abstract
| - 4 Wtem my znienacka ujrzeli trzy mary, Jak, zostawiwszy w tyle jedną zgraję Uciekającą pod ostrymi żary, 7 Biegły, gdzie owe szumiały ruczaje. „Czekaj, żeś z naszej bezbożnej ojczyzny — Wołały duchy — po sukni poznaję!" 10 Aj, jakie rany i oparzelizny Świeże i dawne po ich członkach broczą! Strach przypominać przeokropne blizny. 13 A Wódz spostrzegłszy, że wprost ku nam kroczą, „Czekaj! — rzekł, stając i zwracając twarzy. — Tych przyjąć trzeba cześnie i ochoczo. 16 I gdyby nie ten ogień, którym praży Przyroda miejsca, winien by człek grzeszny Pierwszy biec witać takich luminarzy". 19 Wtem oni lament swój podnieśli wieczny, A skoro bliżej podeszli, o dziwo, Spletli się i krąg stworzyli taneczny 22 Jako więc nadzy i lśniący oliwą Szermierze krążą, upatrując pory, Zanim rozpoczną walkę zapalczywą, 25 Tak się toczyły kołem dziwne stwory, A twarze ciągle obracane wsteczą Zda się z nogami wiodły przekomory. 28 Ozwał się jeden: „Jeśli nieczłowieczo Twarz odmieniona i brzydota kaźni Sprawia, iż prośby ucho twe kaleczą, 31 Dla dawnej sławy spójrz ku nam przyjaźnie I mów, kto jesteś, co w piekielne czady Cielesną stopą wkraczasz bez bojaźni? 34 Patrzaj: ten oto, czyje depcę ślady, Goły golizną szkaradnej wyliny Większy, niż mniemasz: wnuk dobrej Gwaldrady. 37 Gdy zamieszkiwał padolne dziedziny, Gwidona Guerry przyobłóczył miano, Mądrością wsławion i chrobrymi czyny. 40 Tuż za mną depce ziemię tę przegrzaną Tegghiaio Aldobrandi; ten jest warty, Aby go w świecie wdzięcznie wspominano. 43 A ja, wspólnymi płomieniami żarty, Wiedz, Rusticucci jestem, przez złą żonę Wpędzon w grzech i tu posłan między czarty". 46 Gdybym miał wówczas od żaru osłonę, Między nich skoczyć byłbym się odważył, A Mistrz mój, widząc, jaką chęcią płonę, 49 Nie byłby wzbraniał; lecz piasek tak prażył, Że chociaż drżałem do nich w tej minucie, Strach we mnie czułość i tęsknotę zwarzył. 52 „Nie wzgardę — rzekłem — lecz ból i współczucie Budzi to kształtów ludzkich wykrzywienie, W pamięć zaryty znak strasznej pokucie, 55 Od pierwszej chwili, gdy Mistrza skinienie I słowa poznać niezwłocznie mi dały, Że w was dostojne zbliżają się cienie. 58 Wasz rodak jestem; dzieła pełne chwały, Imiona wasze, które w sercu liczę Do najzacniejszych, zawsze mię wzruszały. 61 Po żółci mam pić owocu słodycze; Nimi, Wódz mówi, mój trud się nagrodzi; Lecz przejść mi trzeba przez centralne dzicze". 64 „Niechaj że długo członkom twym przewodzi Dusza — odrzekło widmo — a jasnota Sławy po śmierci niechaj nie zachodzi. 67 Lecz powiedz, proszę: czy dzielność i cnota W stolicy naszej zawsze jeszcze żywa? I nie wygnano jej dotąd za wrota? 70 Bowiem Borsiere, który tu przebywa Od dni niewielu i miejsc tych jest bliski, Powieścią o niej serce nam rozrywa". 73 „Florencjo, nowy lud i nagłe zyski Zbytek i pychę zrodziły takową, Że czuć zaczynasz gorzko ich uciski!" — 76 Tak zakrzyknąłem, wznosząc twarz surową; A oni, widząc tę o miasto pieczę, Spojrzeli na się, przytakując głową. 79 „Jeśli-ć i nadal tak łacno, człowiecze, Dozwolą prawdy obnosić orędzie, Szczęsny, że możesz mówić, co cię piecze. 82 Więc gdy za ciemnic tych wyjdziesz krawędzie I wrócisz pięknych gwiazd oglądać jawę, Gdy rzec: »Tam byłem«, pociechą ci będzie, 85 Przed ludźmi czasem wspomnij naszą sławę". Wtem nagle pierzchli, wyrwawszy się z koła: Furknęły nogi, jak na skrzydłach żwawe. 88 Wprzód niźli „amen" człek wymówić zdoła, Owe się duchy z widnokręgu zwiały, A Mistrz już naprzód idzie i mnie woła. 91 Ruszyłem za nim: kęs my uszli mały, A szumy fali tak już były blisko, Że prawie mowę naszą zagłuszały. 94 Jak rzeka, własne co żłobi łożysko Po apenińskich gór lewej połaci Od Monteveso na wschód i nazwisko 97 Ma Cichej Wody, zanim ubogaci Doliny, niższym rzucając się torem, Już zaś od Forli swoje miano traci 100 I huczy w wąwóz lecąc nad klasztorem, Co w Benedykcie świętym ma patrona, A zmieścić może tysiąc mnichów dworem — 103 Tak od granitów piersi odrzucona Owa kaskada purpurowa brzmiała: Myślałem, że mi słuch od huku skona! 106 Sznur, com go nosił związany wpół ciała, Gotowy użyć w nieszczęsną godzinę Na pstrą Panterę, co mi zagrażała, 109 Teraz na rozkaz Wodza z biódr odwinę I, zmiąwszy w garści, podaję go karnie Do rąk, jak w kłębek zwiniętą gadzinę. 112 A on się nieco na prawo odgarnie I zaciśnięty kłębek puszcza z dłoni Daleko brzegu w przeotchłanną parnię. 115 „Jakieś tu nowe cudo się wyłoni" — Myślałem, patrząc na ten znak dziwaczny, Który on, zda się, okiem w pędzie goni. 118 O, jakże człowiek winien być opatrzny Przed tymi, którzy nie tylko naocznie Sądzą, lecz w serca zmysł kierują baczny! 121 „To, na co czekam, zjawi się niezwłocznie — Rzekł — co się tobie w mglistych kształtach marzy, Na jawie oczom twoim uwidocznię". 124 Prawdzie, co kłamstwu jest podobna z twarzy, Niech człek niechętnie ust świadectwo niesie, Bo mimowolny wstyd mu z niej się zdarzy. 127 Lecz tutaj zmilczeć nie mogę i klnę się, Słuchaczu, na tę Komedię, o której Niech sława głosi w najpóźniej szym czasie, 130 Że przez mgieł gęstwę i skłębione chmury W górę się parła jakaś rzecz straszliwa, Przerażającej i dziwnej postury, 133 Właśnie jak nurek, co z toni wypływa, Bywszy po kotew głazem hamowaną Lub morskim zielem i w takt się podrywa, 136 Pierś wyprężając, a kurcząc kolano.
|