abstract
| - Ludzie, których się, widzi w dzień na targowicy: Tandeciarze, faktorzy, przekupnie, tragarze; Gorączka rozpalała brodate ich twarze, A złociło je światło woskowych hawduli. (Świeczek, w których się płomień do płomienia tuli jak w plecionym z błyskawic mieczu archanioła.) Chwilami na kształt kłosów chyliły się czoła. Szwargotali, lecz obrzęd nie zdał się żadnemu „Uroczystą śmiesznością" — jatko Beaumarchais'mu. Icek zakrył twarz chustką, a jeden z gromady, Nie kapłan, lecz człek zwykły — bardziej tylko blady I smutniejszy od innych — wzrokiem wodząc wkoło, Śpiewał. Pieśń, choć weselna, nie była wesołą. Dwu chłopców kędzierzawych wtórzyło jej krzykiem, A tłum cały szemraniem półrzewnem, półdzikiemu Patrzyłem na ten obraz ciekawie, lecz zimno. Iceik, choć skryty chmurą świetlaną i dymną I poważny na śmieciach jako przed ołtarzem, Był dla mnie tylko lokiem, ubogim waciarzem. I w innych nie widziałem nic poetycznego: Zdawali mi się ludźmi zwykłymi, co strzegą Z równą pilnością bród swych, jak — wiary i mienia. Próżno od blasków nowiu i od świec płomienia Śniade lica ich brały tajemnicze piętno: Żaden nie nęcił twarzą natchnioną lub smętną. Nagle śpiew ucichł. Rzekłbyś, że rozwiał się w dali. Otwarto z trzaskiem okna od weselnej sali, Kędy oblubienica pośród niewiast grona Siedziała płacząc. Chazen wzniósł nad nią ramiona (Chazen o skrzących oczach, z patryjarchy brodą) — I wspomniał o jej ojcu, który umarł młodo I którego dziś brakło przy rodzinnym świecie... Płacz na to powstał wielki, a on, przy lamencie, Przy niewieścich szlochaniach i łamaniu dłoni Zawiódł pieśń, która nutą pogrzebową dzwoni: El mole rachmim... Naprzód, choć łzami wezbrana, Pieśń płynęła spokojnie, niosąc do stóp Pana Ból serdeczny, rozwagi wstrzymywany siłą; Tak płacze syn dorosły nad ojca mogiłą. Potem przesiąkłszy smutkiem, który z grabów wieje, Traciła po iskierce wiarę i nadzieję, Rosła w moc i, porwana zamętem boleści, Topniała w łzach gorących i w skardze niewieściej. Już nie jednej mogiły, lecz grobów miliona Stała się głośną płaczką i z bólu szalona Biegła nad cmentarzami zawodzić staremi, Nad kośćmi Izraela, co po całej ziemi Rozsiane są jak piasku bezpłodnego ziarna, I nad tym, że ta siejba będzie może marna, I nad tym, że na grobach chwast wyrasta głuchy, I nad tym, że skarlały słabe synów duchy, I że ta noc niewoli tak długa, tak długa!... Już jej nic nie więziło — rwała się jak struga, Kiedy po burzy w rzekę zmieni się spienioną; Śpiewak miał iskry w oczach i drgające łono, A czoło, które odkrył, w tył osunąwszy czapkę, Ciekło potem. Śpiew wzruszył nawet starą babkę, Którą paraliż trupem uczynił i skałą; Szkło jej źrenic na poły martwych zapotniało. Wszyscy w izbie płakali, zdjęci wielkim żalem, A kiedy chazen wspomniał świętą Jeruzalem, Matkę, która, choć z dala białą twarzą świeci, Od wieków już umarła dla swych pierwszych dzieci, Gdy wspomniał bezlitosne losów okrucieństwo, Nędzę, prześladowanie, tułactwo, męczeństwo I szczęście utracone na zawsze, na zawsze — Boleść stała się żywszą, rany serca krwawsze, Po izbie szał rozpaczy powiał tchnieniem dzikiem, I zawrzała ogromnym, beznadziejnym krzykiem... Słuchałem pieśni z łonem czułością wezbranem; I ci ludzie, skarżący się głośno przed Panem, Dumni wielką przeszłością, bólem wielkim śmieli, Dziwnie wzrośli w mych oczach — i wyszlachetnieli. Nie widziałem już szpetnych plam na baldachimie, Nie raził mnie strój Icka ani Icka imię, Znikła dla mnie powszedniość z tych brodatych twarzy I stałem się jak człowiek, co... na jawie marzy. Podwórko... nie — to była już kwietna dolina Kędyś u stóp Libanu, co się w niebo wspina I lasem ciemnych cedrów szumi, jakby śpiewał. Księżyc na tę dolinę zdroje srebra zlewał, Niebo ją nakrywało kryształowym dzwonem, Pustynia przewiewała tchnieniem rozpalonem, A palmy ochładzały wachlarzami z liści. Między ziemią i niebem nie było zawiści — Twarz Jehowy patrzyła z góry uśmiechnięta Błogosławiąc dolinę, ludzi i jagnięta; Tłum wiernych szeptał modły i kłaniał się Panu, W powietrzu pływał zapach nardu i szafranu, Strumień jak wąż rozwijał srebrnołuskie sploty — A gwiazdy tak błyszczały jak szabaśnik złoty... Image:PD-icon.svg Public domain
|