abstract
| - Nie mówmy nigdy, żeśmy już za starzy, Aby brać nowe uczucia od losów — Do śmierci dusza o miłości marzy, Pod popiołami siwiejących włosów Zawsze ta sama namiętność się żarzy. Od rozczarowań wyzdrówiewa dusza, Goi się serce rozdarte na ćwierci — Znów czyjeś oczy, znów czyjś głos nas wzrusza, Serce się durzy, unosi do śmierci. — * Serce jest zawsze młode jednakowo, Ale z nim w parze umysł żyje stary, Który z doświadczeń już wyżął surową Prawdę — trującą esencję niewiary. Ta żółć moralna, którą mózg wyrabia, Do krwi zapuszcza nam swój jad zdradliwy, Co oczy żółto widzieć uspasabia I świat zamienia w nasz twór chorobliwy. I tak już będzie aż po wszystkie lata!... Już z zamkniętego duch nie wyjdzie koła!... Może nasz trafniej wiek dojrzały zbrata, Pod koniec życia spotkamy anioła... Tak los wydarzy — lub dusze i lice Oceni mądrzej wzrok biegły w różnice. Mogą być chwile zachwytu i zgody... Lecz miłość?!! W siódme Niebiosa uderzyć?!! Pomimo większej ciał i dusz urody — Nie!... już nie można Bo nie można wierzyć. Bo się nie wierzy już w miłości wieczność, Ani w anielskość samego Niebiana! Zachwyt z wątpieniem wpędzą w taką sprzeczność Duszę, że będzie chodzić obłąkana — Serce nam wezmą w dwa młyńskie kamienie Dojrzały zachwyt i stare wątpienie. 2 Z tylu ludźmi żyć mogę, widywać bezkarnie Tyle mi twarzy obcych, zimnych, nawet wstrętnych, Których oddech, spojrzenie sprawia mi męczarnie, Od których bym uciekła do wód Styksu mętnych. A ta jedna jedyna miła mi na świecie, Której wzrok taką słodycz w serce moje sączy, Bez której cierpię, z którą rozmawiam myślami, Ta krąży w takiej dla mnie niedostępnej mecie... Widzieć nam się nie wolno i nic nas nie łączy Oprócz promieni myśli, jak między gwiazdami. 3 W ciemności jego oczy nade mną się świecą Z wyrazem, co mi wszystką krew do głowy rzuca — Bez związku łzy, westchnienia, śmiech i słowa lecą, Lub milczymy i tylko ciężko dyszą płuca. Jestem u kresu uczuć... drżę jak wątły listek — Szczęście targa tak samo, jak ból, ludzkim trzewiem — Czy ludzie są gdzie jeszcze? — Świat przepadł już wszystek? Czy świat, czy ja?... Szaleję? — umieram? — Nic nie wiem! * To się dzieje w mej głowie... widzę pod powieką, Ale otwieram oczy, i sen cudny pryska... Nic z tego nie ma! — gwiazdy tak samo daleko! To wyobraźnia sercem mym, jak piłką ciska. Kat wyobraźnia — jak jej duch mój nienawidzi Za te obrazy szczęścia malowane kłamnie! Przeklęty dar! — co z wszystkich niepodobieństw szydzi I otwiera mym oczom niebiosa nie dla mnie! 4 I cóż by to szkodziło w niebie i pod niebem, Gdybyśmy, połączywszy się krwią i duszami Pod jednym dachem żyli wspólnej pracy chlebem Z przytulonymi co noc do siebie głowami? To zbyt wiele!... Gdybyśmy w jedną noc miesięczną Poszli z sobą — dwa cienie — w srebrny zmierzch ogrodu, Uczuciom naszym dali nazwę stutysięczną I ustom pocałowań, ile chwil do wschodu. I to za wiele!... Gdyby choć szczerości chwila Dumy, onieśmielenia, wstydu zniosła tamy, Gdyby nam się zapomnieć, poważyć do tyła, Choć raz powiedzieć sobie w głos, że się kochamy — Bez uścisku! — z daleka, zimni, bladzi, niemi — Współczuciem tylko serca opatrzywszy biedne, Rozejść się na dwa krańce przeciwległe ziemi, Zmięszawszy wprzód łzy swoje... nie, tylko łzy jedne. Ale i to za wiele — chociaż to tak mało!... Czy nas dwoje, wyklęte od Boga istoty, Szczęściem, gdyby choć najmniej serce go zaznało, Zwichnęlibyśmy jakichś światów kołowroty?! A jednak prędzej zmarzną w wiecznych lodach tropy, Prędzej się wszystko zwichrzy w planet karawanie I runą nam pod nogi nieba wieczne stropy; Zanim się to ostatnie, to najmniejsze stanie. 5 Odjechałeś? — To chyba twój cień musiał zostać?... Powietrze się przede mną w twój obraz układa — Krok w krok chodzi mym śladem w dzień i w noc twa postać — Idę i ona idzie... siadam, ona siada. Nie tak, jak martwy portret przelany na płótno, Który jeden gest, wyraz na wieki powtarza — Ta twarz chwilę bieżącą, wesołą czy smutną Przeżywając wraz ze mną, z nią się przeobraża. Rozmawiam z nią myślami — ona podpowiada — Głos słyszę... jego brzmienie taką prawdą mami, Gest ręki, ócz spojrzenie... że się płonię blada Tak, jak w żywej rozmowie, lub zalewam łzami. To chyba duch twój do mnie wrócił z pierwszą nocą, Zostawiwszy w śnie ciało, co się gdzieś tam tuła, Czcza jeno forma ludzka, bezduszna, nieczuła, A duch tu został skuty miłości mej mocą! — I ty będziesz po świecie chodzić takim trupem, Bo duch na magnetycznym zostanie łańcuchu — Niechże cię ludzie biorą! — niech się cieszą łupem! Tyś mój!... w grób ze mną, w wieczność ze mną pójdziesz, Duchu!... Image:PD-icon.svg Public domain
|