abstract
| - Kawy szklankę przynosił jej chłopiec Oraz świeże francuskie dzienniki; Układała wysoki z nich kopiec I, dobywszy z torby rogaliki, Zawinięta w gazet prześcieradła, Jednocześnie: czytała i jadła. Mumia w takiej nie drzemie martwocie, W jakiej ona spędzała wieczory; Przyjaciela miała tylko w kocie, Co był brudny, mrukliwy i chory, I biegł do niej z kąta za bufetem Z najeżonym fantastycznie grzbietem. Na kształt grubej, zaściankowej szlachty, Którą laury bismarkowe kuszą, Tylko w wielkie polityczne płachty Zagłębiała się wzrokiem i duszą; A szpon myśli wczepiwszy w artykuł, Ani drgnęła... jakby ją kto przykuł. Czasem notę zrobiła ołówkiem, Czasem w gniewie przytupnęła nogą... Nikt jej nigdy nie zaczepiał słówkiem, Ona również nie znała nikogo — I samotnie, od wszystkich odcięta, Przepędzała dnie zwykłe i święta. Raz jej z torby na ziemię wypadła Miniatura młodziutkiej dziewczyny... Lecz tak chciwie czytała i jadła, Razem z kawą łykając nowiny, że zupełnie nie spostrzegła zguby — Dziewczę było śliczne jak cheruby... Miniaturę podniosłem ukradkiem, By dać starej ostrożną nauczkę; A gdym oczy nasycił tym kwiatkiem, Rzekłem; „Pani! strzeż pilniej swą wnuczkę..." Odwróciła się z gazet szelestem I mruknęła: „Monsieur! to ja jestem!" Rzekłem tylko: „Ach" — lecz pomyślałem, Ze się życie obchodzi niegodnie Z pewnych niewiast i sercem, i ciałem — I że spełnia estetyczną zbrodnię, Kiedy z kwiatów trwających przez chwilę Czyni suche, jałowe badyle. Myśl mi widać wyczytała z twarzy, Bo zgarnęła swe czarne woale I z westchnieniem — jak zwyczajnie starzy Odszepnęła: „Nie dziwię się wcale, że pan zmianę widzisz we mnie wielką; Jam trzydzieści lat — nauczycielką!" Kiedy indziej, w wieczór wigiliowy, Gdy na niebo wypłynęła „gwiazdka", A na ziemi chyliły się głowy... Do cukierni wstąpiłem po ciastka, By dzieciarnię obdarzyć — nie własną — Wprzód, nim świeczki na choince zgasną. Pusto było w obszernej komnacie, Głośnej zwykle od kasłania gości; Każdy poszedł, przy synu lub bracie, Spożyć ucztę rodzinnej miłości — Tylko w kącie, samotna jak mara, Nad gazetą kiwała się stara. W wielkim mieście nie było nikogo, Co by przed nią otworzył swój światek... Taka nędza przejęła mnie trwogą, Więc zaniosłem staruszce opłatek I skłoniłem się przed nią w milczeniu, Hołd oddając latom i cierpieniu. Ona wzięła z uśmiechem ofiarę Mówiąc grzecznie, że ją czyn mój wzrusza... Lecz przez oczy, przygasłe i stare, Nie wyjrzała jej zbudzona dusza; I poznałem, że pod obcym chłodem Już się sama stała prawie lodem. „Ce Gambetta quel genie, mój panie!" Rzekła nagle, wstrząsając gazetą. Przytaknąłem, i na pożegnanie, Zostawiając ją samą z Gambettą, Chciałem dotknąć ustami jej dłoni — Lecz wstydliwie rzekła: „Niech Bóg broni!' Raz ostatni spotkałem ją — w trumnie. Spała cicho na poduszce z wiórów, Żółte czoło zmarszczywszy rozumnie, Jakby echo gazeciarskich chórów, Odrętwiając i duszę, i ciało, Coś o Francji w ucho jej szeptało. Rzekł mi jeden z pachołków szpitala, Że ją słabą podjęto z ulicy; Że noc całą pełna chorych sala Spać nie mogła z winy „francuzicy", Ze śpiewała mimo śmierci kurcze, Aż śpiewając usnęła — jak kurczę... Byłem pewny, że dziatek gromada Za tą lichą trumienką pobieży, I tej swojej przewodniczce stada Nie poskąpi kwiatów i pacierzy, A pamiętna na jej miłość długą, Raz choć zechce być swej sługi sługą. Lecz mnie czułość młodszych serc zawiodła — Nikt nie stanął za wozem nędzarzy; Dziad kościelny, niosąc śmierci godła, Zawiódł zmarłą, gdzie się śpiąc nie marzy, I deszcz tylko z moją łzą pospołu Wpadły za nią — do wspólnego dołu. Kiedy rydel pijanego dziada Miał zasypać czarną grobu jamę, Wśród gałęzi błysła jasność blada, I rzuciła dużą, złotą plamę Na tę trumnę z szychami białemi; A jam rzucił — trzy garsteczki ziemi. I garść pierwsza, z bezdźwięcznym łoskotem, W wielkiej Francji upadła imieniu... Ona dzisiaj pobrzękuje złotem, A jej dzieci giną w opuszczeniu I pod obce uciekają nieba, Jakby w domu zbrakło dla nich chleba... A garść druga, co jękła żałośnie, Wyręczyła nieobecne dziatki — Bo choć ciężko przy trumnach stać wiośnie Ze swych wieńców oddając im kwiatki, Jednak serce dziecięce źle czyni, Gdy się starej wypiera mistrzyni... A garść trzecia, przesiąknięta łzami, Padła stwierdzić naszej ziemi cnotę — Samolubstwem ona się nie plami, Wrogom nawet śle swe kłosy złote, A dziś, pełniąc swych losów konieczność, Dała starej przytułek — na wieczność! [1883] Image:PD-icon.svg Public domain
|