abstract
| - Na pewno znasz Marcusa, zapewne najbardziej z tej pasty, i na pewno uważasz go za gnojka z zaburzeniami psychicznymi, który wyrządza krzywdę niewinnym ludziom i na dodatek jest zboczony. Nie oceniajmy go pochopnie. Zanim wydasz o kimś osąd, poznaj jego historię, żebyś mógł się dowiedzieć, co doprowadziło go do takiego, a nie innego stanu. Marcus leżał na ziemi okryty śpiworem, pod głową miał zwinięty plecak. W głowie miał kłębowisko myśli. Kurczę. Czemu to zawsze Gerry ustala reguły gry? Marcus doskonale wiedział, czym grozi zażywanie narkotyków. Uzależnieniem. Głodem. Zniszczeniem sobie wątroby. Wiedział też, że gdy ich nie zażyje, wykluczą go z grupy. Więc skąd w jego głowie tyle wątpliwości? Chyba po raz tysięczny w ciągu tej godziny przypomniał sobie rozmowę, która odbyła się kilka godzin temu. Szedł wtedy z kolegami przez las. Od dłuższej chwili rozmawiali o niczym, wreszcie, upewniwszy się, że nikt niepowołany go nie podsłuchuje, odezwał się Gerry, jeden z chłopców: - Ej, mam tutaj coś, co zapewni nam dobrą zabawę. - A co, nie będziemy się dobrze bawić?- Marcus uniósł wówczas brew. - Z tym zgredem?- Gerry spojrzał na przewodzącego im, maszerującego raźnym krokiem kilkaset metrów przed nimi pięćdziesięciolatka.- Przypuszczam, że wątpię. - Ty! Licz się ze słowami!- wykrzyknął Mike tak głośno, że aż mężczyzna odwrócił się i spojrzał na nich zdziwiony. Dopiero gdy z powrotem spojrzał przed siebie, kontynuowali rozmowę. - Mój stary zabrał nas tutaj z dobrego serca- wyjaśniał Mike oburzony.- Żebyśmy mieli trochę ruchu na weekend. - Taaak, taak, wieem, wieem- Gerry czuł, że opłaca mu się zgodzić z kumplem.- Co nie zmienia faktu, że nudzilibyśmy się jak mopsy, gdybym nie zabrał tego. Koledzy nachylili się nad nim. Gerry pokazał im skrawek foliowej torebki, w której dostrzegli biały proszek. Marcus pamiętał, że wtedy odsunął się z obrzydzeniem w pierwszej chwili, po czym popukał się w czoło. - Dragi? Odbiło ci, człowieku? - A co? - Tak nie można! - Ta, jasne. Narkotyki to złooo!- pokpiwał Mike. Marcus zerknął na niego. Był strasznie podniecony, jak dziecko, któremu oferują nową zabawkę... - Dzisiaj za obozowiskiem poszukamy dobrego miejsca. Spotykamy się o trzeciej przed namiotem. A kto nie przyjdzie- ten ciota. Teraz, trzy godziny po północy, usłyszał ten sam głos, tylko ściszony: - Marcus... Chłopak wyjrzał przed namiot. Gerry i Mike już na niego czekali. - Idziesz? - Idę- odparł cierpko. Ostrożnie wyczołgał się z namiotu, minąwszy śpiącego ojca Mike’a. Potem razem z kumplami ruszył w kierunku, który wskazał im Gerry. Marcus był okropnie zestresowany, skręcało go w żołądku, a w tym lesie czuł się nieswojo. To przerażające miejsce jakby go przytłaczało, dusił się tu... ciekawe, dlaczego dopiero w nocy odniósł takie wrażenie? Po chwili dotarli do polany, podekscytowany Mike rozpalił ognisko i usiedli wokół niego. Gerry z uśmiechem wyciągnął narkotyki. Marcus przyjrzał się oświetlonym twarzom kolegów. Mike był niskim, rudowłosym piegusem o ostrych rysach, Gerry zaś niskim brunetem o nudnych, piwnych oczach. On, Marcus, był bez wątpienia wśród nich najprzystojniejszy- natura obdarzyła go jasnymi włosami, ładnymi oczami i delikatną twarzą. On też zażywał najmniej tej nocy- bardziej na pokaz. A Gerry, ten przemądry Gerry, oczywiście wciągnął w siebie najwięcej i po godzinie był zupełnie „niezdatny do użytku”. Mike stwierdził, że pora wracać do namiotu. Ruszyli z powrotem, podtrzymując przymulonego kolegę. Wszyscy byli wyczerpani, marzyli tylko o drzemce. Jednak gdy weszli do namiotu, od razu dostrzegli, że nie ma tam ojca Mike’a. -Kurczę, czemu go nie ma?- zaniepokoił się Marcus. Poczucie przerażenia powodowane tym otoczeniem paliło go od środka. - Może obudził się, zobaczył, że nas nie ma, i poszedł nas szukać?- wybełkotał Gerry. Wyszli na leśną dróżkę. - Tato!- zawołał Mike rozpaczliwie. - Panie Mountgomerry! - Halo! Panie Mountgomerry! Gdzie pan jest?! Po dziesięciu minutach mieli już zdarte gardła, jednak stan faktyczny się nie zmienił. Chłopcy niepewnie zerkali na gęstwinę drzew. - To co, pójdziemy go tam szukać? - Wolę nie... Mike, spróbuj do niego zadzwonić. Albo nie, dzwoń na policję. Oczywiście okazało się, że telefony nie mają zasięgu. Marcus niepewnie zerknął na kolegów. Wzięli z namiotu paczkę ciasteczek, butelkę Fanty, latarkę i scyzoryki. Od razu gdy wkroczyli we właściwy las, poczuli się niepewnie. Niepokój ogarnął teraz również w Mike'a i Gerry'ego, a w Marcusie wezbrał z nową siłą. Z tym że Gerry był odważniejszy, bo wciąż podjarany. Nagle coś przemknęło w pobliżu krzaków. Marcus przysiągłby, że słyszał szmer. - Ej, słyszeliście to? -Co? - Tam ktoś był. - Mhm... tyś chyba, chłopie, za dużo zażył. - I kto to mówi- odciął się chłopak. Kilka minut później zerwał się wiatr, za chwilę zawtórował mu deszcz. Chłopcy zaklęli i zaczęli się rozglądać za jakimś schronieniem. Garry zaproponował wejście w boczną dróżynkę, bo wydało mi się, że tam są gęstsze drzewa. Gdy się tam znaleźli, podbiegł w ich stronę jakiś mężczyzna. Twarz miał zakrytą, a jego białe ubranie wierzchnie jaśniało wśród mroku. Zanim zdążyli zareagować w jakikolwiek sposób, facet rzucił się na Gerry’ego. Błyskawicznie chwycił go za rękę i przygwoździł do ziemi, siadając nań okrakiem. Wtedy Mike z okrzykiem: „Zostaw go, ch*ju!” kopnął mężczyznę, ale ten był szybszy i z całej siły przywalił mu w splot słoneczny. Marcus chciał ratować kumpli. Zbliżając się do napastnika, poczuł, że odpływa... Gdy się ocknął, ciągle lało. Leżał wśród mokrych liści, na nosie miał ślimaka. Po kilku sekundach przypomniał sobie ostatnie wydarzenia, z obrzydzeniem strząsnął z siebie mięczaka, potem zaczął ciężko oddychać. Próbował zebrać myśli. Tak. To wszystko haluny. Ale jeśliby tak było, to czemu nie ma koło niego Mike’a i Gerry’ego? I czemu znajduje się tutaj? Sięgnął ręką do kieszeni. Scyzoryk. Heh... nie użył go... Spojrzał na swoje odbicie w telefonie. Wyglądał okropnie. Mokre, zmierzwione włosy lepiące się do czoła, twarz ubrudzona ziemią, pomięty T-shirt... przy okazji sprawdził, czy tutaj też nie ma zasięgu. Oczywiście, że nie było, jakżeby inaczej! Ale zaraz... na liściach leży pistolet. Pewnie ten pojeb go zgubił. Co mu pozostało? Postanowił, pomimo głodu i zmęczenia, wyruszyć w poszukiwaniu zaginionych lub ewentualnej pomocy. Intuicyjnie znalazł wyjście z gęstwiny, a nieodległe wydarzenia sprawiły, że uznał to miejsce za przeklęte. Zauważył dość spory budynek. Coś mu mówiło, że tam są Gerry, Mike i jego tata. W tyle za budynkiem leżały białe worki. Marcus uznał, że tam mogą być resztki jedzenia- głód bowiem pomieszał mu trochę rozum. Zakradł się tam bardzo ostrożnie. Na wszystkich workach było napisane „Odpady komunalne”. Otworzył jeden z nich, tam ujrzał... poćwiartowane zwłoki ojca Mike’a. Identyfikacja ich zajęła mu chwilę, potem zakrył ręką usta w niemym przerażeniu. Nie miał jednak wiele czasu na zastanowienie, bo usłyszał głosy: - Co ty tu robisz, gówniarzu?! - To on! To ten sam! Marcus zaczął biec, za sobą zobaczył dwóch mężczyzn, jeden z nich zaatakował wcześniej Garry’ego, drugi był ubrany dokładnie tak samo. Wykończony chłopak potknął się. Na to tylko czekali mężczyźni. Wykręcili mu ręce, mimo że kopał ich i gryzł, później znów odpłynął, uczucie odrętwienia było zbyt trudne do przezwyciężenia. Kiedy się obudził, próbował poruszyć ręką. Okazało się jednak, że ma ją skrępowaną liną i przywiązaną do stołu, podobnie jak pozostałe kończyny. Kątem oka spojrzał na ścianę. Wisiał na niej kalendarz, wskazujący datę 4.07.2013. Najpierw jedynym bólem, jaki odczuwał, był ból głowy. Później odczuł straszliwy, od którego niemal zemdlał, w podbrzuszu. Mocno drgnął mimo woli. Dopiero teraz zauważył, że ma rozpruty brzuch, a ktoś dotykał jego nerki! Spojrzał na swoje nogi. Czemu był taki blady?! - Proszę zanotować: obiekt testowy 3012 nie traci przytomności i jest zdolny do aktywnych ruchów pomimo upuszczenia krwi z obu nerek- odezwał się mężczyzna w białym kitlu. - Przechodzimy do dalszych badań. - Zaraz! Co tu się dzieje?! Gdzie jestem? Wypuśćcie mnie! Czemu robicie z moim ciałem coś, o czym ja nie wiem?!- wydarł się Marcus. - Paul, ucisz proszę obiekt testowy. Chłopak zauważył faceta, który podszedł do niego z młotkiem i gwoźdźmi... - Nie! Nieee! Zostaw mnie, popierdoleńcu! Jego krzyk został przerwany, gdy Paul wziął gwoździe i za pomocą młotka wbił je z całej siły w górną wargę chłopca, przebijając również dolną. Powoli pociekła krew, spływając po czerwonym podkoszulku i drażniąc spłaszczone nerki. Marcus niemal stracił przytomność. Niemal. Ciągle miał pełną świadomość tego, co dzieje się z jego organizmem. Facet w bieli wziął wielki nóż i rozpruł chłopakowi klatkę piersiową, po czym posuwistymi ruchami pozbawił go opłucnej. Marcus jęczał. W chwili gdy zdążył się już przyzwyczaić do bólu w górnej części klatki piersiowej, ból ten przeniósł się jeszcze bardziej w bok. „Naukowiec” przeciął co trzeba, a następnie w zakrwawionych rękawiczkach wyjął kawałek serca. Tak, serca. Marcus widział, jak jego własne, intensywnie czerwone serce trzyma jakiś psychol. Skrawek organu mężczyzna umieścił w plastikowej torebce. Z innej wyjął metalowy szpikulec, którym zadał odkrytej już wątrobie nastolatka kilkanaście ran kłutych. - Zanotuj: pomimo wycięcia opłucnej, nadszarpnięcia serca i nakłucia wątroby obiekt wciąż żyje, nie jest jednak w stanie wykonywać aktywnych ruchów. A tak w ogóle- dodał mniej formalnym tonem- chyba niedługo jeszcze pociągnie. Z tego co widzę, to słaby organizm. Obaj wyszli, zostawiając chłopaka. Myślał z wielkim trudem. Chwila... gdzie pistolet, który zakosiłem tamtemu? Okazało się, że był nadal w kieszeni jego spodni. Nadludzkim wysiłkiem, po wielu żmudnych próbach, przybliżył do siebie broń, niezgrabnie ujął pistolet w zdrętwiałą dłoń. Z jego oczu pociekły łzy. Łzy nienawiści. - Jeszcze ci pokażę, pieprzony skur*synu. Teraz muszę umrzeć, bo nie dałbym rady żyć z takim bólem i bez narządów. Ale jeszcze cię dopadnę. Masz moje słowo- powiedział w myślach. Marcus wystrzelił. Przed oczami przeleciało mu wszystko: śmieszne chwile z Gerry’m i Mike’m, bójki z Ethanem, momenty, gdy wstydził się zgłosić, żeby odpowiedzieć na pytanie zadane przez nauczyciela, mimo że znał odpowiedź, oraz wieczory, kiedy jego starszy przyrodni brat, który garował, zamykał go w pokoju i kazał oglądać filmy porno, choć Marcus wcale tego nie chciał. Victor Sheen spokojnie popijał kawę. Myślał o obiekcie testowym 3012. Ciekawe, po jakim czasie się wykrwawi... swoją drogą, to jeden z najdelikatniejszych obiektów od dwóch lat. Wtedy do pomieszczenia wpadł Paul. - Tragedia! Policja tu jedzie! - Co?! -Ktoś zadzwonił po psy i określił naszą lokalizację! - No to leżymy...- Victor złapał się za głowę.- A co reszta na to? - Mówią, że się nie wywiniemy. Victor wiedział, że jego współpracownicy mają rację. Poprosił Paula, żeby wyszedł, a potem zaczął gorączkowo przechadzać się po pokoju, rwąc włosy z głowy. - Cholera... wieloletni proceder... ciała... dokumenty... zanieczyszczone stawy... kurde... dożywocie jak nic! Cały świat się dowie! A co z tym gówniarzem?! Pobiegł do sali, w której miał leżeć Marcus. Tam go jednak nie było. Victor osłupiał. Zanim zdążył wykrztusić choć słowo, jego wzrok padł na pistolet leżący na stole, do którego chłopak był wcześniej przywiązany. Chwycił go zdecydowanym gestem. - Nie dorwiecie mnie, wredne psy...- wymamrotał, wsadzając lufę do ust.- Niech moi kolesie się tym martwią... wezmę wszystko do grobu. Nie powiem wam, kto zadzwonił na policję, aby pogrążyć kliku pseudonaukowców. Wystarczy wam informacja, że gdy Victor Sheen zastrzelił sam siebie, Marcus, od teraz z przydomkiem „the Suicide”, wyszedł zza szafy, a potem rozpruł ciało mężczyzny, by wyciągnąć mu serce, płuca, nerki i wątrobę. Marcus nie był duchem. Marcus był istotą stworzoną z pewnego rodzaju energii kosmicznej, kimś w rodzaju zombie. Nie stracił dawnego wyglądu. On tylko go udoskonalił, wycinając na spodach dłoni odwrócone pentagramy. Jeśli dobrze mu się przypatrzysz, zobaczysz ślady po gwoździach na jego wargach. Ciągle ma blizny w górnej i dolnej części ciała. Nosi wciąż to samo ubranie, co tamtego dnia: czerwony T-shirt, białe spodnie i brązowe trampki. A jego oczy stale płoną gorączką i psychozą. Uwielbia mieszać ludziom w emocjach. Marcus poprzysiągł sobie, że będzie innych popychał do odebrania sobie życia, aby poszli w jego ślady. Później wytnie im pewne organy, których naoglądał się przy filmach puszczanych mu przez brata. Nie jest to już ten sam spokojny, nieśmiały chłopak. Powiem ci jedno: jutro może zrujnować twoje życie... thumb......................................................................................................................................................... Marta the WriterDyskusja[Wkład]
|