rdfs:comment
| - Był to Lo-Mai, ze swojem dzieckiem. Mały snać widział podróżnych kiedy udawali się do lepianki królewskiej, i zawiadomił o tem ojca. Rzecz dziwna!.. Lo-Mai, nie stawiał przeszkód cudzoziemcom, lecz gestami, dawał im do zrozumienia, aby szli za nim. Gorączkowe jego ruchy najwidoczniej nakazywały pośpiech. Za chwilę wszyscy znaleźli się przy schodach. Kiedy tam przybyli, z przerażeniem dostrzegli, że wejścia strzegł Raggi i kilku wojowników. — Na dół!... krzyknął Kamis. — Ha, skoro nie można inaczej, brońmy się — zawołał Kamis. Maks i Jan pochwycili karabiny, Kamis podawał naboje na zmianę.
|
abstract
| - Był to Lo-Mai, ze swojem dzieckiem. Mały snać widział podróżnych kiedy udawali się do lepianki królewskiej, i zawiadomił o tem ojca. Rzecz dziwna!.. Lo-Mai, nie stawiał przeszkód cudzoziemcom, lecz gestami, dawał im do zrozumienia, aby szli za nim. Gorączkowe jego ruchy najwidoczniej nakazywały pośpiech. Za chwilę wszyscy znaleźli się przy schodach. Kiedy tam przybyli, z przerażeniem dostrzegli, że wejścia strzegł Raggi i kilku wojowników. Maks zrozumiał, że nadeszła chwila zrobienia użytku z karabinu. Raggi z dwoma wojownikami, rzucili się na niego. Maks cofnął się kilka kroków i dał ognia do napastników. Raggi trafiony w piersi, padł na miejscu. Wystrzał i upadek wodza przeraził innych. W mgnieniu oka rozpierzchli się wszyscy: jedni wrócili do wsi, drudzy zsunęli się ze schodów z małpią szybkością. Droga była wolna. — Na dół!... krzyknął Kamis. Lo-Mai z małym pobiegli naprzód, Jan, Maks, forloper, Lango zsunęli się za nimi. Wśród gęstych zarośli niemal instynktownie szli za przewodnikiem i niebawem znaleźli się na brzegu rzeki, odwiązali łódź i wsiedli w nią razem z ojcem i z dzieckiem. W tejże samej chwili ze wszystkich stron zabłysły pochodnie. Tłum wagdich wyrósł jakby z pod ziemi. Rozległy się krzyki wściekłości i groźby, poparte chmurą strzał. Życie uciekających poważnie było zagrożone. — Ha, skoro nie można inaczej, brońmy się — zawołał Kamis. Maks i Jan pochwycili karabiny, Kamis podawał naboje na zmianę. Rozległy się dwa strzały równocześnie. Dwóch dzikich padło, reszta, wyjąc, rozpierzchła się niebawem. W tej chwili łódkę porwał prąd rzeki; znikła na zakręcie pod osłoną szeregu drzew rozłożystych. . . . . . . . . . . . . . . . . Szczegóły żeglugi w stronę południowo-zachodnią lasu nie przedstawiały już nic osobliwszego. Nie brakowało amunicyi, pożywienie zatem było zapewnione, dzięki wielkiej ilości rozmaitych zwierząt w okolicach Ubangi. Na drugi dzień wieczorem Kamis uwiązał czółno u drzewa na nocleg. Podróż zacieśniła węzeł sympatyi między podróżnymi a dzikim i jego dzieckiem, chociaż porozumiewano się tylko giestami. Jan i Maks mieli nadzieję, że namówią Lo-Mai, aby towarzyszył im do Libreville. Było to 16 kwietnia. Łódka zatrzymała się po dwudziestogodzinnej żegludze. Kamis utrzymywał, że od wczoraj przebyli około sto kilometrów. Postanowiono spędzić noc w tem miejscu. Po urządzeniu posłania i po dorywczym posiłku, Li-Mai stanął na straży, reszta zasnęła snem pokrzepiającym. Rano, po przebudzeniu, Kamis przygotował wszystko do dalszej podróży. Lo-Mai, trzymając swoje dziecko za rękę, stał na brzegu. Jan i Maks wsiedli do łodzi i ruchami rąk przywoływali dzikich. Lo-Mai kręcił głową, wskazał jedną ręką rzekę, a drugą głębię lasu, Lango obsypywał malca pieszczotami, całował go, ciągnął do łodzi... Li-Mai wymówił tylko jedno słowo: — Ngora! Tak... jego matka została w Ngala i do niej ojciec i on chcieli powrócić... Była to rodzina, której nic rozłączyć nie było w stanie. Pożegnano się ostatecznie. Jan Kort i Maks Huber nie ukrywali wzruszenia na myśl, iż nie ujrzą nigdy tych dwóch istot przyjaznych i dobrych, pomimo niższości ich rasy. Lango nie mógł się wstrzymać od płaczu, Li-Mai płakali także. Łódź popłynęła z biegiem rzeki. Na zakręcie Kamis i jego towarzysze mogli jeszcze przesłać ostatnie pożegnanie tym dwóm poczciwym istotom. Po upływie trzech dni, podróżni dopłynęli do Ubangi i natrafili na znane im z opisu katarakty Songo. Po przeciwnej stronie znajduje się wieś murzyńska, tegoż nazwiska, a dalej poniżej katarakt, Ubangi jest rzeką spławną aż do połączenia się z Kongo. Nie rzadko można tam już spotkać statki, prowadząc handel w tych okolicach. Istotnie pod Songo napotkali mały statek holowniczy, który z biegiem Ubangi przewiózł ich do Molumby, osady znanej już Kamisowi z dawniejszych jego wypraw. Ztąd mieli już tylko 900 kilometrów do Libreville. Forloper zorganizował zaraz karawanę; puścili się prosto na zachód i po dwudziestu czterech dniach marszu, przebyli wszerz płaszczyznę Kongo francuskiego. Dnia 20 maja Jan, Maks, Kamis i Lango przybyli do faktoryi. Przyjaciele i znajomi, niespokojni z powodu sześciomiesięcznej ich nieobecności, urządzili im przyjęcie owacyjne. Od tego czasu trzej przyjaciele i mały Lango nie rozłączali się wcale. A dr. Johansen?.. A wieś napowietrzna, Ngala, w głębi nieznanego wielkiego lasu?.. Prędzej, czy później wyruszy napewno jaka wyprawa i zawrze bliższe stosunki z wagdimi, choćby celem dokonania badań antropologicznych. A może niemcy z sąsiedniego Kamerunu, powołując się na pierwszeństwo swego ziomka, d-ra Johansena, ogłoszą protektorat nad ludnością wsi napowietrznych; — może zamienią nazwę „Mai-ngala” na „Nowy Berlin”, tak samo, jak holendrzy przezwali „Nową Antwerpią” osadę Ba-ngala, leżącą nad Kongo, z drugiej strony Wielkiego lasu!.. Koniec.
|