abstract
| - Wszelako należało przypuszczać, że napaść powtórzy się i to może przy bardziej sprzyjających dla przeciwników warunkach. Hunter, mściwy i pałający dziką żądzą zawładnięcia Golden Mount, nie będzie oczywiście uważał się za zwyciężonego po pierwszej porażce. – W każdym razie, łotrzy ci oddalili się – rzekł wywiadowca. – Dziś więc nie powrócą. – Nie… ale w nocy może – odrzekł Summy Skim. – Będziemy się mieli na baczności – oświadczył Ben Raddle. – Zresztą podczas dwu lub trzech godzin nocy Hunter’owi będzie równie trudno przekroczyć kanał jak i w dzień. Jestem pewny, że się na to nie odważy, wiedząc, że będziemy czuwali. – Czy nie trzebaby naprawić barykady? – spytała Jane Edgerton. – Właśnie mamy to zrobić – odezwał się Bill Stell, wołając kilku ludzi do pomocy. – Przedtem jednak zobaczmy, czy banda wraca do swego obozowiska. O szóstej, wśród białego dnia Ben Raddle, Summy Skim, Jane Edgerton, Bill Stell i Neluto ze strzelbami w ręku, przeszedłszy groblę ruszyli ku równinie, zagłębiając się w niej na kilkaset metrów. Stąd mogli sięgnąć wzrokiem aż do obozowiska Teksańczyków. Hunter i towarzysze oddalali się zwolna pomimo obawy, że mogą być ścigani, tak że Ben Raddle i wywiadowca wahali się, czy nie podążyć za nimi, lecz po chwili zastanowienia uważali za wskazane wstrzymać się od tego. Lepiej było, aby Teksańczycy nie wiedzieli, jaką siłą rozporządzają przeciwnicy. Banda zaś oddalała się powoli z powodu rannych i zabitych. Niektórzy z rannych nie mogli iść, co znacznie opóźniało odwrót. Przeszło godzinę Kanadyjczycy śledzili ruchy bandy. Hunter minąwszy podnóże Golden Mount, skrył się za występem górskim, pod którego osłoną rozłożył się obozem. Około ósmej barykada była naprawiona. Dwu ludzi zostało na straży, reszta zaś poszła do lasku na posiłek wieczorny. Rozmawiano o wypadkach dnia. Porażka Hunter’a nie rokowała nic dobrego. Spokój wrócić może dopiero wraz z opuszczeniem przez bandę okolic Golden Mount. Dopóki banda znajduje się w sąsiedztwie, trzeba być przygotowanym na wszystko. Jeżeli nastąpi samorzutny wybuch wulkanu, wywiąże się walka na ostrze o wyrzucone przez niego cząstki złota. Wieczór przeszedł spokojnie. Wszelako pomyślano o spoczynku dopiero po zabezpieczeniu się należytem. Ben Raddle, Summy Skim, wywiadowca i Neluto postanowili na zmianę pełnić straż przy naprawionej barykadzie. Można było polegać na ich czujności. Kilka nocnych godzin przeszło bez wypadku, jak również dzień następny. Napróżno wywiadowca przekraczał kilkakrotnie kanał. Czyżby Hunter zrzekł się był swych zamiarów? I znów noc przeszła spokojnie, i pierwsze zorze ukazały się na wschodzie, gdy kilka wystrzałów dało się słyszeć od strony kanału. Pozostawiwszy dwu ludzi przy namiotach, karawana wyszła na kraniec lasku gotowa do walki. Przy barykadzie znajdował się w tej chwili wywiadowca i Neluto. Można było być pewnym, że żaden z napastników nie zdołał przejść barykady. Obaj istotnie, ukryci za skałami, strzelali przez otwory, broniąc tym sposobem całego południowego brzegu kanału. Strzały ich jednak nie odnosiły żadnego skutku. Napastnicy, przypełzawszy podczas mroku nocnego, korzystając z ochrony nasypu, rozciągnęli się na ziemi i tym sposobem ustrzegli się kul. Dowodziło tego nieustanne ich strzelanie. Na rozkaz Ben Raddle’a, który, widząc, że strzelanie nie osiąga celu, uważał za zbyteczne marnować zapas prochu, przestano strzelać i załoga oczekiwała spokojnie dalszych wypadków pod osłoną drzew. Upłynęła godzina. Od strony kanału strzelanina nie ustawała o tyle gwałtowna, o ile bezskuteczna, gdyż kule przepadały w zieleni, nie przynosząc żadnej szkody oblężonym. Nagle – dzień już zawitał na dobre – rozległy się krzyki za linją obronną, podczas gdy strzelanina zmniejszyła się znacznie. Wywiadowca skorzystał z tego, aby opuścić wraz z Nelutem swe stanowisko przy barykadzie, dążąc ku towarzyszom kłusem poprzez niebezpieczną groblę. Oddano mu natychmiast dowództwo, jako wytrawnemu znawcy walki partyzanckiej. Podzielił on szybko załogę na dwie części. Jedna połowa, składająca się z Kanadyjczyków, zajęła cały kraniec lasku, aby bronić obozowiska od południa, druga zaś, złożona przeważnie z ludzi oddanych na usługi wywiadowcy, zajęła tyły, dążąc w stronę, skąd dochodziły krzyki. Do tej części dołączył się wywiadowca, Ben Raddle zaś, Summy Skim i Jane Edgerton zostali z częścią, broniącą kanału. Wywiadowca i towarzysze nie uszli stu metrów na północ, gdy zobaczyli w niedalekiej odległości siedmiu jeźdźców, jadących o tyle szybko, o ile pozwalał im na to rodzaj terenu, z widocznym zamiarem zajechania Kanadyjczyków z tyłu. Bill Stell zrozumiał odrazu co zaszło. Oczywiście podczas tej półtorej doby odpoczynku Teksańczycy szukali brodu na Rio Rubber, a znalazłszy go, przeprawili się konno, korzystając z mroku nocnego. Dostali się do obozu od strony północno-wschodniej podczas gdy część bandy odciągała uwagę oblężonych swą nieustanną strzelaniną. Rachuba ta, dobra w teorji, w praktyce chybiła. Nie znając liczby przeciwników, Hunter popełnił błąd, że wybrał się na tę zasadzkę ze zbyt małą liczbą załogi. Jakże mogło tych kilku jeźdźców oprzeć się kilkunastu strzelbom nie tracącym czasu? Zresztą nie przewidział jednego. Zamiast bowiem natrafić na obozowisko opuszczone, któreby zniszczył w jednej chwili i podążyć dalej na tyły zaskoczonych przeciwników, Hunter został zauważony, nie wiedząc, przez straż kanadyjską. Z drugiej zaś strony konie, plącząc się w krzakach i krzewach, opóźniły wykonanie jego planu, zamiast go przyśpieszyć, jak był sądził. Nie mógł więc wyprzedzić wypadków i ostatecznie on to został zaskoczony przez odwrót obronny wywiadowcy i jego towarzyszy. Musiał przeto zaniechać swych zamiarów. Drogę z południa miał zamkniętą, nie pozostawało mu więc nic innego, jak przepłynąć konno Rio Rubber. Ale czasu mu zabrakło. Kanadyjczycy dali ognia wśród drzew trafiając celnie, gdyż napastnicy nie byli oddaleni. Po kilku minutach sześciu jeźdźców, śmiertelnie rannych, spadło z koni, trzy konie były zabite, reszta zaś jeźdźców ratowała się ucieczką. Nie była to porażka, ale klęska dla Huntera. Cudownym wypadkiem on jeden wyszedł cały z tego zdarzenia. Nie zastanawiał się długo. Widząc, że uciec przed kulami było niepodobieństwem, rzucił się w stronę przeciwników zmuszonych do przerwania ognia z obawy, aby kule nie dosięgnęły ich samych i, narażając się na rozbicie o pnie drzew, wpadł jak pocisk wśród nich. W jednej chwili zniknął w zaroślach, wyprzedzając bez trudu oddział wywiadowcy, który puścił się w pogoń za nim. Lecz mógł być pewnym ocalenia dopiero po przebyciu linji obronnej nad kanałem, a następnie przestrzeni dzielącej kraniec lasku od równiny. Pierwsza przeszkoda nie zaniepokoiła Huntera. Straż, jego mniemaniem, musiała być tak rozproszona, że łatwo będzie mógł przesunąć się przez nią. Natomiast druga była groźna, musiał bowiem przyznać, że wysunąwszy się z lasku na przestrzeń otwartą, narażony jest na wystrzały karabinów liczniejszych, niż przypuszczał. Jego umysł, tak podatny do wybiegów, napróżno szukał wyjścia z trudnego położenia, gdy nagle błysnął mu promień nadziei. Dojechał był właśnie do krańca lasku. Światło przebijało się pomiędzy drzewami, oświetlając przestrzeń poza niemi. Pod osłoną jednego z nich, jeden ze strzelców załogi kanadyjskiej przygotowywał się do obrony. Z kolanem opartem na ziemi kładł ładunek do strzelby, celował i znów ją nabijał bez chwili przerwy, a tak był zajęty swą czynnością, że nie zwrócił uwagi na nadjeżdżającego Hunter’a. Napastnik stłumił okrzyk radości, poznając, że ten zapalony strzelec był kobietą i że tą kobietą była znajoma pasażerka z parowca Foot Ball. Ścisnął konia, zapuszczając ostrogi w jego boki, podniósł go z najwyższym wysiłkiem, zsunął się z siodła i z ciałem zwieszonem zaczął przesuwać ręką po trawie na modłę cow - boy’ów Far-West’u. Był już w pobliżu Jane Edgerton, która nie przeczuwała grożącego jej niebezpieczeństwa. Pędząc koło niej, objął ją ramieniem i jak piórko przerzucił na siodło. Poczem pędził dalej, zabezpieczony od kul zakładniczką, którą unosił z sobą. Jane Edgerton, czując się porwaną, krzyknęła głośno. Na ten okrzyk wystrzały ustały z obu stron. Przerażone twarze wychyliły się z za drzew, podczas gdy Hunter w zdwojonym galopie wypadł z lasku, dążąc w przestrzeń otwartą tak groźną dla niego. Nikt z obecnych po obu stronach walki nie mógł sobie zdać sprawy z tego, co się stało. Amerykanie wychylili się w połowę ciała nad nasypem. Zobaczywszy przywódcę pędzącego z popuszczonemi cuglami sądzili, że grozi im niebezpieczeństwo, niewiele więc myśląc zerwali się, szukając schronienia za pierwszym występem Golden Mount. Kanadyjczycy zaś ze swej strony wyszli z lasu tak mocno zdziwieni, że z pamięci im wyszło ścigać wystrzałem zbiega. Hunter skorzystał z tego osłupienia. W kilkunastu skokach znalazł się nad brzegiem kanału i przeskoczywszy go z nadludzkim wysiłkiem, pędził jak szalony po równinie. Kanadyjczycy, oprzytomniawszy, rzucili się tłumnie ku kanałowi. Ale czy podobieństwem było dogonić konia w szalonym biegu, który przez oddalenie miał tak wielką przewagę nad nimi? Jeden z nich tylko nie opuścił krańca lasku, uważając tę pogoń za całkiem bezowocną. Jak gdyby w ziemię wrośnięty stał na miejscu, zupełnie spokojny, pewny siebie, tylko podniósłszy strzelbę do ramienia dał strzał z szybkością błyskawicy. Odważnym tym strzelcem nie mógł być kto inny tylko Summy Skim. Czyż ufał tak dalece swej sprawności, że nie obawiał się dosięgnąć Jane Edgerton, celując w przeciwnika? Nie umiałby na to odpowiedzieć. Wystrzelił, nie celując, z samorzutnością odruchu. Ale Summy Skim nie chybiał nigdy. Tym razem dał tego nowy dowód, bardziej zdumiewający niż wszelkie inne. Zaledwie rozległ się wystrzał, gdy koń Huntera zachwiał się ciężko, i czy dla równowagi, czy dla innej jakiej przyczyny, Hunter wypuścił z rąk Jane Edgerton, która zsunęła się bez ruchu na ziemię. Zwierzę zaś po kilku skokach opadło jak masa bezwładna podczas gdy Hunter stoczył się z niego i leżał nieruchomo na ziemi. Kanadyjczycy osłupieli. Zapanowała chwila głębokiego milczenia. Summy Skim, niepewny rezultatu swego czynu, stał nieruchomo, wpatrując się uporczywie w przestrzeń. O jakich pięćdziesiąt kroków od kanału leżał Hunter. Żywy czy zabity? Nikt nie wiedział. Nieco bliżej koń wił się w ostatnich konwulsjach agonji. Oddychał ciężko, z nozdrzy krew spływała. Jeszcze bliżej w odległości dwudziestu metrów od barykady widniała plama, mała plama na rozległej przestrzeni. Była to Jane Edgerton, Jane Edgerton, którą być może zabił Summy Skim! Tymczasem banda, widząc upadek przywódcy, rzuciła się w rozsypkę ku równinie. Tego tylko było potrzeba, aby wróciła przytomność Kanadyjczykom. Deszcz kul zagrodził bandytom drogę. Równina dla nich była zamknięta. Niestety, to samo niebezpieczeństwo groziła i Kanadyjczykom. Jeżeli strzelcy Ben Raddle’a i nadbiegły oddział wywiadowcy mogli zabronić Teksańczykom odwrotu, ci również mogli ze swej strony zabronić im wyjścia z barykady. Równina więc była niedostępna dla obu stron walczących. Zdawało się, że położenie było bez wyjścia. Kanadyjczycy nie mogli się zbliżyć do występu, aby nie być narażonymi na pociski przeciwników. Zaczęto się niecierpliwić i Ben Raddle obawiał się jakiego niepożądanego zajścia. Summy Skim szczególniej, tak spokojny przed chwilą, objawiał niezwykłe podniecenie. Szalał z bólu na myśl, że Jane Edgerton leży, jak gdyby bez życia, o dwadzieścia metrów od niego, a on nie mógł biec na jej ratunek. Trzeba było go zatrzymać siłą i walczyć z nim, aby nie rzucił się na barykadę, nie odwalił kamieni i nie naraził się na niechybną śmierć, która go tam czekała. – Więc damy jej umrzeć?… Jesteśmy podli! – wołał nieprzytomny. – Nie, nie jesteśmy tylko szaleńcami – odparł surowo Ben Raddle. – Uspokój się, Summy i pozwól nam zastanowić się nad położeniem. Ale napróżno inżynier szukał w swym twórczym umyśle wyjścia z tego położenia – zdawało się ono beznadziejne. To wyjście znalazł Patrick. Już kwadrans trwało to nużące oczekiwanie, gdy Patrick, który jakiemś cudownem zrządzeniem okoliczności mógł wrócić do lasku bez zwrócenia na siebie uwagi Teksańczyków, wyszedł z gęstwiny. Szedł on wolno, najpierw dlatego, że szedł tyłem, następnie dlatego, że ciągnął na ziemi przedmiot niezmiernie ciężki i utrudzający, to jest trupa jednego z koni zabitych kilka minut przedtem licznemi wystrzałami zastępu wywiadowcy. Co zamierzał zrobić Patrick i co chciał uczynić z koniem? Nikt nie mógł się tego domyślić. Z drugiej strony kanału ukryci za występem góry Teksańczycy widzieli również zbliżającego się olbrzyma. Zjawienie się jego było przyjęte przez nich dzikiemi okrzykami i gradem kul skierowanych w jego stronę. Patrick jakby nie zwracał uwagi ani na krzyki, ani na kule. Z równym wysiłkiem ciągnął dalej swój ciężar aż do barykady, do której dotarł szczęśliwym przypadkiem bez szwanku. W przeciągu kilku minut odrzucił kamienie z barykady o tyle, aby móc przejść swobodnie, poczem schwyciwszy konia za przednie nogi, postawił go na tylnych nogach i jednym zamachem zarzucił go na ramiona. Pomimo powagi chwili towarzysze Irlandczyka, zachwyceni tym bajecznym dowodem siły, przyjęli jego czyn burzą oklasków, koń wprawdzie był małego wzrostu, niemniej jednak przedstawiał wagę znaczną, wobec czego wysiłek Patrick’a miał w sobie coś nadludzkiego. Nikt jednak nie mógł zrozumieć o co mu chodziło. Nikt z wyjątkiem jednego wszakże. – Brawo, Patrick! – zawołał Summy Skim i, wyrywając się gwałtownie z rąk swej straży, pobiegł do olbrzyma, przygotowywającego się do przejścia barykady. Widowisko było osobliwe. Zgięty we dwoje, z trupem konia, którego tylne nogi włóczyły się po ziemi, na ramionach – Patrick krokiem wolnym i pewnym przeszedł barykadę, a pod jego osłoną Summy uczynił to samo. Zaledwie jednak postąpili kilka kroków w stronę równiny, gęste strzały posypały się z szańca, za którym schronili się byli Teksańczycy. Ale ani Patrick, ani Summy nie wzruszali się tem bynajmniej. Szli spokojnie pod osłoną niezwykłego puklerza. Po kilku minutach dostali się do miejsca, gdzie leżała Jane Edgerton. Tu Patrick zatrzymał się, Summy Skim tymczasem schylił się i uniósł dziewczę w swych ramionach. Powrót nie poszedł tak łatwo. Ponieważ musieli iść w odwrotnym kierunku, więc puklerz Patrick’a tracił swą moc skuteczną. Trzeba było zbaczać, lawirować, wkońcu jednak Patrick i Summy Skim, każdy ze swoim ciężarem, zdołali przejść barykadę, podczas gdy Teksańczycy miotali się wyjąc w bezsilnym gniewie. Dwu Kanadyjczyków, przypełznąwszy do nasypu, oczekiwało ich powrotu, a po ich przejściu przez barykadę, zajęli się jej naprawieniem. Summy zaś i Patrick udali się na kraniec lasku, dokąd przybyli bez szwanku. Wtedy Patrick zdjął z siebie osobliwy puklerz. Dwadzieścia kul tkwiło w ciele zwierzęcia. Tarcza przeto okazała się przedniego gatunku, miała tylko tę ujemną stronę, że nie każdy mógł się nią posługiwać. Summy Skim zajął się Jane Edgerton. Dziewczyna nie odniosła rany, tylko gwałtowny upadek spowodował omdlenie, z którego ocknęła się po kilkakrotnem zwilżeniu skroni wodą. Gdy przyszła do siebie, Summy zaniósł ją do namiotu, aby mogła wypocząć. Tymczasem przeciwnicy nie ruszali się ze swych stanowisk. Kanadyjczycy, pilnując kanału, bronili Teksańczykom wejścia na równinę. Napastnicy zaś, pozostając za występem wulkanu, trzymali ich w zawieszeniu. Położenie było więc w dalszym ciągu bez wyjścia. W ten sposób upłynął dzień, nadszedł zmrok, a wreszcie – noc. Ciemność wróciła swobodę ruchów stronom wojującym. Ben Raddle i towarzysze oddalili się od kanału. Trzech tylko ludzi pozostało na straży przy kanale, jeden – przy północnym krańcu lasku, reszta zaś powróciła do obozowiska, aby po wieczornym posiłku odpocząć kilka godzin. O świcie wszyscy byli na nogach, nieco znużeni ale cali i zdrowi. Pierwszą ich myślą było spojrzeć na południe. Czy Teksańczycy skorzystali z mroku nocnego, aby odszukać przywódcę? Czy położenie uległo jakiejkolwiek zmianie? Żaden odgłos nie dolatywał z poza występu Golden Mount. Kilku ludzi, okrążywszy Rio Rubber, odważyło się zapuścić na kilkaset metrów w równinę, aby ogarnąć wzrokiem całe podnóże wulkanu. Przeciwników nie było na stanowisku. Nie mąciło nic ciszy równiny. Zmrok pokrył swym cieniem dwa ciała na niej rozciągnięte. Świt zastał już tylko jedno. Koń, leżący sam w niedalekiej odległości od kanału, stanowił ciemną plamę na jasnem tle zieleni. Ptaki drapieżne snuły się nad trupem. Hunter zaś znikł.
|