rdfs:comment
| - 18-go stycznia. W dziwnym niepokoju oczekiwałem dnia. Co powie Hobbart? Zdaje się że nie ma prawa mnie zaskarżyć! Nie, to głupstwo. Gdybym opowiedział wszystko jak się stało, gdyby dowiedziano się że on w najlepsze sobie zajadał, podczas kiedyśmy marli z głodu, to nareszcie bez litości by go zamordowano… W każdym razie chciałbym ażeby się już rozwidniło. Cóż to za przedmiot? Nie mogąc go rozróżnić leżałem sobie dalej na stosie żagli. Zaledwie słońce zabłysło, rozpoznałem ciało wisielca, kołyszące się z wiatrem. File:'The Survivors of the Chancellor' by Édouard Riou 40.jpg Już nie są głodni.
|
abstract
| - 18-go stycznia. W dziwnym niepokoju oczekiwałem dnia. Co powie Hobbart? Zdaje się że nie ma prawa mnie zaskarżyć! Nie, to głupstwo. Gdybym opowiedział wszystko jak się stało, gdyby dowiedziano się że on w najlepsze sobie zajadał, podczas kiedyśmy marli z głodu, to nareszcie bez litości by go zamordowano… W każdym razie chciałbym ażeby się już rozwidniło. Głód w jednej chwili opuścił mię zupełnie, chociaż ten kawałek słoniny, ten ostatni kęsek jak go nazwał Hobbart, był taki maleńki! Pomimo to przestałem cierpieć, przyznaję się do tego z głębi serca że sumienie gryźć mię zaczęło. Dla czego nie podzieliłem się z mojemi towarzyszami? Powinienem był pamiętać o miss Herbey, Andrzeju, p. Letourneur… a ja myślałem tylko o sobie! Nakoniec zaczynało dnieć. Za chwilę dzień zupełnie zajaśnieje, albowiem w tych szerokościach nie ma prawie zaranku i zmierzchu. Nie mogłem usnąć. Przy pierwszym brzasku jutrzenki ujrzałem jakąś bryłę bezkształtną kołyszącą się w połowie masztu. Cóż to za przedmiot? Nie mogąc go rozróżnić leżałem sobie dalej na stosie żagli. Zaledwie słońce zabłysło, rozpoznałem ciało wisielca, kołyszące się z wiatrem. Dziwne jakieś przeczucie zerwało mnie z miejsca i przybiegłem do stóp masztu. Ten wisielec to Hobbart! File:'The Survivors of the Chancellor' by Édouard Riou 40.jpg Nieszczęśliwy! i to ja! tak ja! popchnąłem go do samobójstwa! Okrzyk zgrozy wyrwał się z moich piersi. Towarzysze podnieśli się, ujrzeli ciało i rzucili się ku niemu. Jednak nie dla tego ażeby ratować tlejącą w nim może dotąd iskierkę życia… Zresztą Hobbart już dawno nie żyje, ciało jego ostygło zupełnie. W jednej chwili urżnięto postronek. Bosman, Daulas, Inxtrop, Falsten i inni rzucili się na trupa… Nie! nie widziałem tego! Nie mogłem patrzeć. Nie przyjąłem udziału w tej wstrętnej uczcie! Ani miss Herbey, ani Letourneurowie nie chcieli opłacić podobną ohydą ulgi chwilowej bodaj. Co do Kurtisa, nie wiem… Nie śmiałem się zapytać… Inni zaś! o! człowiek staje się niekiedy zwierzęciem drapieżnem… to okropność! Ukryłem się pod namiotem nie chcąc widzieć! Dosyć było dla nas żeśmy słyszeli! Andrzej Letourneur chciał się rzucić na tych kannibalów, ażeby wydrzeć te okropne szczątki! Musiałem użyć całej siły ażeby go powstrzymać. A jednak oni byli w prawie, ci nieszczęśliwi. Hobart umarł! wszak oni nie zabili go! Czyż bosman nie powiedział kiedyś, że lepiej zjeść umarłego niżeli żywego! Kto wie zresztą czy ta scena nie będzie prologiem do straszliwego dramatu mającego zakrwawić tratwę. Pomimo przedstawień jakie zrobiłem Andrzejowi, nie mogłem przytłumić uczucia zgrozy, które w nim wzrosło aż do oburzenia. Pomyśleć jednak o tem: my umrzemy z głodu a ośmiu towarzyszów unikną zapewne tej śmierci. Hobbart dzięki zapasom jakie trzymał w ukryciu, najlepiej się trzymał z nas wszystkich. Organizm jego nie wycieńczony głodem zachował całą jędrność tkanin. W pełnem zdrowiu, gwałtowną śmiercią przestał żyć. W tej chwili jeden z nich podniósł głos. To cieśla Daulas. Radzi ażeby wyparować na słońcu wodę morską i zebrać sól. – A resztę zasolimy, zakończył. Naturalnie, odpowiedział bosman. I po wszystkiem, bez wątpienia przyjęto propozycyą cieśli, bez dyskusyi. Cisza zaległa na tratwie, widać że majtkowie usnęli. Już nie są głodni.
|