Attributes | Values |
---|
rdfs:label
| |
rdfs:comment
| - otarte szorstkim wiatrem niebo spada niżej zgorzale w słońcu usta w dziką zieleń nurzać. Winogradami czerni spływa gęsty księżyc nawisłą kroplą światła czyha na rozdarcie zapuchłej błony nieba kładzie czarny pasjans treflowymi asami pól na płynne wzgórza. Dojne kotliny czerni ziewają pod światło otwartymi nozdrzami dróg oddechy winnic przepływają powoli plączą nici natłok który zwija się pędem w srebro wrzecion-topól. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Na dolinach konały domy niewolnicze... Wolność wzbierała długo w ostrych nozdrzach zmierzchu. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
|
dcterms:subject
| |
Tytuł
| |
dbkwik:resource/WglBShsp9V9mYtToH6YeZw==
| |
dbkwik:wiersze/pro...iPageUsesTemplate
| |
Autor
| - Krzysztof Kamil Baczyński
|
abstract
| - otarte szorstkim wiatrem niebo spada niżej zgorzale w słońcu usta w dziką zieleń nurzać. Winogradami czerni spływa gęsty księżyc nawisłą kroplą światła czyha na rozdarcie zapuchłej błony nieba kładzie czarny pasjans treflowymi asami pól na płynne wzgórza. Dojne kotliny czerni ziewają pod światło otwartymi nozdrzami dróg oddechy winnic przepływają powoli plączą nici natłok który zwija się pędem w srebro wrzecion-topól. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Na dolinach konały domy niewolnicze... Wolność wzbierała długo w ostrych nozdrzach zmierzchu. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . II Noc jak trwoga co dzień budziła się gęstsza ostre wargi wiatrem krajała w nienawiść co dzień nowe głębie wiatr jak drzewa spiętrzał i słowa cierpkie zmierzchu rozpęk świtu dławił. Narada wschodziła z cichym szumem zmierzchu w gestykulację rak i bryzgi mowy rosła pryskała w ostry mur co w ciszę pierzchnął i odpływała w świt na niedomówień wiosłach. Tłum kłębił się ostro kradnąc cienie murów kiedy ekran nieba pruła czarna postać noc pękała w twarde słowa rzucane oburącz co dzień groźniej w mgłę najeżone jak wilki. On stał masywem nóg wzniesiony nad luki wzgórz pulsujących w takt chwil wybijanych jak werbel paroksyzmami słów bił w zbladło światłem niebo w duszną noc jak w wybitą w gęstym murze szczerbę. "Wolność" długim echem łopoce pod czaszką drżąc ostrą wonią krwi i zielonym rozrostem przestrzeni. Usta mdlą rozwiane daleką ojczyzną jak wiatrem w ściśniętych palcach ból zastaje łzami - zwilgłym drżeniem... Spartakus kołysał słowa szeptem jak wodospad oczy głuchły szmerem... łomotem tłukącym szept myśli. Noc wiązała szkłem chwil niż sznurem ostrym ściślej. To była noc ostatnia... Potem dzień zerwali gwałtownym krzykiem ramion błyskiem oszołomień w szalonych oczach zaschłym. III Świt dął światłem w niebo... zieleń sapała wyblakła. W ciężkiej mgle oddechów wolno wstającej znad wzgórza. Kiedy stopy marszem pryskały w kamienie huk sypały z wolna w czerstwy szorstki zachwyt. Szli w zamarłe szczyty mgła opadała nad drogą (usta prężnie chłoną mokre włosy wiatru). Szli w szeleszczący dym - nabrzmiały wulkan nad groby opadłe zmierzchów i katastrof. Wolność narastała przestrzenią jak wzrostem nawałnic pęczniejąc w szorstki wiatr rozpękiem piersi byli znowu wolni od modlitw dnia szczersi pijani przypływem w dali wschodzącego morza: Błękit chłonął niebo jak miękką materię pękając w cekinki mdłe, srebrne nad ranem morze przykute do białych wybrzeży wiązane trzepotało o niebo ciepłem ultramaryn... A wtedy w luki skal zjeżonych w echa i na wiatr rozwarty w szerokich prześmiechach śpiewali: "Ja będę wolny do was wrócę znów w dal okrętem błękitnym odpłynę morze podrę na strzępy zmatowiałych snów nocą spiję się słodko jak winem. Ja będę wolny pęknie oków stal i powrócę znów do was szczęśliwy i rozpruję okrętem jak kłem błędną dal zanim wiosna napłynie w zbóż niwy. Ja będę wolny noc jak ciemny sen pęknie blaskiem i morza krzywizny pianą zoram w błękitny powstający dzień którym wrócę do ciebie i mojej ojczyzny". IV. Bitwa Dni jak błękit w zmierzchy spływały powoli spokojem rosła pierś od nocy w księżycu szersza. A łoskot już wstawał po dolinach rozbiegiem włóczni. Czarne tarcze kohort chrzęściły w wonnym powietrzu. Strzały świsnęły w wiatr pierzasty łucznik darł niebo krzykiem strzał i śmierć kołysał na wietrze. A Klodius Glaber szykiem rozpierał zieleń. Potok-legion usta wąwozom zamykał świt przerażony krwią od pian narastał bielej i bitwa wstawała nawałem w wieżach - spiętrzonych krzykach. Góry wirem skosu potok lały w wąwóz niebo świstem stali puchło w szare pręgi śmigłym krzykiem stopy ziemia biegła w dali usta ostrą wrzawą rozbieg rwał ukropem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . huk - zieleń rozciął jak usta pył - gęsto nakrył dzień kirem krzyk - rozszalały nawirem krew - ziemię bryzgiem pogryzła... ręce - węże napięte brązem potem bryzga pył szumem zmięty śliskie palce w zawistnych dążeń - krzykach biegną nad charkot gardeł trzask rozbija piersi jak fale . . . . . . . . . . . . . . . . . . . czaszki zmięte krwawią upałem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . wieczór chrząknie - oddech ostami udławi krew nakiśnie w wąskim wąwozie mdłym bagnem cisza oddech ciężki przygnie nawisem i noc zmącona horyzont w czarne grzbiety zagnie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Lukania Dni się rodziły coraz wolniej jaśniej nad skośną miałką zieleń połonin Lukanii i puchła ciężka siła bryznęło powstanie w zgorzałe wichrem twarze wędrownych pasterzy. Tysiące biegły gęsto w pylne drogi kohort i noce przepływały w zmięty ogniem postój i nikły ciemne legie w białych oczach drogi. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Dni krwią pijane nocą słaniały się w bruzdach włócznią spiżową rozdartych wokoło namiotu. i krzyk pieśniami rósł w ciemne nawisy groty ogień lizał noc czerń rozpruwał w szorstkie złoto. Bydło spędzone z pól ukośnych i mlecznych myczało w gęsty ołów powietrza jak w echo śpiew lał się wolno w doliny jak potok ołowiem w śliskie formy kotlin... Kaplica nocy od skal odbijała stokromiej głos który łamał się w krwią kipiących śmiechach. Spartakus twarz krył w łukach wygiętych skal arkad noc dźwigał ciężką w skroniach nabrzmiałych bitwami noc dźwigał ciężką i rozpacz najmędrszą na barkach i szedł w tytany skał gdzie głos pieśniarzy zamilkł. W szerokiej czerni spłynął wolno osowiały po dniach rozpękłych krzykiem gorzkich, ostrych cięciw, po nocach gęstych czernią odpływów nieśmiałych i myśl rozwiewał w dźwięcznej ojczyzny pamięci. Dni odpływały tłuste w długich wrzawach łupiestw przeżarte chwilą zwycięstw szalonych bogatych. Lew najeżony wstawał - imperium kuł kraty i spadłe karty prawa wbijał w płonnym słupie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wyrwani z suchych nocy pili gęste życie w świetlnych wrzawach chłonąc gęsty kobalt - przestrzeń nie widzieli jak miasta nabrzmiewały ciężko nienawiścią bogaczy zbiegłych z tłustych winnic. On widział... białe Alpy rwały gęstą rzeką tytanami w oddali przebiegały ciężko i czul jak oceany oczy dalą pieką i czuł za Alp nawisem daleką ojczyznę. Biegli... on został w mroku osowiałym cicho do kolan księżyc chylił pejzaż mdłym wykwitem i kiedy noc prószyła czarnym pyłem w świty w gęste, płynące wzgórza sączył wzrok jak krople. Uchodzili powoli przez hale pochyłe Lukanii dźwięcznej w brzaskach szerokich przestrzeni... Ciężkie wojska konsulów pruły coraz dalej lazury poorane rozpękiem wierzchołków. Czarne orły imperium darły noc wilgotną jak gęstą wonną taflę - rozwlekłe konanie czerń lepka opływała cierpką krwią nawałnic i zdawało się klęska schodziła nastaniem. Na ciężkich postojach nakrytych szorstkim krzykiem wiatry w czerń tętniły kopytami zieleni. Góry wolno biegły w skośne wiry deszczu zima rozniosła noc na ostrych nożach kropel. A pragnął znowu walczyć... za wolność dalekich z Sycylii którzy krwią tryskali co dzień w zwilgłe ciężkie zboża. Znowu błękitu nad wolność jak morza przychylić choć gęsto bryzgał wiatr ciężkimi łzami klęski. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . A potem dziko w noc odeszły bandy Celtów nabrzmiałe w krzyk; w napiętych lukach piersi tętniła pieśń szeroko biegli we własnych dumach dni spiętrzonych ojczyzny poszukać. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Świt śmierci Noce łkały zdławione w drzewach bezsilnie opadłych i niepokojem bitew wzbierały powrotne wiatry. Opiłki dni na górach dalekich starte zmierzchy w oczy boleśnie sypkim bólem kładły. I krople nieosiągów żarły gorzko żyły rozlanym, ciężkim płynem w martwe usta nocy i wolno opadały dni trwóg i bezsiły jak szary grafit ptaków spadły sennie w sady. Aż przyszedł dzień ostatni z mgieł zakisłych kotlin wiatry dudniły głucho zwilgłymi stopami narastając świadomym cierpkim czuciem światła ucichały spętane w czerstwe krzyże ramion. W ciężkich nawisach chmury schodziły powoli w głąb ściężałych ołowiem gęstych szyków dolin dzień zdmuchiwanym brzaskiem pękał w czarnych rzekach melasą cierpkiej nocy sklejony na drzewach. O pożegnaniu z przyjacielem i śmierci (Pieśń) Spartakus szedł wezbranym łopomym odlotem ptaków opadłych w dżungle wyszczerzonych cierni i stanął gromem ciemnym jak piorun żałobny przed koniem co mu służył w długich bojach wiernie. I w dźwięczny błysk topora sączył długość spojrzeń twarz skamieniałą świtem wtulił w prężną grzywę i uderzył... zawrzało gęstym lepkim krzykiem spływającym po szorstkich nieruchomych twarzach. Zrozumieli posępni: - nie było powrotu. Rozrzucili spojrzenia po melodii gajów szarzejących szelestem w zimnym luku nieba. Znowu pragnęli wrócić w złote równie kraju który wstawał daleko zmyty w ciężkich chmurach. A nie było powrotu... niebo gasło z wolna... z każdym poślizgiem wiatru gasząc drzew gromnice i ciężar gór wypełzał we mgłach coraz płyciej niebo toczyło larwę złej ostatniej bitwy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . W prężnych spięciach włóczni niebo grzmiało echem wzdęty obrzęk koni puchł na łąkach obłych czarny grzbiet łopotu świst strzał rwał na groby - - na szerokie wądoły zdartych strzałą źrenic... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Szyki ciężko nabrzmiały naokół w rozkrwawione zwały ciał ucichłych czerń wzbierała w pomiętym potoku głów okutych i ramion jak sochy. Łyski więdły w nabrzmiałym południu którym pękło niebo jak zwierciadło spieką skwarną rozdźwiękłego gniewu. Ręce ciężko spadały wzdłuż ciała mimo szałów rozdartych jak usta i śmierć tylko ciężka i dojrzała opadała powoli na pola... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . On walczył tytan dźwięczny dalekiej przestrzeni którą widział nad tłumem daleko rozpartą. On walczył; siebie rzucał w czerń ostatnią kartą - żeby życie na wolność jak przestrzeń zamienić. Siła nabrzmiała brązem rosła w wielki wykwit coraz dalej rozpierał obły natłok tłumu. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Ludzie gęstym nawirem w skwar południa wnikli powoli moc odwisła cynobrem w krwi strumień. Jeszcze huczało ciężko matowe powietrze skwar jeszcze dźwięcznie pod błękit pulsował kiedy opadła mu ręka i mieczem ostami obrót cyrkla krwią złych zarysował. Daleko brzmiała walka wschodząca w periodach przez ciężką mgły zasłonę rozsnutą na mózgu i krew siekała oczy drętwą siną rózgą oczy pierzchały w góry w siny zarys światła. Jeszcze westchnęła melodyjna przestrzeń wchłonęła oczy - dwie upalne krople i tylko cisza milkła na zastygłym wietrze jak w odbiegach kołysu na szerokim morzu. Klęska (Krzyże na drodze) Potem szły dni nawalne w ucieczkach i trwogach noc każda bila sino męką więzień i zamykała wolną górską przestrzeń w rozkrzyżowanych czarnych krat gałęzie noc - błona napięta ciszy drzewa obciąga w martwe kiry zmierzchu dalekie góry w skwar jak w morze pierzchną po konających krzewach tarza usta upal noc - gęsta na czarnych zgiętych słupach obwisa obojętnie i cicho pod światło umarłe kolory pogaszone w nieboskłon odchodzą noc - droga do Kapui wybita krzyżami trwa opadła w mdły smutek gęsty duszny odór czarne wygięte krzyże gorzkie chmury bodą i czerń wygięte ręce w krzyki bólu lamie. Rano droga się biało zachłystuje świtem obojętnie zakwitła w pryski krwi - korale i leje w usta pejzaż - wielkie wolne fale sześciu tysiącom wolnych czarnych trupów. Image:PD-icon.svg Public domain
|
is wikipage disambiguates
of | |