, poznawszy, że mię wzrok nie mami, Rad byłem, Nino, żeś był wolen kaźni! 55 Żadnych nie brakło witań między nami. Potem zapytał: ,Skróś szerokiej strugi Kiedy przyszedłeś?" „O — rzekłem — drogami 58 Pełnymi smutku, przez krew i szarugi Przybyłem dzisiaj, pierwszym życiem żywy,: Wędrówką żywot wysługując drugi". 61 Gdy te z ust moich usłyszeli dziwy Sordel i tamten, nagle odrzucone Głowy przegięli w tył, jak lud płochliwy. 64 Sordel na Mistrza spojrzał; drugi, w stronę Oczy zwracając, krzyknął: „Patrz, Konradzie, Na dziwo, Łaską Bożą dopuszczone — 67 A do mnie: — Przez tę wdzięczność, którą radzie Winiene-ś Boga, co tak pilnie strzeże Pierwszego »Czemu« tajnego w swym ładzie, 70 Skoro powrócisz na tamto wybrzeże, Proś mej Joanny, niech o mnie powiada Tam, gdzie coś ważą dziecięce pacierze. 73 Matka jej pewnie za mną nie zagada, Odkąd się w białe czepce nie ubiera, Które, nieszczęsna, znowu kłaść by rada. 76 Na niej się widzi, jak prędko umiera Miłość w kobiecie, z płochej swej natury, Gdy jej spojrzenie lub uścisk nie wspiera. 79 Nie da jej takiej na trunę purpury Wojewodząca milańczyków Żmija, Jakby ją przybrał kiedyś Kur z Gallury". 82 Tak rzekł, a w twarzy znak mu się wybija Pieczętny owej żarliwości młotem, Która statecznie w serce ślad swój wpija. 85 W niebo wzrok chciwy obracałem potem, Tam kędy droga gwiazd jest opieszała, Gdyż bliższym osi biegną kołowrotem. 88 A Wódz mój: „Synu, przecz w niebieskie ciała Poglądasz?" Więc ja: „Tę gwiazd trójcę płową Śledzę, od której cały biegun pała". 91 On na to: „Gwiazdy, któreś miał nad głową Dziś rano, teraz są pod nieboskłonem; Jutro swe miejsce zamienią na nowo". 94 Wtem Sordel wściągnął go i dotknął łonem, Mówiąc: „Oto wróg wszelkiej bożej sprawy!" — I ostrzegał mię palcem wyprężonem. 97 Z jaru, gdzie z lewym brzeg stykał się prawy, Dolinę w ciasną zamieniając puszczę, Pełzał wąż, dawca pierwszej gorzkiej strawy. 100 Pomiędzy kwiaty sunął gad i bluszcze, Łeb obracając i po lśniącym grzbiecie Liżąc językiem jak zwierz, co się muszcze. 103 Nie uważałem —jeśli wiedzieć chcecie — Przylotu boskich sokołów, lecz potem Wylot obydwu dobrzem widział przecie. 106 Zielonych skrzydeł spłoszona łopotem, Uszła gadzina i wnet za granicę Wzroku anieli równym zbiegli lotem. 109 Cień, co do sędzi szat przytulał lice Podczas owego aniołów ataku, U mojej twarzy wciąż wiązał źrenice. 112 „Niech świeca po tym wiodąca cię szlaku Tyle ma z ciebie wosku dobrej woli, Byś po szczyt góry nie zaznał jej braku. 115 Jeśli wiesz — mówił — w jakiej żyje doli Lud, co go Magry zamyka dolina, Mów, byłem niegdyś włodarzem tej roli. 118 Zwano mię wtedy Konrad Malaspina: Stary szczep, a ja dziedzicem w rodzinie. Przesadna troska o nią, to przyczyna 121 Mojego czyśćca". Więc ja: „W twej krainie Nigdy nie byłem, lecz gdzie jest dzielnica, Gdzie by nie znano, jak wysoce słynie? 124 Ta sama sława, co twój dom zaszczyca, Głosi o panach i głosi o kraju, Że choć kto nie zna, przecież się zachwyca. 127 A ja przysięgam, jak chcę wejść do raju, Że ród twój, zacny i mieniem, i szpadą, Cześć ma od wieka w swoim obyczaju. 130 Zwyczaj z naturą to mu piętno kładą, Że chociaż złe wódz rady światu szepce, On drogą krzywą gardzi, prawej świadom". 133 „Idź zatem — odrzekł — a nim w tej kolebce Siedmkroć się słońce ułoży na spanie, Którą nogami czterma Baran depce, 136 Takie o rodzie moim grzeszne zdanie Utkwi ci w głowie mocniejszymi ćwieki Niźli to moje słabe dziękowanie, 139 Chyba Bóg wstrzyma wyrok niedaleki".
|