About: dbkwik:resource/WgxKvA3xHkfw2SAmjZTTQw==   Sponge Permalink

An Entity of Type : owl:Thing, within Data Space : 134.155.108.49:8890 associated with source dataset(s)

AttributesValues
rdfs:label
  • Dyrektor pod kanapą
rdfs:comment
  • __NOEDITSECTION__ Dawano „Wodewil z przebieraniem się”. Klaudia Matwiejewna Dolska-Kauczukowa, młoda, sympatyczna artystka, gorąco oddana świętej sztuce, wpadła do swojej garderoby i zaczęła szybko zrzucać z siebie ubranie cyganki, by w jednej chwili włożyć kostium huzarski. Żeby uniknąć fałd i aby kostium leżał na niej gładko i ładnie, utalentowana artystka zdecydowała się zrzucić z siebie wszystko do cna i włożyć go wprost na kostium Ewy. Gdy była już rozebrana i kuląc się od lekkiego chłodu, poczęła wygładzać huzarskie rajtuzy, do uszu jej doszło ciche westchnienie. Otworzyła szeroko oczy i zaczęła się przysłuchiwać. Jeszcze raz ktoś westchnął i nawet wyszeptał:
dcterms:subject
Tytuł
  • Dyrektor pod kanapą
dbkwik:resource/LnuiOV1ARnBg2yIsYieKHw==
  • A. W.
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
  • Opowiadanie
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
Autor
  • Anton Czechow
abstract
  • __NOEDITSECTION__ Dawano „Wodewil z przebieraniem się”. Klaudia Matwiejewna Dolska-Kauczukowa, młoda, sympatyczna artystka, gorąco oddana świętej sztuce, wpadła do swojej garderoby i zaczęła szybko zrzucać z siebie ubranie cyganki, by w jednej chwili włożyć kostium huzarski. Żeby uniknąć fałd i aby kostium leżał na niej gładko i ładnie, utalentowana artystka zdecydowała się zrzucić z siebie wszystko do cna i włożyć go wprost na kostium Ewy. Gdy była już rozebrana i kuląc się od lekkiego chłodu, poczęła wygładzać huzarskie rajtuzy, do uszu jej doszło ciche westchnienie. Otworzyła szeroko oczy i zaczęła się przysłuchiwać. Jeszcze raz ktoś westchnął i nawet wyszeptał: — Och, jakże ciężkie nasze grzechy! Artystka obejrzała się i nie zobaczywszy ku swemu zdumieniu nic podejrzanego w garderobie, zdecydowała się rzucić okiem na wszelki wypadek pod jedyny mebel — pod kanapę. I oto właśnie tam ujrzała długą figurę ludzką. — Kto tu jest? — krzyknęła przerażona, odskakując od kanapy i przykrywając się huzarską kurtką. — To ja… ja — dał się słyszeć spod kanapy drżący głos — niech się pani nie boi, to ja… Tss!… W sepleniącym szepcie, podobnym do skwierczenia patelni, artystka z łatwością poznała głos swego dyrektora Indiukowa. — To pan? — oburzyła się, czerwona, jak piwonja, — Jak… pan śmiał?! Cały czas tu, stary podlecu, leżałeś? Tego jeszcze brakowało! — Droga… gołąbko moja! — zaczął Indiukow, wysuwając swą łysą głowę spod kanapy — nie gniewaj się, najdroższa! Zabij mnie, zdepcz, jak żmiję, ale bądź cicho! Nic nie widziałem, nie widzę i widzieć nie chcę. Niepotrzebnie nawet pani się zakrywa, piękności moja nieopisana! Niech pani wysłucha starca, stojącego już jedną nogą w grobie. Tylko po to tu się ukryłem, by ratować życie! Ginę! Niech pani patrzy: włosy mi się najeżyły. Z Moskwy przyjechał mąż mojej Głaszeńki. Teraz biega po teatrze i czyha na moją zgubę. Okropne! Przecież, nie mówiąc o Głaszeńce, jestem mu winien pięć tysięcy. — A mnie co do tego? Wynoś się w tej chwili, albo sama nie wiem, co z tobą, ty podlecu jeden, zrobić! — Tss… złotko, tss!… Na kolanach błagam, czołgam się. Gdzie mam się przed nim ukryć, jeżeli nie u pani? Znajdzie mnie przecież wszędzie, tylko tu wejść się nie ośmieli. Błagam! Proszę! Dwie godziny temu go widziałem. Stoję sobie podczas pierwszego aktu za kulisami i patrzę, a tu on idzie z widowni na scenę. — To znaczy, że pan i podczas dramatu tu leżał? — przeraziła się artystka. — I… i wszystko pan widział? Dyrektor zaczął szlochać. — Drżę! Trzęsę się! Zabije przeklęty. Przecież już raz strzelał do mnie w Nowogrodzie… W gazetach pisali… — Ach… to ostatecznie jest nie do wytrzymania! Wynoś się pan, bo już czas mi się ubierać i wyjść na scenę. Wynoś się, bo… krzyknę, rozpłaczę się głośno albo lampą cisnę w pana! — Tss!… nadziejo moja, kotwico zbawienia. Pięćdziesiąt rubli podwyżki — tylko niech mnie pani stąd nie wyrzuca. Pięćdziesiąt! Artystka okryła się jakimiś szmatkami, pobiegła do drzwi, by wołać o pomoc, Indiukow czołgał się za nią na kolanach i złapał ją za nogę powyżej kostki. — Siedemdziesiąt pięć rubli, tylko nie wypędzaj!— zasyczał, dusząc się. — Jeszcze pół benefisu dodam. — Kłamiesz! — Niech mnie Bóg skarze! Przysięgam. Żebym przepadł… Pół benefisu i siedemdziesiąt pięć rubli podwyżki! Dolska-Kauczukowa wahała się chwilkę, wreszcie odeszła od drzwi. — Przecież pan kłamie — powiedziała płaczliwie. — Niech się pod ziemię zapadnę, niech zbawienia nie doczekam! Czy to ja gałgan jaki, czy co? — Dobrze, pamiętaj pan — zgodziła się artystka. — No, właź pan pod kanapę. Indiukow ciężko westchnął i sapiąc, wlazł pod kanapę, a Dolska-Kauczukowa zaczęła się prędko ubierać. Palił ją wstyd, że w jej garderobie pod kanapą leży obcy mężczyzna, ale świadomość, że zrobiła to dla świętej sztuki, dodała jej tyle otuchy, że zrzucając z siebie później huzarskie ubranie, nie tylko nie wymyślała, ale nawet wyrażała współczucie: — Pan się tam powala, Kuzma Aleksieiczu — Bo przecież najrozmaitsze przedmioty stawiam pod kanapę. Wodewil się skończył. Artystkę wywoływano kilkanaście razy; ofiarowano jej bukiet ze wstęgami i napisem: „Zostań z nami!” Wracając po owacjach do swojej garderoby, spotkała za kulisami Indiukowa. Zawalany i potargany dyrektor promieniał i zacierał ręce z zadowolenia. — Cha-cha!… Wyobraź sobie, gołąbeczko! — powiedział, zbliżywszy się do niej — śmiej się ze starego durnia. Wyobraź sobie, to nie był wcale Pryndin. Ha-ha! Do diabła, długa, ruda broda wprowadziła mnie w błąd… Pryndin też ma długą, rudą brodę. Omyliłem sie, stary osioł. He-he! Niepotrzebniem cię tylko niepokoił, czarodziejko moja. — Ale niech pan tylko nie zapomni o tym, co mi pan obiecał — powiedziała Dolska-Kauczukowa. — Pamiętam, pamiętam, złotko moje, ale… gołąbko droga, to nie był Pryndin! Myśmy się umawiali tylko co do Pryndina, dlaczego więc mam spełniać obietnicę, skoro to nie był Pryndin. Gdyby to on był — to co innego, a przecież sama widzisz, że się myliłem. Jakieś dziwadło wziąłem za Pryndina. — Co za nikczemność — oburzyła się artystka. — Nikczemność! Podłość! — Gdyby to był Pryndin, to rozumie się, miałaby pani zupełne prawo żądać, żebym spełnił obietnicę, a to przecież był licho wie kto. Może to był jakiś szewc albo za przeproszeniem, krawiec — to ja mam za niego płacić. Jestem człowiekiem uczciwym… Rozumiem… I odchodząc, wciąż gestykulował i mówił: — Gdyby to był Pryndin, to rozumie się, byłbym zobowiązany, ale przecież to jakiś nieznajomy… Jakiś, licho go wie, rudy człowiek i wcale nie Pryndin… * Антрепренёр под диваном (oryginał w języku rosyjskim) Image:PD-icon.svg Public domain
Alternative Linked Data Views: ODE     Raw Data in: CXML | CSV | RDF ( N-Triples N3/Turtle JSON XML ) | OData ( Atom JSON ) | Microdata ( JSON HTML) | JSON-LD    About   
This material is Open Knowledge   W3C Semantic Web Technology [RDF Data] Valid XHTML + RDFa
OpenLink Virtuoso version 07.20.3217, on Linux (x86_64-pc-linux-gnu), Standard Edition
Data on this page belongs to its respective rights holders.
Virtuoso Faceted Browser Copyright © 2009-2012 OpenLink Software